Nie ma co kręcić nosem – Naomi Klein należy przeczytać. Bo swoimi książkami trafia w punkt. „To zmienia wszystko” jest owocem jej nawrócenia na ekologię. Nawrócenia dość późnego.
Kanadyjka pisze we wstępie, że wypierała świadomość zmian klimatycznych dłużej, niż skłonna jest przyznać. Wspomina, że miała mgliste pojęcie o szczegółach, uważała sprawę za wysoce skomplikowaną i tylko przebiegała znudzonym wzrokiem po czołówkach pojawiających się czasem w mediach ekologicznych doniesień.
Można to zrozumieć. Przez lata pisarka z Toronto biła się na nieco innych frontach. Jej pierwsza książka „No logo” z 1999 r. stała się czymś w rodzaju manifestu rodzącego się ruchu antyglobalistycznego. I wyrazem osobistego intelektualnego dojrzewania młodej dziewczyny. Przez lata zbuntowanej przeciwko alternatywnym, lewacko-hipisowskim rodzicom, którzy próbowali jej zaszczepiać niechęć do rozpasanej konsumpcji. A ona, żeby im zrobić na złość, obżerała się hamburgerami z McDonalda i kupowała bluzy z największą z możliwych łyżwą Nike. Aż w końcu dorosła. Poczytała parę książek, rozejrzała się dookoła po przestrzeni publicznej coraz bardziej zdominowanej przez kapitalistyczne marki. I przyznała rację rodzicom.
Potem, w 2007 r., była „Doktryna szoku”. Czyli opowieść o tym, jak zasobne elity kapitalistycznego świata wykorzystują kolejne kryzysy polityczne, społeczne czy nawet klęski żywiołowe do tego, by zdobywać rynki i poszerzać swoją potęgę. Generując przy okazji całe zastępy ofiar, które nikogo nie obchodzą. Najwyżej mają się nimi zająć państwa, którym neoliberalne elity łaskawie jeszcze trochę miejsca i parę groszy zostawią. Choć i to pewnie nie na długo. „Doktryna” to już była pełnokrwista publicystyka ekonomiczna. Świetnie napisaną opowieścią o takich krajach, jak transformacyjna Polska, którym mówiono, że budują normalność. Podczas gdy uczestniczyły w wielkim eksperymencie na żywym organizmie. „Doktryna...” w dużej mierze antycypowała to, co stanie się rok później. Gdy kryzys 2008 r. otworzy na Zachodzie wielką debatę o przyszłości kapitalizmu. Który na naszych oczach zaczął zjadać własny ogon.
W żadnej z tych książek kwestie ekologiczne nie zajmowały ważnego miejsca. Aż do 2009 r. To wtedy – czytamy w „To zmienia...” – Klein odkryła ekologię. I w swoim stylu rzuciła się na temat z publicystyczną furią. To były czasy szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Kanadyjka przyglądała się z bliska negocjacjom. Zwłaszcza uczestniczącym w nich aktywistom. Dostrzegła szok, jaki wywołało w nich fiasko rozmów. Tak, jakby zrozumieli, że toczona od 1990 r. (Szczyt Ziemi w Kioto) dyskusja między światowymi przywódcami jest wielką zasłoną dymną. Ściemą, która pozwala wielkim grupom interesu prowadzić interesy jak gdyby nigdy nic. I postanowiła ogłosić. Nie ma, że „nic się nie stało”. Stało się. Zmiany klimatu zmieniają. Wszystko.
I o tym jest właśnie ta książka. Pokazująca, że kapitalizm niszczy nie tylko ludzi czy społeczeństwa. A teraz do listy ofiar tego najbardziej wydajnego, lecz i niezwykle diabolicznego systemu ekonomicznego w dziejach dochodzi Ziemia. Klein – jak to Klein – wali więc na alarm. Dotąd już tyle razy miała rację, że chyba nie warto jej ignorować.
Naomi Klein, „To zmienia wszystko”, Muza, Warszawa 2016 / Dziennik Gazeta Prawna