Kryzys migracyjny odwrócił uwagę Starego Kontynentu od problemów gospodarczych. Ale kraje unijnego Południa są dalekie od wyjścia na prostą. Najgorzej sytuacja wygląda w Grecji, czego prawdopodobnie nie zauważają tłumnie odwiedzający kraj turyści.
W ubiegłym roku w Helladzie padł pod tym względem rekord – kraj odwiedziło 23,5 mln osób – a prognozy na bieżący rok są jeszcze lepsze, chociaż branża obawia się, że rząd pod naciskiem międzynarodowych wierzycieli wprowadzi dodatkowe opłaty, które obniżą popyt na wakacje nad Morzem Egejskim.
Sam przemysł turystyczny nie wyciągnie jednak kraju z przepaści. Według MFW grecki PKB skurczy się w tym roku o 0,6 proc., a Ateny na wzrost mogą liczyć dopiero w przyszłym roku. Pod wieloma względami Tsipras rządzi na zgliszczach. Stopa bezrobocia w kraju wynosi 25 proc., a wśród ludzi młodych nawet dwa razy więcej. Ci zresztą nie czekają, aż sytuacja w kraju się poprawi. Na początku miesiąca dziennik „I Katimerini” przytoczył dane z raportu o emigracji przygotowanego przez Bank Grecji. Od 2008 r. kraj opuściło 427 tys., głównie wykształconych, osób.
Jeśli kraj kiedykolwiek ma zostać odłączony od finansowej kroplówki MFW i Unii Europejskiej, będzie tych wykwalifikowanych pracowników potrzebował. Bez wzrostu gospodarczego zaś kroplówka będzie niezbędna, ponieważ nikt nie będzie chciał Atenom pożyczyć pieniędzy. Tymczasem, jak sugeruje Martin Wolf z „Financial Timesa”, między Grecją a państwami strefy euro wytworzyła się dziwna dynamika. Europejscy politycy udają, że Hellada nie jest bankrutem, a Grecy udają, że wprowadzą radykalne reformy. Problem polega na tym, że taktyka „extend and pretend”, czyli „przedłuż i udawaj”, nie przynosi skutków. Już nawet ekonomiści Funduszu w oficjalnych dokumentach instytucji (np. w przeglądzie zadłużenia z maja) sugerują, że grecki dług trzeba będzie zrestrukturyzować, bo harmonogram jego spłaty jest nie do zrealizowania.
Spokojna Portugalia
Jak krucha wciąż jest sytuacja na południu Europy, pokazuje także przykład Portugalii. Lizbona jeszcze w ubiegłym roku stanowiła wzór polityki oszczędności. Co prawda z kraju na skutek kiepskiej kondycji gospodarczej wyjechało ok. 100 tys. osób (szacunki Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji), a bezrobocie przekracza 12 proc., ale nad Tag zawitał nawet niewielki wzrost gospodarczy napędzany rosnącym eksportem (jak odnotował „The Economist”, niemały udział w tym ma portugalska branża obuwnicza, której produktom udało się osiągać status podobny do wyrobów włoskich). Jego poziom zbliżył się do wartości sprzed kryzysu.
Rynki doceniły spokojną sytuację w Portugalii. Rentowność obligacji spadła do poziomu 1,5 proc., chociaż tylko jedna mniej znana agencja ratingowa, kanadyjska DBRS, przyznaje portugalskim papierom dłużnym poziom inwestycyjny (wielka trójka przyznaje im rating śmieciowy). Pod koniec 2015 r. o Portugalii znów jednak zaczęto mówić w kontekście kryzysu w strefie euro. Najpierw niezadowolenie inwestorów wzbudziło wyborcze zwycięstwo opowiadających się przeciw polityce oszczędności socjalistów. Później nie pomógł fakt, że bank centralny kraju przy restrukturyzacji Banco Novo przeniósł dług o wartości 2 mld euro do tzw. złego banku w celu jego umorzenia. Straty poniosą także inwestorzy prywatni. W rezultacie w lutym rentowność obligacji skoczyła do 4 proc. (później spadła), co wywołało plotki, że kraj straci inwestycyjny rating agencji DBRS.
Teraz Portugalia znalazła się pod pręgierzem Brukseli, ponieważ w 2015 r. przekroczyła poziom deficytu uzgodniony po bailoucie w 2011 r. (a zmodyfikowany po negocjacjach w 2013 r.). Zgodnie z umową powinien on wynosić 2,5 proc. PKB, tymczasem osiągnął 4,4 proc. PKB. Portugalia ma czas do piątku, aby przekonać Komisję do swoich pomysłów na redukcję dziury budżetowej, zaś Komisja ma czas do końca miesiąca, aby zadecydować, czy zastosować sankcje.
Hiszpania bez rządu
Razem z Portugalczykami pod pręgierzem Brukseli zostali ustawieni Hiszpanie, którym także nie udało się utrzymać w ryzach deficytu (zamiast ustalonych z Brukselą 4,2 proc. kraj w 2015 r. osiągnął wartość 5,1 proc. PKB; Madryt zapowiedział, że uzupełni niedobory podwyżką podatków dla firm).
Dziennik Gazeta Prawna
Hiszpania to zresztą najdziwniejszy przypadek spośród wszystkich krajów południa Europy. Pomimo półrocza bez rządu po wyborach parlamentarnych, na koniec 2015 r. kraj odnotował wzrost gospodarczy na poziomie 2,9 proc., czyli szybciej niż wiele krajów strefy euro. To m.in. dzięki temu, że po bailoucie nastąpiła kosztowna społecznie wewnętrzna dewaluacja, w efekcie której spadły koszty pracy i poprawiła się konkurencyjność gospodarki. Wraz z nią ożywił się eksport, który przekroczył poziom sprzed kryzysu. Ożywienia doświadczył także rynek nieruchomości. Nie zmienia to jednak faktu, że stopa bezrobocia w Hiszpanii wciąż przekracza 20 proc.
Testowane Włochy
Obecnie oczy Europy są skierowane na Włochy, które czekają na wyniki europejskich testów wytrzymałościowych instytucji finansowych. Inwestorzy od początku roku wyzbywają się akcji nadtybrzańskich banków, obawiając się o ich kondycję, w tym przede wszystkim o najwyższy w strefie euro poziom złych pożyczek. Jeśli wyniki będą złe, zgodnie z regułami obowiązującymi w strefie będzie to stanowiło wystarczający powód do interwencji publicznej. Problem polega na tym, że na mocy nowych reguł, ratując banki, nie można po prostu sięgnąć po środki publiczne. Straty muszą ponieść również inwestorzy (jak w przypadku Banco Novo). Wśród nich jednak jest wielu indywidualnych inwestorów. Ich gniewu przy urnie wyborczej obawia się premier Matteo Renzi, którego partia zaczyna przegrywać w sondażach z eurosceptycznym Ruchem Pięciu Gwiazd.
We Włoszech ogniskują się dziś wszystkie problemy polityczne, które wywołał europejski kryzys. Najważniejszym z nich była nieprzewidywalność konsekwencji kryzysu, głównie społecznych. Jeśli ten dotknięty permanentnym brakiem wzrostu gospodarczego kraj spotka kryzys bankowy, premier Renzi nie będzie miał szans na wygraną w październikowym referendum, na którym zawiesił swoją polityczną karierę, zaś centrolewica nie wygra wyborów parlamentarnych. Do władzy mogą dojść wtedy eurosceptycy, którzy zażądają referendum w sprawie pozostania w strefie euro.
Ożywiona Irlandia
Osobnym przypadkiem jest Irlandia, niezaliczana do unijnego Południa, która jednak również musiała skorzystać z bailoutu. W tym miesiącu podano, że wzrost gospodarczy w tym kraju w ubiegłym roku zamknął się astronomiczną wartością 26,3 proc. PKB. „Financial Times” nie omieszkał z tej okazji złośliwie przypomnieć, że hasłem wyborczym premiera Endy Kenny’ego było „podtrzymać ożywnienie”, co nie zostało dobrze odebrane przez wyborców pytających, o jakie ożywienie mu chodzi (Kenny ostatecznie stracił kilkanaście miejsc w parlamencie). Na Zielonej Wyspie więc obywatele nie odczuwają jeszcze oznak wzrostu, podobnie jak to ma miejsce w Hiszpanii.
„Nigdy bym się nie założył, że członkowie Rady Europejskiej nie osiągną chociaż minimalnego kompromisu, ale założę się o każdą sumę, że nie potrafią rozwiązywać realnych problemów” – pisał w marcu na łamach „FT” Wolfgang Münchau, dodając z przekąsem, że Unia wydaje się mieć umiejętność radzenia sobie z tylko jednym kryzysem jednocześnie. Teraz, kiedy inne kryzysy – przynajmniej na razie – zażegano, otwarte pozostaje pytanie, czy Bruksela jest w stanie rozwiązać ten być może najważniejszy, a na pewno najdłużej trwający.