Co najmniej 90 proc. do 2040 r. – to zakres dekarbonizacji unijnej gospodarki, za którym opowiadają się dwaj powołani w zeszłym tygodniu następcy Fransa Timmermansa w Komisji Europejskiej. A przynajmniej taką obietnicę złożyli eurodeputowanym.

Powołanie Maroša Šefčovicza na wiceszefa KE ds. Europejskiego Zielonego Ładu i Wopkego Hoekstry na urząd komisarza ds. klimatycznych (będzie też koordynował prace unijnych negocjatorów przed szczytem COP28 w Dubaju) jeszcze w zeszły poniedziałek stało pod znakiem zapytania. Parlamentarzyści mieli wątpliwości co do lojalności Hoekstry wobec klimatycznej agendy UE, a przedstawiciele frakcji lewicowych i centrowych obawiali się, że włączenie w skład Komisji na kilka miesięcy przed eurowyborami holenderskiego chadeka naruszy dotychczasowy układ sił w Brukseli.

Obowiązek określenia kolejnego „pośredniego” celu redukcji emisji gazów cieplarnianych na 2040 r. nakłada na UE przyjęte ponad 2 lata temu prawo klimatyczne. Inicjatywa Komisji w tej sprawie jest spodziewana w pierwszym kwartale przyszłego roku. Przedział 90–95 proc. zaleciła Unii niedawno Europejska Rada Naukowa ds. Zmiany Klimatu. Teraz jasnego stanowiska w tej sprawie oczekiwały od nominatów Ursuli von der Leyen kluczowe grupy w europarlamencie.

Ostatecznie obaj kandydaci dostali w środę zielone światło parlamentarnej komisji środowiska, po tym jak potwierdzili swoje stanowisko w sprawie celu na 2040 r. na piśmie. W czwartek powołanie obu komisarzy potwierdził cały PE.

Co ewentualne zobowiązanie do ograniczenia śladu węglowego Wspólnoty o 90 proc. będzie oznaczało w praktyce? Jak podkreśla Tobiasz Adamczewski z Forum Energii, konsekwencje będą zróżnicowane w zależności od branż – stosunkowo większe emisje będą dopuszczone w trudniejszych do dekarbonizacji sektorach, takich jak transport. Ale elektroenergetyka w 2040 r. będzie musiała być zdekarbonizowana niemal w 100 proc.

Podobnego zdania jest Michał Smoleń, który kieruje programem energetyczno-klimatycznym Fundacji Instrat. Jak mówi DGP, w latach 30. Unię czekają zmiany, które uczynią spalanie paliw kopalnych w produkcji energii czy ciepła ostatecznością. – W elektroenergetyce elastyczne moce gazowe będą służyły już tylko jako koło ratunkowe odpowiadające za kilka procent całej rocznej produkcji, a bloki i tak powinny być w tym okresie wyposażane czy to w instalacje wychwytu emitowanego dwutlenku węgla, czy stopniowo zastępowane jednostkami spalającymi wodór – przekonuje.

To scenariusz odległy od wizji, która wyłania się z rządowych dokumentów strategicznych poświęconych transformacji polskiej energetyki. Formalnie obowiązująca Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. (PEP2040) przyjmuje, że za 17 lat węgiel będzie odpowiadał za co najmniej 11 proc. produkcji prądu, a aż za jedną trzecią miksu wytwórczego będzie odpowiadał gaz ziemny. Zakładano, że polskie elektrownie i elektrociepłownie w 2040 r. wyemitują łącznie 56 mln t CO2, 278 kg na każdą megawatogodzinę. Niewielki progres przewiduje przygotowany w resorcie klimatu projekt uzupełnienia PEP2040, który jako baza dla przyszłej aktualizacji dokumentów strategicznych został kilka miesięcy temu poddany prekonsultacjom. Założono w nim na 2040 r. emisję 41 mln t dwutlenku węgla w samej elektroenergetyce. Każda megawatogodzina prądu w polskiej sieci obciążona byłaby tym samym niemal 170 kg CO2. A dalsze zaostrzanie tych celów komplikować będą m.in. zobowiązania rządu wobec górników.

Z szacunków analityków Refinitiv i London Stock Exchange Group wynika, że zatwierdzenie cięć na poziomie 90 proc. może oznaczać, że średnia opłata za emisję każdej tony CO2 sięgnie w 2040 r. 400 euro. A to nie koniec, bo problemem dla energetyki będzie także dostępność uprawnień. – Zgodnie z przyjętymi już w ramach pakietu Fit for 55 zmianami w systemie handlu uprawnieniami do emisji CO2 pula nowych uprawnień dla energetyki do tego czasu się wyczerpie – tłumaczy Tobiasz Adamczewski.

Michał Smoleń ocenia z kolei, że dyskusja nad unijnymi celami na 2040 r. to „kolejny sygnał alarmowy dla polskich planów spalania węgla na szeroką skalę również w latach 40.”. – Istnieją obszary, gdzie odejście od paliw kopalnych i innych źródeł emisji pozostanie szczególnie trudne technicznie i kosztowne, ale produkcja prądu i domowego czy sieciowego ciepła do nich nie należą – w perspektywie 2040 r. emisyjne bloki powinny służyć już tylko jako sporadycznie uruchamiana rezerwa, aczkolwiek pełne ich wyłączenie, co postuluje część ekspertów i aktywistów, może okazać się w polskich warunkach możliwe dopiero kilka lat później – dodaje ekspert.

Gra o cel na 2040 r. jeszcze się nie skończyła. Ostateczny cel zależeć będzie nie tylko od KE, ale również przyszłego europarlamentu i państw członkowskich. Zwłaszcza te ostatnie mogą zażądać złagodzenia kursu lub wyłączeń dla poszczególnych stolic. Nie sposób też przesądzić, jaką rolę w osiągnięciu kolejnych celów klimatycznych odgrywać będą instrumenty niekłócące się z paliwami kopalnymi: wychwyt i magazynowanie dwutlenku węgla czy kompensowanie emisji, np. poprzez zalesianie gruntów. Wydarzenia z zeszłego tygodnia potwierdzają jednak, że to właśnie dysponujący silnym poparciem w głównym nurcie UE cel 90 proc. będzie w centrum tej dyskusji. ©℗