Przeniesienie części aktywów z funduszy do Funduszu Rezerwy Demograficznej może obniżyć dług publiczny o blisko 2 pkt proc. PKB i zmniejszy ryzyko przekroczenia przez deficyt pułapu 3 proc. PKB
ikona lupy />
Finanse Funduszu Rezerwy Demograficznej / Dziennik Gazeta Prawna
Taki mógłby być bezpośredni efekt przekazania FRD około 10 mld zł gotówki posiadanej dziś przez OFE, kupionych przez nie obligacji korporacyjnych (14 mld zł) oraz zagranicznych akcji wartych około 10 mld zł. To element planu budowania oszczędności przedstawionego wczoraj przez Ministerstwo Rozwoju.
Gdyby doszło do zrealizowania tych zamierzeń, w budżecie FRD nastąpiłaby rewolucja, a odpowiedzialni za finansowanie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych odetchnęliby z ulgą. Rewolucja w FRD polegałaby na gruntownej zmianie struktury aktywów. Dziś większość to obligacje skarbowe – ponad 80 proc., czyli około 15,6 mld zł. Depozyty to 1,2 mld zł (6,2 proc.), akcje firm 2,6 mld zł (13,2 proc.), a obligacje korporacyjne ponad 100 mln zł (ok. 0,5 proc. aktywów). Po przeniesieniu pieniędzy z OFE aktywa funduszu nie tylko zwiększą się o ponad 100 proc., ale też wszystkie ich rodzaje będą miały zbliżony udział w ogólnej puli. Szczególnie wzrośnie znaczenie korporacyjnego długu i akcji, które będą stanowić niemal połowę aktywów FRD.
Ulga w FUS wzięłaby się z kolei stąd, że już niejeden raz Fundusz Rezerwy Demograficznej był traktowany jako zasób kapitału do łatania dziur w systemie emerytalnym, a po operacji proponowanej przez Ministerstwo Rozwoju zasób ten podwoiłby się z nawiązką. Założony w 2002 r. FRD miał gromadzić pieniądze na niwelowanie niekorzystnych zmian demograficznych (szybciej przybywa emerytów niż pracujących) po 2020 r., ale już w latach 2010–2014 z FRD przekazano do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych ponad 19 mld zł – po to, by odciążyć budżet, który dotuje FUS. Zwiększenie aktywów FRD o 34–35 mld zł mogłoby ograniczyć dotację. W ubiegłym roku wynosiła ona 42 mld zł.
– Wykorzystanie tych pieniędzy na bieżące cele może zmniejszyć presję na wzrost długu. To około 2 pkt proc. PKB. W krótkim terminie może to zostać odebrane jako pozytywna informacja dla rynku, tak jak dwa lata temu przy okazji przeniesienia obligacji z OFE do ZUS, bo oznaczało spadek potrzeb pożyczkowych i ograniczenie emisji nowego długu – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Podobnie mówią ekonomiści ING Banku Śląskiego: zmalałoby ryzyko przekroczenia przez deficyt pułapu 3 proc. PKB. To poziom, powyżej którego Komisja Europejska mogłaby znów nałożyć na Polskę procedurę nadmiernego deficytu – czego rząd chce uniknąć. Według oficjalnych planów zbliżymy się do progu 3 proc. PKB w przyszłym roku, ale w kolejnych deficyt ma maleć dzięki wyższym wpływom z podatków. Druga „reforma OFE” nie pomoże w przyszłym roku – według resortu rozwoju wejdzie w życie od 2018 r. Ale da rządowi większy komfort w zarządzaniu budżetem w roku wyborczym.
Według ekonomistów ING pomysł z przekazaniem do 25 proc. aktywów OFE do FRD – choć może mieć pozytywny wpływ na wskaźniki w finansach publicznych – to furtka, by wykorzystać pieniądze zbierane w systemie emerytalnym do finansowania przedwyborczych obietnic. A to nie umknie uwadze agencji ratingowych, które już zgłaszały obawy o jakość instytucji w Polsce.
Oprócz pośrednich korzyści, jakie może przynieść operacja OFE, są też bezpośrednie „zyski”, jakie osiągnie sektor finansów publicznych. To koniec refundowania składek do funduszy emerytalnych. Obecnie ze składki emerytalnej w wysokości 19,52 proc. 2,92 proc. odprowadzane jest na konta członków OFE. Po zamianie funduszy emerytalnych w inwestycyjne tego odpisu nie będzie, bo całość składki ma trafiać na drugofilarowe subkonto w ZUS. Skoro tak, to w kasie ZUS rocznie będzie zostawało kilka miliardów złotych. W zeszłym roku refundacja składek przekazywanych do OFE kosztowała 3 mld zł.
Program budowania kapitału ma mieć też koszty, które „zjedzą” część zysków. To zachęty fiskalne, jakie mają dostać m.in. pracodawcy biorący udział w programie. Przy tworzeniu pracowniczych planów kapitałowych pracodawca miałby być zwolniony ze składki na ubezpieczenie społeczne. Składka pracodawcy wpłacana na program byłaby wliczana do kosztów uzyskania przychodu. Do tego państwo dopłacałoby do tzw. składki powitalnej 250 zł. Ekonomiści Banku Handlowego wyliczyli koszt tych zachęt na 2,2 mld zł (0,11 proc. PKB) w ciągu pierwszych dwóch lat. W kolejnych miałoby to kosztować 0,08 proc. PKB, czyli około 1,7 mld zł.
Stosunkowo niewiele – bo 250 mln zł rocznie – ma kosztować obniżenie podatku Belki z 19 do 10 proc. dla tych, którzy odłożą pieniądze na ponad rok. Ma to premiować inwestycje długoterminowe.
Ministerstwo Rozwoju zakłada, że koszty zachęt byłyby finansowane m.in. z puli przekazanej z OFE do FRD. Zapewne zadziałałby tu taki sam mechanizm jak przy finansowaniu wydatków: dzięki mniejszym nakładom na dotację budżetową do FUS łatwiej będzie zbilansować ubytek w dochodach.