Włodzimierz Lenin zwykł mawiać, że zachodni kapitaliści sami sprzedadzą sznur, na którym się ich powiesi. Następcy wodza rewolucji wcielili te słowa w życie, używając pętli z gazociągów
/>
"Jeśli Europa zrezygnuje z rosyjskiego gazu, Rosja będzie szukać innych rynków” – powiedział we wtorek prezydent Władimir Putin po spotkaniu z premierem Izraela. Proponując Benjaminowi Netanjahu kupowanie rosyjskiego gazu, by potem Tel Awiw z zyskiem odsprzedawał go Polsce.
Ów żart brzmiał jak nerwowa próba trzymania fasonu, którą sprowokowała deklaracja pełnomocnika polskiego rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotra Naimskiego. Zapowiedział on, że od 2022 r., po wygaśnięciu kontraktu długoterminowego, zmieni się formuła zakupu rosyjskiego gazu przez Polskę. Jeśli jakiekolwiek umowy zostaną podpisane, będą one krótkoterminowe.
„Gazprom, w przypadku nieprzedłużenia kontraktu, może tę objętość gazu zaproponować każdemu innemu partnerowi w Europie” – ripostował Putin. Ale demonstracyjna pewność siebie to pozór, bo gra idzie o rzecz dla Rosji fundamentalną. Stanowiącą filar imperialnych planów Kremla. Eksport gazu jest nie tylko jednym z kluczowych źródeł dochodu państwa. Budowana konsekwentnie przez dekady sieć gazociągów określa zasięg wpływów Moskwy. Stanowiąc nie tylko pamiątkę po minionej potędze Związku Radzieckiego, lecz również szansę na to, by kiedyś się odrodziła. Jednak jeśli gaz przestanie znajdować nabywców, wówczas pętla, wiążąca mocno całą Europę Środkową z Rosją, okaże się tylko tysiącami kilometrów zwykłych rur.
Rura z niczego
Pierwszym krajem importującym radziecki gaz była Polska. Przy czym w tej sprawie nie mieliśmy wiele do powiedzenia, choć sami przygotowaliśmy złoże do eksploatacji i infrastrukturę. Wystarczyło, że Józef Stalin w 1945 r. przesunął granicę, przecinając tym sposobem rurociąg poprowadzony kilka lat wcześniej z pól gazowych w Borysławiu do Stalowej Woli. Dzięki temu PRL musiała kupować gaz od sowieckiego dostawcy.
Jak przyszłościowe jest to rozwiązanie, nie dostrzeżono na Kremlu jeszcze długo, choć w 1946 r. został doprowadzony do Moskwy pierwszy gazociąg. Setki kilometrów rur układali niemieccy jeńcy wojenni oraz więźniowe łagrów – łącznie ok. 30 tys. ludzi. Dzięki temu koszty inwestycji okazały się minimalne. Gorzej prezentowała się kwestia jakości. Bo przemysł ZSRR nie był zdolny do wytwarzania wytrzymałych rur o większej średnicy oraz odpowiednio wydajnych sprężarek. Szczęściem dla Kremla kanclerz RFN Konrad Adenauer uznał, iż rosyjska ropa naftowa jest niezbędna dla przyśpieszenia rozwoju gospodarczego kraju. Nie przejmując się kryzysem kubańskim i groźbą wojny nuklearnej, Adenauer podpisał z Chruszczowem umowę zapewniającą niemieckim firmom udział w budowie rurociągu „Przyjaźń”. Kładzionego z Almietjewska w Tatarstanie aż do Lipska, gdzie w 1964 r. dokonano uroczystego otwarcia.
Naftociąg nie powstałby bez zachodnioniemieckich 40-calowych rur z nierdzewnej stali. Sowieci płacili za nie przez kolejne lata dostawami ropy, wynoszącymi ok. 2 mln ton rocznie. Obopólne zadowolenie z udanej inwestycji dobrze rokowało na przyszłość, choć Chruszczow nadal nie doceniał jej znaczenia. „Sytuacja zmieniła się zasadniczo po tym, jak Aleksiej Kosygin został przewodniczącym Rady Ministrów ZSRR (październik 1964 r. – aut.). To dzięki niemu nastąpił wielki przełom w przemyśle naftowym, gazu ziemnego i energetyki” – zapisał we wspomnieniach „Wybrany przez czas” Wiktor Czernomyrdin.
Były rosyjski premier z wielką atencją przedstawia w książce postać swojego mentora. „To było tak, że Kosygin określał problem i go rozwiązywał ze swoją nieodłączną determinacją, energią, wykorzystując każdą możliwość, jaką miał jako szef rządu. Dziękuję moim szczęśliwym gwiazdom za to, że pracowałem pod jego kierownictwem” – zachwycał się Czernomyrdin. Jak opisuje, w 1965 r. Kosygin zaczął wcielać w życie plan reform mających urynkowić gospodarkę ZSRR i zwiększyć produkcję dóbr konsumpcyjnych oraz podnieść standard życia obywateli. Jednak zmiany trzeba było sfinansować, podobnie jak import towarów z krajów kapitalistycznych. Premier Kosygin uznał, że najłatwiej uda się zarobić dewizy na eksporcie gazu ziemnego. Tym bardziej że ZSRR dysponował jego gigantycznymi złożami w Kazachstanie, Turkmenistanie i Uzbekistanie.
Jedyną trudność stanowiło położenie tysięcy kilometrów rur i zapewnienie w nich właściwego ciśnienia. Kraje zachodnie bowiem propozycję nawiązania współpracy przyjmowały z entuzjazmem. Pierwsza kontrakt na dostawy błękitnego paliwa z głębi Związku Radzieckiego podpisała w 1967 r. Austria. Wkrótce dołączyły do niej RFN, Włochy i w 1970 r. Francja. To, iż jednocześnie na polecenie z Moskwy partie komunistyczne destabilizowały kraje demokratyczne, dążąc do przejęcia władzy, nie miało większego znaczenia. Europa Zachodnia chciała sowieckiego gazu.
Biznes to biznes
„Kosygin wyznaczał kluczowe zadania i monitorował ich realizację. Budowa kompleksu gazowego Orenburg była jego pomysłem” – wspomina Czernomyrdin. Zapotrzebowanie na błękitne paliwo nasunęło premierowi ZSRR pomysł stworzenia gigantycznej sieci gazociągów, która stopniowo oplotłaby Europę Środkową, a następnie resztę kontynentu.
Rodzące się plany inwestycyjne przekraczały możliwości Związku Radzieckiego. Dlatego na Kremlu zapadła decyzja, że w ich realizacji muszą wziąć udział państwa satelickie. Jak bardzo ich wysiłek jest doceniony, miało wskazywać nadanie rurze nazwy „Sojuz”. Plan Kosygina był prosty: Polsce, NRD, Czechosłowacji, Bułgarii, Węgrom i Rumunii wyznaczono długość odcinka rury, jaki mają zbudować, finansując inwestycję z własnego budżetu. W zamian kraje otrzymały obietnicę stałych dostaw gazu w przyszłości. W przypadku PRL było to dokładnie 583 km rury. Przy czym Polska okazała się podwójnie cennym inwestorem. Ekipa Edwarda Gierka zakupiła od zachodnich firm licencje licznych nowoczesnych technologii. Dysponowała też sporym zasobem dewiz, za sprawą regularnego zaciągania kredytów w zachodnich bankach.
Tymczasem od samego początku budowa długiego na 4,5 tys. km „Sojuza” napotykała olbrzymie trudności. Produkowane w ZSRR maszyny często ulegały awariom, podobnie jak rury o półmetrowej średnicy. Jeśli gaz wydostawał się na zewnątrz, dochodziło do eksplozji. „Uszkodzenia urządzeń i rurociągów były spowodowane masową korozją wywołaną przez siarkowodór i skądinąd agresywne środowisko. Dlatego sowiecki rząd zdecydował się kupić całe wyposażenie kompleksu Orenburg z Francji” – wyjaśniał Czernomyrdin.
Francuskie koncerny chętnie przyjęły zamówienia, sprzedając też sprężarki wielkiej mocy i zawory wysokociśnieniowe. Premier ZSRR osobiście dbał o terminowość realizacji płatności dla zachodnich kontrahentów w dewizach, pozyskiwanych m.in. od Polski. Zaproponował też krajom kapitalistycznym transakcję o nazwie „gaz za rury”. Całością kontaktów z zagranicznymi podmiotami zawiadywał, utworzony przez Kosygina w 1973 r., Sojuzgazexport.
Poprzednik Gazpromu pozyskiwał urządzenia przemysłowe i technologie, a jednocześnie zbierał zamówienia na przyszłe dostawy gazu. Dzięki takiemu rozwiązaniu inwestycja przebiegała sprawnie. „Błękitne paliwo popłynęło z Orenburga” – informowała czytelników 14 października 1978 r. „Trybuna Śląska”, podkreślając, że „część liniowa magistrali ukończona została na blisko rok przed terminem”. Przebiegający przez Czechosłowację rurociąg rozgałęział się na całą Europę Wschodnią oraz Austrię, Włochy i RFN. Każdego roku tłoczono nim 28 mld metrów sześciennych gazu, z czego prawie połowa trafiała na Zachód. Resztę rozdzielano między satelickie kraje Europy Środkowej. Działka Polski za udział w budowie wynosiła 2,8 mld metrów sześciennych rocznie. Przy czym tylko na początku paliwo było za darmo.
Pod koniec dekady, na łożu śmierci, Aleksiej Kosygin mógł sobie pogratulować sukcesu. Od 1970 do 1980 r. eksport gazu z ZSRR do Europy Zachodniej wzrósł z ok. 1 mld metrów sześciennych do ponad 26 mld metrów sześciennych rocznie i nie był to koniec, bo apetyt rósł w miarę jedzenia. Planowany gazociąg jamalski miał tę liczbę podwoić.
Kto kogo chwyci za gardło
Od początku 1981 r., mimo coraz mocniejszych nacisków Leonida Breżniewa, gen. Wojciech Jaruzelski ociągał się z pacyfikacją buntu Solidarności. Jednak gdy nadeszła jesień, Kreml stracił cierpliwość. Wezwany do Moskwy wiceminister handlu zagranicznego Stanisław Długosz usłyszał 10 września wiadomość, która zmroziła kierownictwo PZPR. Związek Radziecki zamierzał zmniejszyć dostawy ropy naftowej dla PRL o 64 proc., a gazu o 47 proc., dopóki polscy towarzysze nie stłumią kontrrewolucji. Oleju napędowego Sowieci w ogóle już nie zamierzali Polakom sprzedawać.
Miesiąc później sytuacja stała się dramatyczna, na stacjach zabrakło benzyny, a deficyt gazu groził paraliżem i tak już pogrążonej w kryzysie gospodarki. Szantaż energetyczny uniemożliwił Jaruzelskiemu dalsze odwlekanie radykalnych działań. Zima mogła przynieść otwartą rebelię zdesperowanych obywateli. Dzięki monopolowi na dostawę surowców energetycznych Moskwa po raz pierwszy nie musiała tłumić polskiej rebelii przy użyciu wojska. Tym razem „porządek” w Warszawie i innych miastach zaprowadzili posłuszni jej woli Polacy, wykonując dyrektywy płynące z Kremla.
Nigdy nieogłoszone oficjalnie embargo zostało zniesione przez władze ZSRR z początkiem 1982 r. Jednak nie uszło ono uwadze Waszyngtonu. Prezydent Ronald Reagan żywo interesował się geostrategicznym znaczeniem sowieckiej sieci gazociągów. To, co przytrafiło się Polsce, jedynie potwierdzało jego wnioski, że ma ona wyjątkowo wielkie znaczenie. Zwłaszcza iż trwała budowa gazociągu z Półwyspu Jamalskiego aż do centrum Europy Zachodniej. Pomimo że pod koniec 1979 r. Armia Radziecka wkroczyła do Afganistanu, to Francja, Włochy, RFN i Wielka Brytania nie wycofały się ze wstępnych ustaleń co do udziału ich rządów oraz koncernów w projekcie. Francuska spółka państwowa Gaz de France oraz zachodnioniemiecki Ruhrgas zawarły ze Sojuzgazexportem pakiet umów regulujących wspólne prowadzenie inwestycji. Zarówno kanclerz Helmut Schmidt, jak i prezydent François Mitterrand popierali zacieśnienie współpracy energetycznej z Kremlem. Ignorując ostrzeżenia i napomnienia przychodzące z Waszyngtonu.
Już w marcu 1981 r. na biurku Reagana wylądował raport CIA „USSR–Western Europe: Implications of the Siberia-to-Europe Gas Pipeline”. Jego autorzy planowany gazociąg nazwali „Natural Gas Weapon”, czyli „bronią gazową”. Ostrzegając prezydenta, że zachodnioeuropejscy urzędnicy, „choć sytuacja w Polsce pozostaje niestabilna”, popierają robienie interesów z Kremlem.
Centralna Agencja Wywiadowcza wyliczała, iż powstanie ogromnego gazociągu zaowocuje zbliżeniem ekonomicznym i politycznym ZSRR z Europą Zachodnią. Co poważnie osłabi NATO i da Kremlowi odpowiednie narzędzia, aby ingerować w politykę wewnętrzną odbiorców gazu. Na obawy Waszyngtonu szybko odpowiedzieli Niemcy. Jak informowali sojusznika, ich Ministerstwo Gospodarki, w porozumieniu z Ruhrgasem, studiowało zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, wynikające z większej zależności od dostaw gazu z ZSRR. Jak orzeczono, Kreml nie mógłby ich przerwać, ponieważ to „zrujnowałoby jego międzynarodową reputację” i odcięło od dopływu „twardej waluty”. Ponadto RFN mogła importować gaz z Holandii.
Tak coraz mocniej widoczna stawała się różnica między celami w polityce amerykańskiej a zachodnioniemieckiej. Prezydent Reagan jeszcze przed rozpoczęciem sprawowania urzędu otwarcie powiedział, że jego strategia na czasy zimnej wojny jest bardzo prosta – „my wygrywamy, oni przegrywają”. Bonn oraz Paryż chciały pokojowej koegzystencji z Moskwą oraz wspólnego robienia interesów. Już tylko ten fakt podważał jedność NATO.
Walka sojuszników
„W 1982 r. gaz ziemny stanowił jeden z głównych sowieckich towarów eksportowych i jako taki zapewniał soki żywotne tamtejszej gospodarce” – pisze Paul Kengor w książce „Ronald Reagan i obalenie komunizmu”. Budowa gazociągu, której koszt zachodni eksperci oszacowali na 35 mld dol., niekoniecznie jednak musiała wzmocnić Kreml. Sam wydatek wynosił o 3 mld dol. więcej niż roczny dochód ZSRR z całego eksportu. Położenie rury długiej na 5793 km o rekordowej średnicy 142 mm okazywało się niemożliwe bez wsparcia krajów kapitalistycznych i zachodnich banków.
Jednym słowem, Związek Radziecki chciał uzależnić od siebie Europę Zachodnią, lecz przez to sam stawał się od niej zależny. Ale taka sytuacja w planach Kremla miała być przejściowa. Zaś jako premię widziano rosnący konflikt w łonie NATO. Na szczycie paktu w Ottawie w lipcu 1981 r. Reagan zaproponował sojusznikom dostawy taniego węgla energetycznego z USA zamiast sowieckiego gazu. Ale przywódcy krajów europejskich zasłonili się względami ekologicznymi (notabene trudnymi do podważenia). Amerykański prezydent nie ustępował, oferując pomoc przy budowie gazociągu ze złóż norweskich. W odpowiedzi usłyszał, iż inwestycja trwałaby zbyt długo, a Stary Kontynent już potrzebuje nowych źródeł energii. Po dwóch kryzysach naftowych i licznych podwyżkach cen, a także przedłużającej się recesji, demokratycznie wybrani przywódcy chcieli zaoferować swym wyborcom tani gaz.
Drogi USA oraz zachodniej Europy coraz bardziej się rozchodziły. Ostateczna decyzja, że sprzeciw Waszyngtonu nie zostanie uwzględniony, zapadła w listopadzie 1981 r. na spotkaniu Leonida Breżniewa z Helmutem Schmidtem. Wkrótce po nim Sojuzgazexport w umowie podpisanej z Ruhrgasem zagwarantował RFN dostawy 10,5 mld metrów sześciennych gazu przez kolejne 25 lat. Nic dziwnego, ze kanclerz Schmidt z taką ulgą przyjął miesiąc później wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Groźba przejęcia władzy przez Solidarność od dawna spędzała mu sen z oczu. Mogło to bowiem zablokować dokończenie budowy gazociągu jamalskiego.
Tymczasem 30 grudnia 1981 r. prezydent Reagan wprowadził całkowity zakaz eksportu do ZSRR amerykańskiego sprzętu i technologii, przydatnych dla sektora gazowego. Tak dwaj kluczowi sojusznicy w NATO już całkiem otwarcie grali przeciw sobie. Niemieckie banki i firmy przekazywały kapitał oraz technologię dla Sojuzgazexportu, a administracja Reagana robiła coraz więcej, żeby inwestycję zablokować. Zwłaszcza że, idąc za przykładem RFN, 23 stycznia 1982 r. koncern Gaz de France podpisał kontrakt na import 8 mld metrów sześciennych gazu z ZSRR rocznie. Na wieść o tym prezydent Reagan wydał dyrektywę NSDD-24 noszącą tytuł „Misja do niektórych państw europejskich, dotycząca eksportu sprzętu wydobywczego ropy i gazu do Związku Sowieckiego i ograniczania kredytów dla państw bloku wschodniego”. Nakazywała ona departamentom: Stanu, Skarbu, Obrony i Handlu rozpoczęcie stałych nacisków na rządy krajów EWG oraz koncerny w celu nakłonienia ich do wycofania się ze współpracy z Kremlem.
Na szczycie państw grupy G7 w Wersalu Reagan znalazł się pod presją jego uczestników, którzy zgodnie chcieli dokończenia gazociągu jamalskiego. Oparł się jednak naciskom, a co więcej, zaraz po powrocie do Waszyngtonu 22 czerwca 1982 r. podpisał dyrektywę NSDD-41 zakazującą amerykańskim firmom, a także „przedsiębiorstwom zależnym od firm amerykańskich” sprzedaży odbiorcom z ZSRR urządzeń technicznych i technologii używanych przy budowie i eksploatacji gazociągów. „NSDD-41 spotkała się z silnym oporem w Europie Zachodniej” – zauważa Paul Kengor.
Co się da wydusić z sojusznika
Przeciwko działaniom Reagana zawiązał się solidarny front państw NATO z Europy Zachodniej. Nawet premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher ten jeden raz opowiedziała się przeciwko przyjacielowi, stając w obronie interesów rodzimych koncernów, które już podpisały kontrakty z Sojuzgazexportem. Nie chcąc do reszty rozbijać sojuszu, w listopadzie 1982 r. prezydent USA zaproponował kompromis. Zniósł sankcje wymierzone w gazociąg jamalski, w zamian za zgodę państw NATO na całkowite zablokowanie transferu nowoczesnych technologii do ZSRR oraz utrudnienie możliwości zaciągania kredytów.
Jednocześnie CIA rozpoczęło tajną operację podrzucania sowieckim szpiegom do wykradzenia technologii zawierających dobrze ukryte niespodzianki. Rzecz dotyczyła przede wszystkim oprogramowania dla komputerów nadzorujących działania sprężarek wielkiej mocy. Zgodnie z planem zawirusowane oprogramowanie zaatakowało gotowy odcinek gazociągu jamalskiego jesienią 1982 r., gwałtownie zwiększając ciśnienie gazu w rurze o średnicy 1,5 metra. „Satelity USA wyczuły eksplozję o takiej sile, że NORAD (Dowództwo Obrony Przestrzeni Powietrznej Ameryki Północnej – przyp. aut.) obawiało się, iż doszło do wybuchu niewielkiej bomby nuklearnej” – zapisał Paul Kengor.
Dzięki skutecznemu sabotażowi opóźniano inwestycję o wiele miesięcy. Jednak z początkiem 1984 r. gazociągiem jamalskim popłynęło na Zachód błękitne paliwo i Stany Zjednoczone musiały uznać, iż tym razem poniosły porażkę. Głównie z winy sojuszników. Natomiast Kreml miał tę przewagę, że nie musiał się liczyć ze zdaniem krajów własnego obozu. Gdy budowa Jamału dobiegała końca, rozpoczęto kolejne działania, mające jeszcze mocniej uzależnić odbiorców gazu od Moskwy. W grudniu 1987 r. rząd PRL musiał podpisać dokument nazwany „umową jamburską”. Zakładał on, że Polska zajmie się rozbudową sowieckiej infrastruktury gazociągowej. Nie mogąc liczyć na zachodnie pożyczki, ekipa Gorbaczowa stworzyła system kredytowania inwestycji w gazownictwo kosztem państw satelickich. Polegało to na tym, że nowe gazociągi budowały polskie firmy, które finansował budżet PRL. Spłata miała nastąpić w przyszłości za sprawą dostaw gazu. Przy czym wysokość ceny surowca ustalali Rosjanie.
Trudno nie docenić genialności tego pomysłu, gdyż było to jak nakłonienie niewolnika, aby dobrowolnie i na własny koszt wykuł dla siebie kajdany, a potem jeszcze sam jej założył. Niewątpliwie premier Kosygin byłby dumny ze swoich następców, wśród których rej wodził jego uczeń, minister przemysłu gazowego ZSRR Wiktor Czernomyrdin.
Umowa jamburska kosztowała zbankrutowany PRL wedle szacunkowych wyliczeń ok. 700 mln dol. Sporą część tej sumy wypłacono pod koniec 1989 r. z budżetu Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Tym sposobem zamiast wykupić na rynkach finansowych po niskiej cenie prawa do długu PRL (co było celem powstania FOZZ), zainwestowano dewizy w rosyjskie gazociągi. Ile w sumie stracił polski podatnik, nikt nigdy się nie doliczył. Co gorsza, całą umowę musiano honorować po przełomie politycznym 1989 r. oraz rozpadzie ZSRR, aż do końca tysiąclecia, choć kolejne polskie rządy próbowały ją aneksować.
Wielka w tym zasługa Wiktora Czernomyrdina. Przewidując, jak niepewne czasy nadchodzą, już w sierpniu 1989 r. doprowadził do przekształcenia swojego ministerstwa w państwową spółkę – Gazprom, po czym mianował się jej prezesem. To autouwłaszczenie ucznia Kosygina miało nieocenioną wartość dla Rosji. Choć ZSRR już nie istniał, Kreml zachował pełną kontrolę nad gazową siecią, którą tak cierpliwie budował. Co nadal daje Putinowi nadzieję, że w przyszłości nie tylko Polakom uda się znów założyć na szyję gazową pętlę.
Na łożu śmierci Aleksiej Kosygin mógł sobie pogratulować sukcesu. Od 1970 do 1980 r. eksport gazu z ZSRR do Europy Zachodniej wzrósł z 1 mld do 26 mld metrów sześciennych rocznie