Nie znam ani jednego przypadku fikcyjnych etatów, nie zatrudniliśmy też 200 osób po wyborach w październiku - mówi w rozmowie z DGP Łukasz Gałczyński, były członek zarządu ARP. Dodaje też, że nikt w spółce nie zarabiał 30 tys. zł, jak informowały media.
Nowy prezes Agencji Rozwoju Przemysłu Michał Dąbrowski zarzuca poprzedniemu kierownictwu Agencji szereg nieprawidłowości, które naraziły spółkę na znaczące straty. Wewnętrzne kontrole doprowadziły do zwolnień ponad 700 osób z zarządów i rad nadzorczych spółek podległych agencji. Zarzuty dotyczą niegospodarności, w tym zawierania niekorzystnych dla ARP umów oraz tworzenie fikcyjnych etatów, a nawet całych działów oraz zatrudnianie osób na bardzo korzystnych, nierynkowych warunkach finansowych. Średnia miesięcznych wynagrodzeń nowo zatrudnionych miała przekraczać 30 tys. zł brutto. Dąbrowski poinformował DGP, że do prokuratury trafi co najmniej kilkanaście zawiadomień.
O nieprawidłowościach informowały media, od których były prezes ARP Cezariusz Lesisz domaga się sprostowań. O zarzutach wobec byłego kierownictwa Agencji Rozwoju Przemysłu z byłym członkiem zarządu Łukaszem Gałczyńskim rozmawia Nikodem Chinowski.
Łukasz Gałczyński: Te zarzuty mają albo charakter manipulacji, albo są po prostu niezgodne z prawdą. Pojawiła się np. informacja, że nowy zarząd ARP w toku prowadzonych kontroli rozwiązał umowy z 700 osobami w zarządach i radach nadzorczych spółek podległych ARP. Można to zweryfikować ze statutami w KRS, że takiej liczby osób po prostu nie było w zarządach i radach nadzorczych.
Rzekome zatrudnienie 200 osób też można łatwo zweryfikować, bo ARP kwartalnie raportuje stan zatrudnienia i wynagrodzenia do GUS i szeregu innych organów. Mogę jasno powiedzieć, że na podstawie tych danych - a były to dane, do których ja miałem dostęp - nic takiego nie miało miejsca. Dlatego kategorycznie nie zgadzam się z takim stwierdzeniem, uznając je wprost za przekłamanie.
Za politykę kadrową w spółkach-córkach odpowiadają zarządy i rady nadzorcze tych spółek. My, jako ARP, sprawowaliśmy nadzór właścicielski. Polegam tutaj na raportach, które otrzymywaliśmy z tych spółek i na tej podstawie nie mogę stwierdzić żadnych nieprawidłowości.
Po pojawieniu się tych zarzutów w przestrzeni medialnej z kolegami, z którymi kierowaliśmy agencją, zrobiliśmy wewnętrzny rachunek i wyszło nam, że w samej ARP po październiku zatrudnionych zostało ok. 10 osób. Mówię „około”, bo może to było trochę mniej, może trochę więcej. Po pierwsze, były to osoby, które były zatrudniane w ramach naturalnej fluktuacji kadr - ktoś się zwalnia, ktoś się zatrudnia, pojawiają się nowe zadania i etaty. Normalna sprawa. Po drugie, nikt u nas nie zarabiał 30 tys. zł, ani kwoty zbliżonej. Ta kwota pojawiła w artykułach i to akurat łatwo zweryfikowaliśmy, ponieważ ARP ma porozumienie ze związkami zawodowymi, które regulowały widełki wynagrodzenia. 30 tys. zł to było maksymalne wynagrodzenie, jakie w ogóle mogło zaistnieć dla pracownika indywidualnie, ale nikt takiego wynagrodzenia u nas nie miał.
Nie znam ani jednego przypadku fikcyjnych etatów w ARP, więc traktuję to jako informację nieprawdziwą. Oczywiście, musielibyśmy zapytać sądu co oznacza określenie “fikcyjny etat”, ale takiego przypadku, że nowo zatrudnieni ludzie biorą pensje i nie pracują, absolutnie nie znam ani jednego. Zawsze dokładaliśmy starań, żeby agencja pracowała efektywnie.
Czym innym jest mieć niską efektywność pracy, a czym innym jest fikcyjny etat. Absolutnie się nie zgadzam na mówienie o fikcyjnych etatach, nic takiego nie miało miejsca. A już na pewno nie na 30 tys. zł i to akurat jest informacja, której mogę kategorycznie zaprzeczyć, bo nikt u nas tyle nie zarabiał.
Oczywiście, że się poczuwam. Natomiast musimy mieć świadomość, jak wyglądał bezpośredni nadzór nad tymi spółkami. Zarządy tych spółek-córek raportowały do swoich rad nadzorczych i tam były podejmowane wiążące decyzje np. personalno-kadrowe, a także raportowały do właściwego biura w strukturach ARP, które sprawowało bezpośredni nadzór i kontrolę nad tymi spółkami.
Natomiast do zarządu ARP, którego ja byłem członkiem, należał aspekt takiego bardziej horyzontalnego zarządzania grupą kapitałową. Nie chcę umywać rąk, natomiast ja nie monitorowałem poziomu zatrudnienia we wszystkich siedemdziesięciu kilku spółkach, jak np. w stoczni, w której pracuje kilkaset osób. To nie było przedmiotem mojego codziennego zainteresowania, żeby weryfikować stan zatrudnienia zmieniający się miesiąc po miesiącu. Polityka zatrudnieniowa należy do kompetencji zarządów tychże spółek-córek. W całej grupie kapitałowej pracuje ok. 16 tys., osób.
Mimo wszystko nadal rozróżniłbym dwie rzeczy. Jedno to mówienie o zatrudnianiu, a drugie mówienie o nieprawidłowościach, bo często w mediach to będzie utożsamiane, a bardzo bym nie chciał, żebyśmy to utożsamiali. Natomiast tak jak pan powiedział słusznie, ja nie jestem w stanie tego zaręczyć, bo nie odpowiadaliśmy za politykę kadrową bezpośrednio w spółkach.
Nie. Przy siedemdziesięciu kilku spółkach-córkach naturalne jest, że my nie odpowiadamy za politykę kadrową. Naturalne jest, że do nas trafia raport zbiorczy, przesyłany kwartalnie, ale to się nie dzieje w trybie ciągłym, że prezes chcąc zatrudnić kogoś na produkcję w swojej spółce, raportuje to do nas.
Widzielibyśmy to w raporcie za IV kwartał, tylko jeżeli doszłoby do drastycznego wzrostu zatrudnienia czy wynagrodzenia. To są raporty, które trafiają potem do GUS, więc zapewne ruchy kadrowe z października są w raporcie za IV kwartał. Natomiast, jeszcze raz to podkreślam, przy 300-400 osobach pracujących na zakładzie w stoczni – daję ten przykład, bo on się przewijał przez media - to wahnięcie zatrudnienia musiałoby być znaczne, żeby nas zaalarmowało.
Nie wyłapałem takich informacji.
Ciężko mi się odnieść, bo nie wiem, jakie zamiary ma zarząd ARP.
Raczej nie. Byłem w ARP dwa lata i każdy element swojej pracy mogę udokumentować – dokumenty mają niezbędne akceptacje formalne i są w systemie elektronicznego zarządzania dokumentacją. Nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia, a już na pewno nic z tych rzeczy, które zostały wymienione.
Prezesa Lesisza darzę pewnym zaufaniem i głęboko wierzę, że nic takiego nie miało miejsca. Natomiast w agencji pracowało ok. 470 osób, lista tematów była ogromna, można powiedzieć niekończąca się. W związku z tym z pewnością jest cały szereg decyzji, które każdy z prezesów i wiceprezesów podejmował autonomicznie, ale w ramach kompetencji, za które odpowiadał. Ja w moim obszarze nadzorowałem specjalne strefy ekonomiczne i wiele decyzji nie wymagało zgód w postaci uchwały zarządu. W związku z tym, gdyby pan zapytał prezesa Lesisza, jak została wyłoniona firma na strzyżenie zieleni w strefie w Mielcu…
Trudno mi sobie to wyobrazić.
Od strony formalnej wystarczał podpis prezesa. W tym kontekście możemy sobie wyobrazić sytuację, że inny członek zarządu nie był bezpośrednio przy podpisywaniu i zatrudnieniu.
Rozmawialiśmy na ten temat i padła jasna deklaracja ze strony wszystkich członków zarządu, że nic takiego nie miało miejsca. Pozostaje mi jedynie ufać moim kolegom z zarządu.
Uważam, że Krzysztof Michalski jest świetnym ekspertem, doskonale się sprawdza w tym, co robi. Cieszę się, że kontynuuje misję, bo uważam, że to jest w stanie zapewnić płynną kontynuację strategicznych projektów w ARP. Jak widać, wiele z kierunków wskazanych przez nas, znajduje przychylność nowego zarządu.
Nie jestem w stanie się ustosunkować, bo musiałbym dokonać oceny obecnego zarządu, a nie chcę tego robić, bazując jedynie na domysłach. Ja mam sumienie czyste. Pozostaje mi jedynie bronić swojego dobrego imienia. Jak sam pan powiedział, to nie jest słowo przeciwko słowu. To muszą być twarde dokumenty.
To jest trudne pytanie, bo to raczej mało przyjemne doświadczenie i tak zwyczajnie, po ludzku, wolałbym go uniknąć. Natomiast jeśli zostaną złożone zawiadomienia i zostanę wezwany do złożenia wyjaśnień, to oczywiście zamierzam aktywnie i rzetelnie wyjaśniać wszystkie podejmowane kwestie.