Po trzech latach wykorzystanie pieniędzy z Unii w regionach wynosi ok. 7 proc. W poprzedniej perspektywie było to niemal trzy razy więcej. Zaniepokojeni samorządowcy organizują wielki zjazd lokalnych włodarzy z całej Europy.
Poziom wdrażania unijnych środków był jednym z tematów poruszonych podczas niedawnego posiedzenia zarządu Związku Miast Polskich (ZMP) – jednej z największych korporacji samorządowych zrzeszającej niemal 300 polskich miast.
Z informacji przekazanych przez związek wynika, że wydawanie europejskich funduszy z rozdania 2014–2020 idzie nam jak po grudzie. Zgodnie z danymi ZMP z początku września aktualny poziom wdrażania funduszy unijnych ma certyfikację kwalifikowalności wydatków na poziomie 1 proc., a w trzech województwach wynosi ona 0 proc. W praktyce oznacza to, że jest dramatycznie słabo.
Certyfikacja to jeden z ostatnich etapów ubiegania się o środki europejskie. Chodzi o sytuację, gdy polscy beneficjenci przedstawiają deklaracje wydatków (faktury) i potwierdzają je w ramach programów operacyjnych UE. Jak przyznają lokalne władze, aktualny poziom certyfikacji to niepokojąca wiadomość, bo mija już trzeci rok tej perspektywy unijnej.
Dziennik Gazeta Prawna
– Dochodzą do nas sygnały, że wszystkie środki europejskie mogą nie zostać wydane do końca czasu, który jest na to przeznaczony. Są jeszcze miejsca, gdzie brakuje wniosków. Przykładowo Wałbrzych dostał sporo pieniędzy na ZIT (Zintegrowane Inwestycje Terytorialne – red.) i z tego, co słyszymy, na razie raczej brakuje tam wniosków, a nie pieniędzy – opowiada Andrzej Porawski, dyrektor biura ZMP.
Coraz większe obawy mają także eksperci. – Na ten moment powinniśmy mieć wykorzystane co najmniej kilkanaście procent pieniędzy – przyznaje dr hab. Tomasz Kubin, ekspert ds. integracji europejskiej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jego zdaniem perspektywy na przyszłość nie napawają optymizmem. – Pieniądze z UE są, ale trzeba też mieć środki na wkład własny. Wiele samorządów mocno inwestowało w poprzedniej perspektywie i teraz nie było w stanie wygenerować nadwyżek w budżetach pod wkład własny przy inwestycjach. Ponadto rząd założył deficyt budżetowy państwa zbliżony do dopuszczalnych przez Unię 3 proc. PKB, dając tym samym bardzo małe pole manewru samorządom na kolejne wydatki – dodaje.
Ministerstwo Rozwoju (MR) już kilka miesięcy temu przestrzegło regiony w związku z niskim poziomem wykorzystania unijnych dotacji. – Resort w lipcu wyraził zaniepokojenie stosunkowo niskimi prognozami certyfikacji wydatków. Wskazał również na konieczność przyspieszenia realizacji programów – poinformowało nas biuro prasowe MR. Jak widać, na niewiele się to zdało.
Wszystko to w kontekście zapowiedzianego dość szybko Brexitu, a więc możliwych cięć w unijnej kasie (Wielka Brytania jest płatnikiem netto), oraz szykowanego lada moment przeglądu wieloletnich ram finansowych (WRF) – narzędzia, które dotąd nie było stosowane przez Unię, a które zdaniem części komentatorów potencjalnie może nam zaszkodzić. Resort rozwoju mimo to uspokaja: jego zdaniem proces ten nie będzie miał wpływu na wielkość tzw. kopert narodowych. – Zaproponowane przez Komisję zmiany dostosowujące budżet do aktualnych wyzwań takich jak kryzys migracyjny czy niski poziom inwestycji nie dotyczą działów WRF, w których środki są podzielone na kraje – twierdzi biuro prasowe MR.
Sprawdziliśmy, jak wyglądała sytuacja w analogicznym okresie poprzedniej perspektywy na lata 2007–2013. Zgodnie ze stanem na koniec września 2009 r. (dane ówczesnego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego) poziom wykorzystania pieniędzy (wynikający z podpisanych umów o dofinansowanie) wynosił nieco ponad 19 proc. Dziś niecałe 7 proc. – W poprzedniej perspektywie programy regionalne były bardziej zaawansowane we wdrażaniu środków niż programy krajowe. Teraz jest na odwrót i to głównie martwi resort rozwoju – twierdzi jeden z naszych rozmówców.
Zastrzeżenia wymaga to, że dane rządu i samorządów niekiedy są rozbieżne. Bo np. Małopolska informuje, że do końca sierpnia przyjęła 1724 wnioski, podczas gdy rządowe raporty mówią o 918 formularzach. – Dane schodzą z opóźnieniem, ponadto my podajemy liczbę wniosków, które przeszły ścieżkę formalną. A zawsze jest jakiś odsiew – usłyszeliśmy w ministerstwie od jednego z urzędników.
Samorządy wskazują, że opóźnienia wynikają m.in. z późnego zakończenia negocjacji Polski i innych krajów członkowskich z KE co do kształtu obecnej perspektywy finansowej UE oraz problemów na poziomie rządowym. Wskazują bowiem np. na późną nowelizację prawa zamówień publicznych (implementacja dyrektyw unijnych) czy wciąż nieprzyjęty projekt nowego prawa wodnego, blokującego wydatki w zakresie gospodarki wodnej i ściekowej.

Poziom wdrażania unijnych środków był jednym z tematów poruszonych podczas niedawnego posiedzenia zarządu Związku Miast Polskich (ZMP) – jednej z największych korporacji samorządowych zrzeszającej niemal 300 polskich miast.

Z informacji przekazanych przez związek wynika, że wydawanie europejskich funduszy z rozdania 2014–2020 idzie nam jak po grudzie. Zgodnie z danymi, na jakie powołuje się ZMP (dane rządowe przedstawione w Sejmie, stan na początek września), aktualny poziom wdrażania funduszy unijnych ma certyfikację kwalifikowalności wydatków na poziomie 1 proc., a w trzech województwach wynosi ona 0 proc.

Władze regionalne próbują reagować na komplikującą się sytuację. W marcu 2017 r. do Warszawy - na zaproszenie urzędu marszałkowskiego woj. mazowieckiego - zjedzie ok. 300 samorządowców z całej UE, by porozmawiać o tych problemach oraz kształcie polityki spójności po 2020 r. A właśnie wtedy skutki Brexitu będą najbardziej odczuwalne.