Stawki za przewóz towarów na Wschód znacząco wzrosły. Jak mówią przewoźnicy, są firmy, które mimo protestu z tego korzystają.

Z ok. 400 przedsiębiorców blokujących w ubiegłym roku przejścia z Ukrainą, zostało może 100.

– To rezultat bezczynności rządu. Kolejni przewoźnicy, nie widząc szans na zmianę i poprawę swojej sytuacji, odchodzą do swoich codziennych obowiązków, czyli prowadzenia firm. Mam jednak sygnały, że część z nich może nie przetrwać kolejnych miesięcy – mówi Waldemar Jaszczur z Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Transportu, który przewodniczy protestowi.

Podobne głosy słychać w gronie protestujących. – Zrezygnowałem. Postanowiłem ratować firmę. Poza tym mam wrażenie, że dla niektórych firm protest stał się sposobem na zarobek. Znam przypadki blokowania przez przewoźników jednego przejścia, podczas gdy przez drugie ich samochody swobodnie przejeżdżają, bo właściciele dogadali się z pogranicznikami. Ten protest stał się patologią – mówi jeden z przewoźników i dodaje, że tak się stało, odkąd stawki za transport za wschodnią granicę zaczęły rosnąć, na skutek braku samochodów, które utknęły w kolejce na przejściu.

– Zwiększyły się niemal 2,5 razy za kurs, czyli do ok. 6 tys. euro. Jeśli komuś uda się utrzymać skalę przewozów na Wschód sprzed protestu, co oznacza cztery przejazdy w miesiącu, może liczyć na zarobek ekstra. Są tacy, co znaleźli na to sposób i ja się z tym nie godzę – mówi inny przewoźnik, przyznając, że widmo bankructw w tej branż jest obecnie większe niż kiedykolwiek. I podaje dane Cofface, które wskazują na słabą kondycję firm. W 2022 r. według nich, liczba zarejestrowanych niewypłacalności w tym sektorze wyniosła 273. Po trzech kwartałach ubiegłego roku było ich już ponad 400.

Co zatem dalej z protestem? Waldemar Jaszczur ma nadzieję na jego zakończenie w najbliższych dniach. Jak mówi, ma już na to pomysł, który przedstawił w resorcie infrastruktury, proponując spotkanie ministrowi Dariuszowi Klimczakowi. – Otrzymałem informacje, że odbędzie się ono w poniedziałek. Liczę na zawarcie porozumienia – tłumaczy.

– Na pewno nie ma żadnych szans na przywrócenie zezwoleń dla ukraińskich przewoźników na wjazd z towarem do państw UE, które obowiązywały przed inwazją. Trzeba poczekać, aż umowa w tej sprawie zawarta między Brukselą a Ukrainą przestanie obowiązywać, co nastąpi w czerwcu. Teraz ważne jest to, by do tego czasu przewoźnicy przetrwali – zaznacza i dodaje, że punktem numer dwa na liście propozycji przekazanej resortowi infrastruktury jako sposób na zakończenie protestu jest odszkodowanie dla firm, które poniosły straty w związku ze zniesieniem zezwoleń.

– Nie szacowaliśmy jeszcze, ile potrzeba na ten cel pieniędzy. Na razie zależy nam na zapewnieniu, że taka pomoc będzie – wyjaśnia Waldemar Jaszczur.

Zdaniem przewoźników będzie chodziło o miliony euro. I wyliczają, że przed zniesieniem limitów polskie firmy wykonywały ok. 100 tys. przewozów do Ukrainy rocznie. Biorąc pod uwagę, że średnia cena każdego to 2–2,5 tys. euro, w zależności od docelowego miejsca transportu, dawało to przychody branży na poziomie 0,9–1,1 mld zł. W tym roku, po zniesieniu limitów, przez granicę polsko-ukraińską przejechało ok. 1 mln transportów, z czego 20 proc. w ramach pozwoleń na kraje trzecie. Pozostała część powinna po połowie przypadać na Polskę i Ukrainę.

– Tymczasem polscy przewoźnicy wykonali ok. 10 proc. tego, co powinni – podsumowuje Rafał Mekler, lider Konfederacji na Lubelszczyźnie. ©℗