Po wstrząsach – pandemii, brexicie, wojnie w Ukrainie – które niemiecka gospodarka zniosła gorzej niż większość innych wysokorozwiniętych państw, ekonomiczna rzeczywistość wygląda wyjątkowo ponuro.

Po dwóch latach stagnacji rok 2025 nie musi być lepszy dla największej europejskiej gospodarki. – Niemcy kupowały bezpieczeństwo w USA oraz tanie surowce w Rosji, korzystając jednocześnie z rozwoju międzynarodowego handlu. Ten model rozwoju już nie działa, a w nowej rzeczywistości Berlin nie potrafi się odnaleźć – mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Potwierdzają to ekonomiczne prognozy. Po dwóch latach balansowania na granicy stagnacji i recesji tegoroczny wzrost gospodarczy Niemiec Komisja Europejska oszacowała na 0,7 proc. Dla każdego innego unijnego państwa oczekiwania są wyższe.

Rzeczywistość może stać się jeszcze bardziej ponura, gdy do Białego Domu wprowadzi się Donald Trump (zaprzysiężenie jest planowane na 20 stycznia). Nowy-stary amerykański prezydent zamierza wprowadzić przynajmniej 10-proc. cła na produkty importowane do USA, choć ekonomiści nie są przekonani, że republikanin w pełni zrealizuje zapowiedzi. Niemniej jednak Berlin, ze względu na nadwyżkę w handlu w USA przekraczającą 70 mld dol., znajdzie się na radarze nowej administracji. W niekorzystnym scenariuszu Trump sprowadzi wzrost gospodarczy Niemiec w 2025 r. do zera.

Po wstrząsach – pandemii, brexicie, wojnie w Ukrainie – które niemiecka gospodarka zniosła gorzej niż większość innych wysokorozwiniętych państw, ekonomiczna rzeczywistość wygląda wyjątkowo ponuro. Konsumenci czują się niepewnie, więc oszczędzają. Firmy ograniczają inwestycje na rodzimym rynku, planując rozwój w Chinach czy USA. Patrząc przez pryzmat makroekonomicznych wskaźników, w gospodarce jest cicho i spokojnie jak w muzeum.

Według Elisabeth Kübler-Ross, amerykańskiej psycholożki, w obliczu straty przechodzimy pięć etapów dostosowania się do nowej rzeczywistości. Chodzi o zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresję i akceptację. Poszczególne fazy żałoby nie muszą następować w wymienionej kolejności – czasem powracamy do wcześniejszych etapów, nim ostatecznie pójdziemy naprzód. Utyskując nad utraconymi ekonomicznymi przewagami, Niemcy zbliżają się do końca tej drogi.

Zaprzeczenie

W grudniu średnie notowania energii elektrycznej w Niemczech podskoczyły do 140 euro za 1 MWh – to najwyższy poziom od dwóch lat. Ale w dni, w których ceny dyktuje Dunkelflaute, bywa dużo drożej. W tracie „ciemnej flauty” spada produkcja energii ze słońca i wiatru, najważniejszego źródła prądu w tym kraju, i np. 12 grudnia za 1 MWh trzeba było zapłacić ponad 900 euro. Krótko terminowe wahania cen nie dotyczą większości odbiorców prądu, bo mają oni podpisane długoterminowe umowy. Ale niektóre firmy, dostosowując się do bieżących zamówień klientów, część energii kupują po cenach obowiązujących w danym dniu. Uwe Reinecke, dyrektor jednej z hut stali włoskiego koncernu Feralpi, relacjonował dziennikarzom „Handelsblatt”, że przy tak drogiej energii jego firma wstrzymuje produkcję, by uniknąć nadmiernych kosztów. Taka sytuacja zdarzyła się w ubiegłym roku kilkakrotnie.

Ceny energii w Europie podskoczyły w ślad za gwałtownym wzrostem cen surowców, gdy na początku 2022 r. Rosja zaatakowała Ukrainę. Na niemieckim rynku średnie bieżące notowania energii były w grudniu 2024 r. o ponad 250 proc. wyższe niż pięć lat wcześniej. – Kraj ten rocznie importował nawet 140 mld m sześc. gazu, z czego ponad połowę z Rosji, przy własnych potrzebach na poziomie 90 mld, reeksportując nadwyżkę. Za rosyjski surowiec płacił cenę „polityczną”, zapewne niższą niż inne europejskie państwa – mówi dr hab. Mariusz Ruszel, prezes Instytutu Polityki Energetycznej im. Ignacego Łukasiewicza i profesor Politechniki Rzeszowskiej. Obecnie najwięcej gazu trafia do Niemiec z Norwegii (43 proc.), Holandii (26 proc.) i Belgii (22 proc.). – Teraz Berlin płaci ceny rynkowe. Przewaga jego przemysłu, wynikająca z dostępu do taniego gazu, zniknęła – mówi Ruszel.

Droższy gaz dyktuje wyższe ceny energii. Rząd Olafa Scholza zaprzeczał, że kraj ma problem z wysokimi cenami prądu, gdy w kwietniu 2023 r. wyłączył ostatnie trzy elektrownie jądrowe, co pogłębiło trudności. Plan rezygnacji z atomu powstał dekadę wcześniej w zupełnie innych uwarunkowaniach ekonomicznych. Niemcy założyły, że będą w awangardzie energetycznej transformacji, a pod fotowoltaikę i farmy wiatrowe przeznaczą 2 proc. swojej powierzchni. W przyszłości, po wyłączaniu elektrowni węglowych, za stabilizację systemu odpowiadać będą bloki opalane gazem. Wyłączenie elektrowni atomowych sprawiło, że w ostatnich trzech latach produkcja prądu, gazu i pary wodnej spadła o prawie 30 proc.

Z pułapki drogiej energii trudno będzie się wyrwać. W połowie grudnia rząd Scholza przegrał głosowanie nad wotum zaufania i pod koniec lutego w Niemczech odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne. Program CDU/CSU, lidera sondaży, zakłada dyskusję nad przywróceniem do pracy trzech elektrowni atomowych. Jednak Friedrich Merz, szef CDU i prawdopodobnie kolejny szef rządu, stwierdził, że to mało prawdopodobne. Ekonomia przegrywa z polityką – deklaracja Merza ma zachęcić partię Zielonych do wejścia w skład koalicji. Najważniejsi globalni konkurenci Niemiec, jak Chiny czy Stany Zjednoczone, planują w najbliższych latach szybki rozwój energetyki jądrowej. Według raportu sporządzonego na zlecenie Komisji Europejskiej przez Maria Draghiego, byłego szefa EBC, ceny energii w UE są obecnie dwukrotnie wyższe niż w USA i Chinach, co jest jedną z przyczyn utraty konkurencyjności na globalnych rynkach przez unijny przemysł.

Gniew

Wysokie ceny energii wpływają na koszty produkcji. W zeszłym roku BASF, czołowy globalny koncern chemiczny, dla którego gaz jest jednym z podstawowych surowców do produkcji, zamknął w Ludwigshafen fabrykę kaprolaktamu, jedną z dwóch fabryk amoniaku oraz powiązane z nią zakłady azotowe. W lipcu BASF poinformował o wygaszeniu do 2026 r. działalności dwóch fabryk wytwarzających herbicydy. Decyzję firma wytłumaczyła rosnącymi kosztami energii, surowców i pracy. Jeszcze w 2015 r. z rynku niemieckiego pochodziła prawie jedna trzecia zysków koncernu. W latach 2022–2023 Niemcy były jedynym obszarem działania BASF przynoszącym firmie straty. Jednocześnie koncern kosztem 10 mld dol. buduje fabrykę w chińskim Zhanjiang. W styczniu 2024 r. rozpoczęła się już tam produkcja termoplastycznego poliuretanu.

BASF zaprzeczył pojawiającym się zarzutom, że w ogóle zamierza zrezygnować z działalności w macierzystym kraju. W ostatnich trzech latach produkcja przemysłu chemicznego spadła u naszych zachodnich sąsiadów o 23 proc. Jak policzył magazyn „Fortune”, 78 niemieckich przedsiębiorstw znajdujących się na liście Fortune 500 Europe, szeregującej europejskie przedsiębiorstwa pod względem przychodów, ogłosiło w 2024 r. do końca listopada zamiar zwolnienia ponad 60 tys. pracowników. W grudniu Volkswagen, otwierający listę, po trzech miesiącach negocjacji ze związkami zawodowymi ogłosił zredukowanie miejsc pracy o 35 tys., z 300 tys. utrzymywanych na terenie Niemiec. W motoryzacji powstaje około jednej czwartej wartości dodanej całego przemysłu, a samochody są najważniejszym produktem eksportowym naszego zachodniego sąsiada.

– Niemieckie koncerny przegrywają konkurencję na rynku samochodów elektrycznych. Nie znaczy to, że nie mogą nadrobić zaległości, bo ich kondycja finansowa jest dobra i mają pieniądze na inwestycje – mówi Rafał Benecki. Ekspert dodaje, że tamtejsze koncerny samochodowe mają rocznie ok. 100 mld euro zysku EBITDA (zysk operacyjny powiększony o amortyzację). Z punktu widzenia Berlina problem jest taki, że zarabiają przede wszystkim poza granicami macierzystego kraju. Po trzech kwartałach 2024 r. VW, najsilniej związany z rynkiem niemieckim, miał rentowność sprzedaży na poziomie 2,1 proc. W hiszpańskich markach Seat/Cupra, należących do grupy Volkswagena, relacja zysku operacyjnego do przychodów ze sprzedaży wynosiła 3,9 proc. w tym samym okresie, a w czeskiej Škodzie przekraczała 8 proc.

Produkcja w Niemczech jest droga, więc joint venture z amerykańską firmą Rivian, w które VW zamierza zainwestować nawet 5,8 mld dol. do 2028 r., rozwijane jest w Stanach Zjednoczonych. W fabrykach w Illinois i Georgii powstanie 1 tys. nowych miejsc pracy. Produkowane tam będą samochody elektryczne zdolne konkurować z chińskimi markami. W kwietniu 2024 r. VW ogłosił, że zamierza zainwestować 2,7 mld dol. w rozwój produkcji w Chinach. W Państwie Środka niemiecki koncern jest obecny od 40 lat i wywalczył sobie miejsce drugiego sprzedawcy samochodów, z 14-proc. udziałem w rynku.

Restrukturyzacja działalności na terenie Niemiec jest trudna, bo w Volkswagenie, tak samo jak w energetyce, rachunek ekonomiczny miesza się z polityką. 11 proc. akcji spółki jest własnością Dolnej Saksonii, a Stephan Weil z SPD, szef landowego rządu, zasiada w radzie nadzorczej firmy. Być może dlatego VW ostatecznie wycofał się z zamiaru zamykania fabryk na terenie Niemiec. Osiągnięte porozumienie między zarządem firmy a związkami zawodowymi Olaf Scholz ocenił jako „dobre, społecznie akceptowalne rozwiązanie”. Jednocześnie Volkswagen poinformował o planach zakończenia w lutym produkcji w zakładach Audi w Brukseli.

Negocjacjom w VW towarzyszyły największe w historii firmy strajki, w których udział wzięło 100 tys. pracowników. Wcześniej, w 2024 r. protestowali pracownicy Lufthansy, Deutsche Bahn, zatrudnieni w transporcie miejskim, a także rolnicy. Podłożem zawsze były kwestie wynikające z problemów ekonomicznych. Ostatecznie swoją frustrację i gniew Niemcy będą mogli wyrazić przy urnach wyborczych. Poparcie dla SPD spadło poniżej 20 proc. i dołuje. W sondażach partię Olafa Scholza wyprzedza skrajna prawica, z AfD na czele. Echem złej sytuacji ekonomicznej jest także rosnące poparcie dla skrajnie lewicowego Sojuszu Sahry Wagenknecht, który ma szansę wejść do Bundestagu.

Depresja

Od dwóch lat niemiecki przemysł znajduje się w recesji, a produkcja spada w tempie 4–5 proc. rocznie. W październiku była najniższa od maja 2020 r., gdy gospodarkę zatrzymała pandemia. Regularnie spada liczba nowych zamówień, w szczególności z zagranicy. W październiku Berlin wyeksportował towary o wartości 125 mld euro. Po raz ostatni zagraniczna sprzedaż towarów była tak niska w maju 2022 r. Biorąc pod uwagę, że dane o handlu są podawane w cenach bieżących, bez korekty o inflację, w ujęciu realnym jest dużo gorzej.

Spora część zapowiedzianych zwolnień dopiero zostanie przeprowadzona. Niemniej jednak statystyki rynku pracy już się psują. W dwa i pół roku liczba bezrobotnych wzrosła o ponad 0,5 mln, a stopa bezrobocia podniosła się o 1 pkt proc., do 5,9 proc. W listopadzie 2024 r. bez pracy było 2,77 mln Niemców. Jednocześnie zatrudnienie utrzymuje się powyżej 46 mln, blisko historycznych rekordów. Paradoks rynku pracy polega na tym, że brakuje odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Nawet w trudnych ekonomicznie czasach firmy deklarują ponad 650 tys. wakatów.

Po okresie podwyższonej inflacji w dwóch poprzednich latach, drenującej kieszenie konsumentów, w 2024 r. realne wynagrodzenia Niemców rosły w tempie 3–4 proc. w ujęciu rocznym, najszybciej od lat. Ale zasobniejsze portfele nie są w stanie przykryć ekonomicznej rzeczywistości – w najnowszej ankiecie przeprowadzanej przez instytut Forschungsgruppe Wahlen ponad 30 proc. badanych uznało sytuację gospodarczą za największy problem Niemiec. Rok wcześniej takiej odpowiedzi udzieliło 10 proc. respondentów. Większe problemy dla swojego kraju widzieli oni w migracji, klimacie czy rosnących cenach. Obecnie na pierwszym miejscu jest ekonomia.

W ankiecie instytutu ZEW przeprowadzanej wśród inwestorów instytucjonalnych wskaźnik obrazujący ocenę bieżącej sytuacji ekonomicznej wyniósł -93,1 pkt. Odczyt jest różnicą między odsetkiem odpowiedzi wskazujących na dobrą kondycję gospodarki (takiej odpowiedzi nie udzielił nikt) a złą oceną sytuacji. Żeby znaleźć tak niskie wartości, trzeba się cofnąć o ponad 20 lat. Wówczas Niemcy zyskały miano „chorego człowieka strefy euro”, a ich gospodarka kurczyła się przez kolejne dwa lata. Jak wyszły z problemów? Między innymi wprowadzając Agendę 2010, największą reformę socjalną w powojennej historii. Zmieniły się regulacje na rynku pracy, popularyzując zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin. Obecnie z tej formy zatrudnienia korzysta ok. 30 proc. pracujących. Podniosły także wiek emerytalny do 67 lat, ograniczyły wypłaty dla długoletnich bezrobotnych i zaostrzyły zasady wypłacania świadczeń socjalnych.

– To miało swoje znaczenie, ale nie przeceniałbym wpływu reform na wyjście z kryzysu. Sprzyjały im uwarunkowania zewnętrzne – mówi Rafał Benecki. W 2004 r. UE rozszerzyła się o 10 państw, więc tamtejsze przedsiębiorstwa zyskały przestrzeń do przenoszenia produkcji do lokalizacji dużo tańszych niż ich rodzimy rynek. W pierwszej dekadzie XXI w. Niemcy stały się największym globalnym eksporterem towarów, wchodząc m.in. do otwierających się na świat Chin. Obecnie Chiny to „nowe Niemcy”, skutecznie kopiujące model rozwoju wypracowany przez największą europejską gospodarkę. W 2023 r. Pekin wyeksportował towary o wartości 3,4 bln dol. i miał 14-proc. udział w globalnym handlu. Niemiecka sprzedaż na rynki zagraniczne jest o połowę niższa. Co zmieniło się na rynku motoryzacyjnym? Dwie dekady temu Chiny praktycznie na nim nie istniały, a w 2023 r. sprzedały za granicą 5,4 mln aut o wartości 78 mld dol., co dało im trzecie miejsce na świecie. Niemcy wciąż są zdecydowanym liderem tego zestawienia z rocznym eksportem na poziomie 178 mld dol. Ale pod względem liczby sprzedanych za granicą aut przegrywają z Chinami o 1,3 mln sztuk.

Wreszcie 20 lat wcześniej inflacja była wyższa w Niemczech niż w pozostałych państwach strefy euro. Innymi słowy, okoliczności pomogły Berlinowi przeprowadzić wewnętrzną dewaluację. Gdy niedługo później, po globalnym kryzysie z lat 2008–2009, tę samą drogę przejść musiała Grecja, zapłaciła za to straconą ekonomicznie dekadą.

Benecki jest przekonany, że niedługo po tym, jak poprawi się koniunktura na ich rodzimym rynku, nadejdzie kolejna fala przenoszenia produkcji z Niemiec do Polski. Wprawdzie nie oferujemy już dostępu do rzesz pracowników potrzebnych do produkcji mało wyszukanych dóbr, ale wciąż mamy bardzo dobrze wykształcone kadry, których zatrudnienie jest dużo tańsze w porównaniu z warunkami panującymi na niemieckim rynku. A dodatkowo pracujemy przez 2 tys. godzin rocznie, zamiast 1300. Gdy upadała Grecja, kanclerz Angela Merkel radziła Grekom, żeby wzięli się do pracy, zamiast jeździć na wakacje.

Targowanie się i akceptacja

W listopadzie rząd w Berlinie przestał pudrować rzeczywistość, obniżając oficjal ną prognozę wzrostu PKB w 2024 r. do -0,2 proc. Po wyborach przyjdzie czas na targowanie się o cenę, jaką przyjdzie zapłacić choćby za próbę powrotu do czasów świetności. – Niemcy stać na impuls fiskalny. Sytuacja finansów publicznych jest dobra, a inwestorzy chętnie kupią obligacje. Ale warunkiem koniecznym jest zniesienie konstytucyjnego limitu zadłużenia – mówi Benecki.

Niemiecka konstytucja stanowi, że w budżecie federalnym deficyt strukturalny, a więc skorygowany o wpływ czynników wynikających z cyklu ekonomicznego, nie może przekroczyć 0,35 proc. PKB. Zasada ta może zostać zawieszona ze względu na nadzwyczajne okoliczności, z czego Berlin skorzystał w 2020 r., gdy w gospodarkę uderzyła pandemia. Powrót do fiskalnej dyscypliny sprawił, że dług publiczny w relacji do PKB spadł z 68 proc. w 2021 r. do szacunkowych 63 proc. na koniec 2024 r. Dla całej strefy euro wskaźnik ten wynosi ok. 90 proc. W tym samym czasie Stany Zjednoczone czy Chiny bez większych oporów korzystają z długu jako narzędzia napędzającego wzrost gospodarczy. Niemcy prawdopodobnie na podobne rozwiązanie się nie zdecydują, ale już same zapowiedzi czołowych partii, żeby po wyborach dyskutować nad rewizją konstytucyjnych zasad, to duża zmiana.

To nie rozwiąże głębokich, strukturalnych problemów ichniejszej gospodarki. Ale już same wybory usuną ważny element niepewności, co może np. zachęcić dysponujących odpowiednimi zasobami finansowymi konsumentów do zwiększenia wydatków, dając gospodarce szansę na odbicie w 2025 r. Gdy do tego rząd dołoży publiczne inwestycje, w 2026 r. uda się wyjść ze wzrostem gospodarczym powyżej 1 proc. Na tym niemieckie firmy mogą już coś zbudować. ©Ⓟ

Scenariusze dla Berlina

Niemcy, borykające się z ogromnym kryzysem strukturalnym, stoją przed trudnymi wyborami. (…) Najbardziej prawdopodobny scenariusz to dążenie przez nie do uzyskania dostępu do tańszego gazu z Rosji. Chociaż mogłoby to przynieść Berlinowi gospodarcze korzyści, byłoby jednocześnie poważnym ciosem dla europejskiej solidarności i wiarygodności wspólnej polityki sankcji wobec Moskwy. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej oraz państwa bałtyckie mogłyby odebrać taki ruch jako zdradę wspólnych interesów i osłabienie regionalnego bezpieczeństwa.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „Pokój za gaz czy czarne zero”, DGP Magazyn na Weekend nr 2 z 3 stycznia 2025 r.