Obecna sytuacja na rynku pracy jest coraz częściej porównywana do 2008 r., który uchodzi za najlepszy od początku transformacji gospodarczej. Stopa bezrobocia spadła wtedy do historycznego poziomu 6,6 proc. (Eurostat), a rosnący popyt na pracę przy malejącej puli poszukujących pracy wywołał presję płacową.
/>
Wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło w ujęciu realnym o 5,4 proc. Spektakularny był także wzrost płacy minimalnej, która przekroczyła wtedy poziom 1000 zł, rosnąc o 190 zł, czyli o ponad 20 proc. Stanowiło to ogromny skok w stosunku do kilkuprocentowych wzrostów z lat poprzednich.
W 2016 r. stopa bezrobocia już w marcu osiągnęła poziom 6,8 proc. (Eurostat), a do urzędów pracy napływają tysiące nowych ofert zatrudnienia. Miesięczne wzrosty przeciętnego wynagrodzenia w ujęciu realnym przekraczają 4 proc. r./r., a zatrudnienie wyraźnie przekroczyło 16 mln osób. Czy w takich warunkach powinniśmy zakładać konieczność przyspieszenia wzrostu płacy minimalnej?
W ostatnich latach nasza płaca minimalna rosła relatywnie szybko. Od 2008 r. minimalna wzrosła z 1126 zł do 1850 zł (przeciętnie ok. 9 proc. rocznie). Na rękę pracujący za minimalną dostaje dziś 1355 zł zamiast 851 zł, jak w 2008 r. Jednak koszt dla pracodawcy wzrósł z 1306 zł do 2231 zł, jeśli dodamy wszystkie obowiązkowe narzuty na wynagrodzenia. Zatem dochody pracownika zarabiającego płacę minimalną wzrosły o 504 zł, a koszty pracodawcy przy takiej pensji wzrosły o 925 zł. W ostatnim czasie przyspieszył przyrost płacy minimalnej w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji), ponieważ mamy do czynienia z niskim poziomem inflacji, a nawet okresową deflacją.
Warto zwrócić uwagę na relację płacy minimalnej do przeciętnego wynagrodzenia. Związki zawodowe postulują, żeby minimalne wynagrodzenie stanowiło co najmniej 50 proc. przeciętnego. Tylko że istnieją badania wskazujące, iż optymalny poziom tej relacji w Polsce powinien kształtować się w okolicach 40–41 proc. To najwyższy poziom, który nie powoduje ubytku miejsc pracy, czyli zwalniania pracowników i ucieczki do szarej strefy. Obecnie w Polsce relacja ta przekroczyła 45 proc. Zatem dalsze wzrosty mogą przyspieszyć likwidację miejsc pracy, zwłaszcza w niskodochodowych sektorach i na obszarach oddalonych od centrów rozwoju, gdzie rynek pracy jest słabo rozwinięty.
Jeśli naszą płacę minimalną przeliczymy na euro, okaże się, że wynosi ona 431 euro według kursu walutowego i 791 euro po uwzględnieniu siły nabywczej. To daje nam 10.–11. miejsce na 22 kraje UE, w których obowiązuje płaca minimalna. Niższą od nas płacę minimalną mają oczywiście Rumuni i Bułgarzy, Łotysze, Litwini i Estończycy, ale też Czesi, Słowacy, Chorwaci i Węgrzy. Nasza płaca minimalna ma wyższą siłę nabywczą niż portugalska. A relacja płacy minimalnej do przeciętnej jest jedną z wyższych w UE. Niższy poziom udziału płacy minimalnej w przeciętnej mają nie tylko kraje z naszego regionu, ale także Irlandczycy, Brytyjczycy czy Holendrzy.
Rok 2017 może się okazać newralgiczny, jeśli chodzi o ustalenie poziomu płacy minimalnej. W tym roku dojdzie do rewolucji w zakresie wynagradzania osób zatrudnionych na umowach-zleceniach i samozatrudnionych. Wprowadzona zostanie minimalna stawka godzinowa, która ma wynieść 12 zł plus przyrost proporcjonalny do wzrostu płacy minimalnej. Im ten wzrost będzie większy, tym większy będzie szok wynikający z wprowadzenia nowej stawki. Zatem powinniśmy być teraz bardzo ostrożni z podnoszeniem płacy minimalnej.
Kiedy uwzględnimy kryteria ustawowe (wzrost cen i PKB), wynagrodzenie minimalne powinno wzrosnąć nieznacznie, o ok. 12 zł, czyli niespełna 1 proc. Wynika to z faktu, że poważnie przeszacowano wskaźnik wzrostu cen w 2015 r. wykorzystany do wyliczenia płacy minimalnej. Zamiast wzrosnąć o 2,3 proc., ceny spadły o 0,9 proc. Biorąc jednak pod uwagę realia rynkowe, trudno zakładać, że uda się ograniczyć wzrost płacy minimalnej do tego poziomu. Wobec dobrej sytuacji gospodarczej można się zgodzić na pewne przyspieszenie tego wzrostu. Jednak płaca minimalna w 2017 r. nie powinna wynieść więcej niż 1900 zł. Byłby to przyzwoity, niemal 3-proc. wzrost, który nie powinien spowodować nadmiernych perturbacji na rynku pracy. Większe przyrosty wywołają znaczny poziom niepewności dla firm i dla pracowników, przynajmniej tych, których zarobki kształtują się blisko tej płacy.