Przez zatory na przejściach spadła opłacalność przewozów, a kierowcy nie chcą brać zleceń na ten kierunek.

– Konsekwencją blokad przejść granicznych są m.in.: wydłużony czas tranzytu, wzrost stawek przewozu, mniejsza sprzedaż polskich firm na tym kierunku oraz wyższe ceny produktów dostarczanych z Unii Europejskiej, w tym także z Polski, do naszego wschodniego sąsiada – mówi DGP Huber Białobrzeski, menedżer w Rohlig SUUS Logistics.

Firmy transportowe przyznają, że cena transportu, która spadła po ustaniu protestów przewoźników, znowu poszybowała w górę. – Zamiast 2 tys. euro kurs kosztuje ponownie 4–5 tys. euro. Wpływ na cenę ma m.in. stawka za dniówkę, którą trzeba zapłacić kierowcy, który na granicy zamiast kilku godzin stoi kilka dni – twierdzi Agnieszka Przystupa, dyrektor Vervo, firmy specjalizującej się w transporcie ładunków. Dniówka to 350–380 zł. Do tego dochodzi koszt paliwa, pracy agregatu, jeśli ciężarówka transportuje żywność wymagającą utrzymania odpowiedniej temperatury. Wyższa stawka to też, jak mówią firmy transportowe, rekompensata za to, że zamiast 2–3 kursów w tygodniu na Ukrainę jest realizowany tylko jeden. – Przychody są o 20–30 proc. niższe, a z czegoś trzeba opłacić rachunki. Stąd podwyżki stawek frachtów – dodaje przedstawiciel jednej z firm transportowych z siedzibą przy wschodniej granicy.

Kłopoty firm transportowych przekładają się na firmy spedycyjne. Zamawiających coraz trudniej przekonać do płacenia wysokich stawek, szczególnie że na towar muszą czekać dłużej, do tego istnieje ryzyko co do jakości, w jakiej dojedzie. – Bo żywność, nawet ta szybko psująca się, nie jest uprzywilejowana. Tiry z nią stoją w kolejce, tak jak te z innymi produktami – mówi Wojciech Sikora z firmy Rotis Spedycja.

Coraz mniej firm chce obsługiwać Ukrainę. Nie chcą tam jeździć kierowcy. Mówią, że warunki pracy są nie do przyjęcia. Lokalne władze wystawiły toalety przenośne przy drogach na granicę, ale problemem jest chociażby umycie się.

– Problemem pozostaje też wyżywienie. Choć nie powinniśmy tego robić, zostawiamy auto na parkingu, rezerwując miejsce w kolejce do granicy, i idziemy na zakupy do lokalnego marketu albo do najbliższego punktu gastronomicznego. Gdy protestowali przewoźnicy, lokalne stowarzyszenia dostarczały gorące posiłki i herbatę. Teraz jeszcze tego nie ma, choć na forach ogłaszają się już osoby, które są gotowe nam pomóc – słyszymy od jednego z kierowców.

W kolejce do granicy dominują Ukraińcy zatrudnieni w ukraińskich firmach. – W Korczowej i Młynach na przejściu jest ok. 1600 ciężarówek. 90 proc. ma ukraińskie numery. Polscy przewoźnicy zostali pokonani przez konkurencję z Ukrainy. Kierowcy zarabiają tam o połowę mniej niż polscy, dlatego firmy mogą zaproponować nisze stawki – tłumaczy Wojciech Sikora. Dodaje, że przy realizacji zleceń coraz częściej posiłkuje się ukraińskimi przewoźnikami, by utrzymać zlecenia.

– Współpracujemy z kierowcami zamieszkującymi tereny wschodniej Polski. Zezwalamy im na pozostawienie samochodu na parkingu przy granicy i powrót do domu na czas oczekiwania na odprawę. Dzięki temu oszczędzamy też na dniówkach – dodaje.

Go Logis potwierdza, że nie zajmuje się już obsługą kierunku ukraińskiego. Zrezygnował z niego też Mix Trans. Kolejnym etapem, jak mówią firmy przewozowe, może być rezygnacja z kontraktów realizowanych przez polskie firmy spedycyjne. Zwłaszcza w przypadku towarów, które wymagają szybkiego przewozu.

Firmy próbują ratować sytuację, szukając alternatyw dla zakorkowanych przejść po polskiej stronie. Rozwiązaniem dla tej sytuacji jest przewóz towarów przez inne kraje. Mowa m.in. o Słowacji czy Węgrzech. Problem jednak w tym, że przepustowość tamtejszych przejść jest dużo mniejsza. Jest też drożej ze względu na większą odległość do pokonania. ©℗