CO LEPSZE AKTYWA
Rozmawiałem kiedyś z ministrem Skarbu Państwa. No, trochę przesadziłem, zacznę jeszcze raz. Rozmawiałem kiedyś z osobą współpracującą z ministrem Skarbu Państwa. I ta osoba podzieliła się ze mną ciekawą obserwacją. Ale o tym za chwilę.
Każdy pamięta „propozycję nie do odrzucenia” z filmu „Ojciec chrzestny”, nakręconego na postawie powieści pod tym samym tytułem. Mario Puzo nie napisał wielu książek, ale w tych, które po sobie zostawił, zawartych jest wiele mądrych sformułowań i rad. Rad bardzo przydatnych w działalności gospodarczej. We wspomnianym utworze najważniejsza jest ta, której stary don udziela synowi, a która dotyczy mającego się odbyć spotkania. Kto pamięta i wie, o czym piszę, ten z rady tej z pewnością korzysta, kto nie pamięta, temu polecam film i książkę.
W ostatniej napisanej przez Mario Puzo powieści („Omerta”) przewodnim tematem jest wdzięczność. Już na początku pojawia się opinia, że „wdzięczność jest najmniej trwałą z cnót”, zaś później można znaleźć wręcz stwierdzenie, iż wdzięczność ostatecznie prowadzi do niechęci.
Teraz możemy wrócić do wspomnianej obserwacji z kręgów zbliżonych do MSP. Otóż wyobraźmy sobie, że minister musi wybrać prezesa zarządu jakiejś Ważnej Dużej Spółki i że do konkursu startuje dziesięciu kandydatów. Dziewięciu odpada w konkursie. Od tego momentu oni nie są życzliwi ministrowi. Zostaje dziesiąty, który konkurs wygrał. Wdzięczność? Za co? Przecież każdy wie, że on był jedynym, co się nadawał. A proces wyboru był taki upokarzający, żeby jakiejś radzie nadzorczej przedstawiać swoje wizje rozwoju, żeby przechodzić przez całą zbyteczną procedurę konkursową?
W tym miejscu zaśmiejesz się, drogi czytelniku: „Jakie procedury konkursowe?”. Od roku odbywało się to tak, że do właściwego ministra przyjeżdżał Adam Hoffman i przekazywał karteczkę z nazwiskiem, które wcześniej zostało zatwierdzone na Nowogrodzkiej. A jak nie zostało? Zapewne blefował, że to jest propozycja nie do odrzucenia, tu dodawał nazwisko właściwego partyjnego barona. Ale nie o tym jest ten felieton, tylko o wdzięczności, owej najmniej trwałej z cnót.
Przeczytałem ostatnio listopadowy numer miesięcznika „My Company”. Numer interesujący, w środku dużo znajomych twarzy, pozdrowienia. Na koniec perełka, felieton napisany przez byłego członka, zaś później prezesa zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Prowokujący tytuł, przyznaję, zainspirował mnie, „Po co ci ten kłopot, bracie?”. A dalej jeszcze ciekawiej. Na przykład wyróżniony przez redakcję fragment: „Giełda staje się skansenem dla tych, którzy nie potrafią zdobyć kapitału na rynku prywatnym lub próbują pozyskać go przy zawyżonej wycenie własnych spółek”.
Myślałem, że śnię. Autor tego tekstu jeszcze dwa lata temu w swoim liście do akcjonariuszy pisał tak: „Strategia GPW, przygotowana w ścisłej współpracy z Radą Nadzorczą, jest wyrazem głębokiej troski Zarządu Giełdy o stabilny rozwój spółki i jej szczególną rolę we wspieraniu aktywności gospodarczej, alokacji oszczędności obywateli i wyceny aktywów”.
Albo ciekawsza wypowiedź, z konferencji w 2011 r.: „Giełda jest odpowiedzialna za rozwój rynku kapitałowego w Polsce i jest siłą napędową tego rynku, nie zapominamy również o odpowiedzialności społecznej i dlatego wspieramy takie inicjatywy jak odkrycie źródeł Amazonki lub później upamiętnienie tego odkrycia i spowodowanie, że to odkrycie będzie znane”. Tytuł konferencji: „Pomnik u źródeł Amazonki”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że panowie Prezes i Odkrywca się przyjaźnią i razem podróżują. I nie są to podróże do Krakowa czy Gdańska. „Giełda jest mecenasem przy tym projekcie, sfinansowała wyprawę, a później postawienie upamiętniającego ją pomnika” – powiedział Odkrywca w wywiadzie dla GPW Media.
Czy wiedzą państwo, że ja na tej konferencji byłem? Specjalnie wybrałem się do budynku na Książęcej i skromnie w ostatnim rzędzie usiadłem. Usłyszałem wówczas także o potrzebie bycia człowiekiem renesansu. W związku z tym kolejny cytat, z wywiadu dla portalu Inwestycje.pl: „Jestem miłośnikiem malarstwa, jednak kolekcjonerem i promotorem sztuki zostałem dzięki fascynacji pracami [tu nazwisko malarza]” i dalej: „ze strony biznesowej patronuje nam GPW i KDPW. Jak widać, to bardzo zacne towarzystwo. Do tego udało mi się zainteresować projektem wiele instytucji powiązanych z rynkiem kapitałowym, które wsparły go finansowo”. Dalej są wymieniani sponsorzy, wśród nich Dom Maklerski IDM (obecnie IDM w upadłości układowej), Abbey House (obecnie Art News w upadłości) oraz HP Poland (w 2014 r. koncern przyznał się do praktyk korupcyjnych w Polsce), no i Towarowa Giełda Energii, ale to w ramach grupy kapitałowej GPW.
Mecenas odkryć geograficznych, mecenas sztuki. Łatwo i przyjemnie robiło się to za publiczne pieniądze, mieszając prywatne zainteresowania z publicznymi pieniędzmi. Teraz rozumiem, dlaczego prezesa Adama Maciejewskiego, bo to on jest tym krytycznym teraz wobec giełdy felietonistą, nazwano Małym Ludwikiem. Bo aż takiego rozmachu jak Ludwik Sobolewski, zwany Ludwikiem Słońce, to jednak nie miał. Ale, jak widać, bardzo się starał. Teraz został aniołem biznesu i doradcą strategicznym, i oczywiście diametralnie zmienił swój punkt widzenia: „Elita polskiego biznesu jest poza rynkiem publicznym, bo niewiele on daje, a stwarza liczne uciążliwości i ryzyka” – czytamy w felietonie. Puzo miał rację, wdzięczność prowadzi do niechęci. Ale niesmak pozostał.
Na koniec rada. W funduszach typu venture capital jedną z popularnych metod wyjścia z inwestycji (dezinwestycji) jest sprzedaż akcji na giełdzie. Gdy ofertę będzie przeprowadzał fundusz, w którym doradcą lub inwestorem będzie podmiot powiązany z Małym Ludwikiem, jedno będzie pewne, nie warto kupować. Bo „spółka nie będzie elitą, a sprzedaż będzie się odbywa się po zawyżonej wycenie”. ⒸⓅ
Dziennik Gazeta Prawna