Czy zwróciliście uwagę, że z debaty ekonomicznej zniknęły klasyczne nierówności? Owszem, słowo pozostaje en vogue, nadal odmienia się je przez wszystkie przypadki. Ale coraz częściej okazuje się, że to teksty oraz wystąpienia dotyczące nierówności płciowych, rasowych czy ekologicznych etc. A nierówność pojmowana tradycyjnie – ekonomiczna, dochodowa albo majątkowa – zeszła na plan dalszy. Ostatnio złapałem się na tym, że materiał autorstwa Mortena Nyborga Støstada (Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley) jest pierwszą analizą klasycznych nierówności, na jaką natrafiłem od ładnych paru miesięcy.

Praca jest o tym, co by się stało, gdybyśmy zmienili sposób pojmowania zjawiska nierówności w teorii ekonomicznej. Dziś jest tak, pisze Støstad, że rozmawiamy o nich w opozycji do efektywności. I zastanawiamy się na potrzeby takiej analizy nad koniecznym kompromisem między tymi dwoma wartościami. Czy dopuścić więcej nierówności i zyskać dzięki temu trochę więcej efektywności ekonomicznej (więcej konkurencji, zachęt do wytężonej pracy, innowacyjności)? Czy zwiększyć równość, zyskując stabilizację społeczną, efekt popytowy oraz wzrost zaufania do państwa? W ten sposób działa nowoczesna klasyka nierównościowej literatury ekonomicznej – od teorematu Stiglitza-Atkinsona z 1976 r. po prace na temat opodatkowania majątku, którymi od dekady zajmuje się świetny Emmanuel Saez.

Tymczasem, powiada Støstad, to jest przecież tylko jeden ze sposobów patrzenia na sprawę. Norweski ekonomista proponuje więc, by nierówności zacząć postrzegać jak ekonomiczny koszt zewnętrzny (externality). Pojęcie kosztu zewnętrznego należy do fundamentalnego korpusu słownika pojęć ekonomicznych – wpisał je do niego pod koniec XIX w. ojciec współczesnej ekonomii neoklasycznej Alfred Marshall. A swoje trzy grosze dodali później Arthur Pigou, Frank Knight czy Ronald Coase.

Utarło się jednak uważać, że koszt zewnętrzny nadaje się głównie do uwzględniania w analizie zysków i strat, np. zanieczyszczeń środowiska czy rabunkowej eksploatacji zasobów naturalnych. Dlaczego by jednak nie posłużyć się tą koncepcją do opisania wpływu nierówności na życie społeczne, ekonomiczne i gospodarcze? To przecież skutek uboczny działalności danego podmiotu gospodarczego, której konsekwencje (pozytywne bądź negatywne) ponosi szersze grono odbiorców niezależnie od swojej woli. Jako uczestnicy życia gospodarczego i społecznego ponosimy koszty wysokich nierówności w postaci przestępczości, konfliktów społecznych, polaryzacji i braku zaufania do instytucji. Nawet jeśli sami się do produkcji tych nierówności nie przyczyniamy – bo nie jesteśmy superbogaczami.

Jak się nad tym argumentem Støstada zastanowić, ma on głęboki sens. W ekonomii – jak w każdej innej dziedzinie aktywności ludzkiej – liczy się nie tylko to, co jest. Także to, jak to coś nazwiemy. Ekonomia behawioralna pomoże nam użytecznym pojęciem mentalnego księgowania. Jeśli nazwiemy nierówności „kosztem zewnętrznym” i tam je sobie „mentalnie zaksięgujemy”, to inaczej na nie spojrzymy i inaczej ułoży się nasza chęć do ich zwalczania, niż gdybyśmy widzieli w nich tylko kompromis z efektywnością. ©Ⓟ

Nierówności to skutek uboczny działalności gospodarczej