Chiński producent samochodów elektrycznych BYD rozważa budowę drugiej fabryki w Europie – drugiej zlokalizowanej na terenie Węgier. Bruksela na razie przygląda się sytuacji.
Chińskie elektryki będą miały 25 proc. udział w rynku
W ubiegłym roku Pekinowi udało się sprzedać w UE około jednej piątej swoich aut elektrycznych. Prognozy wskazują, że w tym roku chińskie elektryki będą miały 25 proc. udział w rynku. – Dotowane produkty – jak pojazdy elektryczne czy stal – zalewają europejski rynek. Jednocześnie Chiny w dalszym ciągu masowo wspierają swój sektor produkcyjny- stwierdziła po spotkaniu w ubiegłym tygodniu z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem szefowa KE Ursula on der Leyen.
Po spotkaniu z szefową KE i Emmanuelem Macronem chiński lider odwiedził natomiast Serbię i Węgry, gdzie Chiny zamierzają rozbudować produkcję. Pekin, choć ma najgorsze relacje z UE od lat, sprzedaje tu coraz więcej. Jeszcze w 2020 roku chińskie elektryki miały w Europie 10- proc. udziału w sprzedaży, od 2021 roku ten wskaźnik utrzymuje się już dwa razy wyższy.
BYD rośnie na Węgrzech
Od marca wszystkie nowe chińskie elektryki mogą być objęte cłami, jednak ich cena powoduje, że nawet wówczas będą atrakcyjne dla odbiorców. Najtańsze, produkowane przez BYD, są warte ok. 20 tys. euro. Chiński gigant już w ubiegłym roku porozumiał się z węgierskim rządem w sprawie budowy fabryki samochodów elektrycznych na południu kraju – w mieście Szeged.
Podczas wizyty Xi na Węgrzech BYD poinformowała, że rozważa też budowę drugiej fabryki już w przyszłym roku. Szef węgierskiego rządu Viktor Orban niewiele robi sobie z wytycznych Brukseli i rozwija własne relacje z Państwem Środka. Zaowocowały one nie tylko inwestycjami BYD, ale także producenta akumulatorów do pojazdów elektrycznych CATL (fabryka w Debreczynie jest warta około 7,3 mld euro).
Na razie Komisja Europejska prowadzi trzy postępowania wobec Chin w oparciu o wydane w ubiegłym roku rozporządzenie o zagranicznych subsydiach wobec podmiotów, które naruszają zasady uczciwej konkurencji przez uzyskiwanie nadmiernej pomocy publicznej. I tak obok chińskiego producenta pociągów biorącego udział w przetargu w Bułgarii oraz producenta fotowoltaiki startującego w rumuńskim przetargu, KE rozpoczęła także postępowanie wobec producentów turbin wiatrowych.
Nie wiadomo jednak jak zachowa się przyszła Komisja Europejska, której skład i kierownictwo zostanie wyłonione po czerwcowych wyborach. Jeśli trend otwierania kolejnych postępowań, a w przyszłości może i nakładania kar na producentów zostanie utrzymany, wówczas inwestycje na Węgrzech mogą stanąć pod znakiem zapytania. Dziś na Brukselę naciskają chociażby europejscy producenci autobusów elektrycznych, których z rynku mogliby wypchnąć chińscy konkurenci.
Sprzedaż chińskich elektryków. Czujne oko Waszyngtonu
Według Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów (ACEA) Chiny już dziś zdobyły potencjalne udziały w światowym rynku, o których mogliby marzyć europejscy producenci. Problem dotyczy dziś przede wszystkim tego, żeby obronić produkcję na użytek unijny. W przypadku autobusów elektrycznych na rozwój branży wpłynąć może też zakaz sprzedaży autobusów emitujących dwutlenek węgla po 2035 r. i konieczność redukcji emisji o 90 proc. do 2030 r.
W ubiegłym roku chińskie autobusy stanowiły około jednej trzeciej spośród wszystkich sprzedanych na terenie Unii Europejskiej. Tempo wypierania konkurencji jest tu duże mimo wzrostu nakładów na produkcję niemieckiego producenta MAN czy hiszpańskiego CAF. Dalsza ekspansja Chin w UE będzie uzależniona od nastawienia państw członkowskich oraz Brukseli.
- Chiny, które grają uczciwie, są dobre dla nas wszystkich. Jednocześnie Europa nie będzie wahać się przed podejmowaniem trudnych decyzji niezbędnych do ochrony swojej gospodarki i bezpieczeństwa – stwierdziła po ostatnich rozmowach z Xi szefowa KE. Choć Niemcy chętnie utrzymaliby swoje zażyłe stosunki handlowe z Pekinem, a Paryż nie pogardziłby technologią chińskich producentów elektryków, to na UE stale presję wywiera Waszyngton. USA w globalnym wyścigu chcą widzieć Europę po swojej stronie i taki kurs też prezentowała von der Leyen podczas swojej pierwszej kadencji. ©℗