Romanowski: Surowce rolne importowane z Ukrainy muszą spełniać takie same wymogi jakościowe jak żywność unijna.

Jak dużym zagrożeniem dla polskich producentów jest żywność z Ukrainy?
ikona lupy />
Rafał Romanowski wiceminister rolnictwa / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

Jeśli mówimy o produktach nieprzetworzonych, o surowcach, to jest to olbrzymie zagrożenie. W Ukrainie nie ma dużego przetwórstwa spożywczego, oni nie są w stanie przetwarzać swoich płodów rolnych, więc zależy im na eksporcie surowców. W ostatnim czasie na nasz rynek trafiły 3 mln t ukraińskiego zboża, co przy naszej produkcji na poziomie ok. 30 mln t oznacza, że na rynku nagle pojawiło się 10 proc. znacznie tańszego zboża. To rozregulowuje rynek, bo co oczywiste, na paszę zwierzęcą wykorzystywane jest zboże ukraińskie kosztem krajowych producentów. Musimy więc chronić naszych producentów – stąd nasza decyzja z 15 kwietnia o embargu, unijna z 2 maja, a później decyzja rządu z 15 września o krajowym embargu.

Przewaga ich produktów opiera się na jednym czynniku – niskiej cenie.

Mają zdecydowanie niższe koszty pracy, niższe koszty energii i paliwa. Używają innych, tańszych środków produkcji, nie muszą przestrzegać tak restrykcyjnych regulacji w kwestii jakości jak nasi producenci.

W UE stawiamy na podnoszenie jakości żywności, zwiększamy koszty produkcji, przez co osłabiamy naszą konkurencyjność. Nie czas na refleksję?

Jako Polska zawsze wspieramy Komisję Europejską w rozmowach handlowych z krajami trzecimi – czy to z Ukrainą, czy z rynkami dalszymi, jak Indie czy Chiny – o ile importowana od nich żywność jest obarczona takimi samymi przepisami dotyczącymi jakości jak żywność produkowana w UE. Jesteśmy nadal otwarci na negocjacje z Ukrainą, ale zasada jest prosta – ich produkcja musi podlegać tym samym zasadom jakościowym jak produkcja w Polsce czy innych krajach UE. Możemy im pozwolić na pewne okresy przejściowe, dać czas na dojście do tych europejskich standardów. Sami przecież niedawno przechodziliśmy przez ten proces przy akcesji do UE i dzięki temu dziś mamy jeden z najnowocześniejszych przemysłów spożywczych w Europie. Natomiast nasze pojedyncze gospodarstwa rolne i mniejsi producenci nadal są bardzo narażeni na konkurencję z Ukrainy, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę skalę jej produkcji opartej na olbrzymich konglomeratach. Dlatego jakąś barierę importową musimy stawiać i tą barierą – w moim odczuciu najlepszą – jest bariera standardów jakościowych.

W jakim stopniu jesteśmy w stanie mierzyć jakość wwożonej żywności?

Jesteśmy w stanie kontrolować ją wystarczająco skutecznie. Ukraińcy szukają furtek, niedawno pojawił się na rynku nowy termin „zboże techniczne”, ale odpowiednie służby sprawdziły, czy to zboże nie zostało „przechrzczone” na zboże paszowe, czy konsumpcyjne, a wobec tych podmiotów, które brały udział w takim procederze, są prowadzone postępowania prokuratorskie.

Zapewniam zatem, że monitoring bezpieczeństwa i jakości żywności produkowanej w Polsce i wwożonej do Polski jest skuteczny. Jesteśmy też gotowi do rozszerzenia tych kontroli, bo narzędzi mamy wiele: Główny Inspektorat Weterynarii, Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, Państwowa Inspekcja Sanitarna… Nasi producenci często pomstują na intensywność tych kontroli, ale są one konieczne. Musimy być wiarygodni, bo nie dość, że jesteśmy krajem tranzytowym, to jeszcze sami produkujemy ogromne ilości żywności na eksport. Nie możemy utracić dobrego wizerunku, bo jeśli cokolwiek zachwieje naszą wiarygodnością, to kraje takie jak Wietnam, Chiny czy Wielka Brytania wycofają się z importu naszej żywności. Nie możemy sobie pozwolić na najmniejsze uchybienia w kwestii jakości.

Na razie kontrolujemy żywność jedynie selektywnie na granicy i na półkach sklepowych. Czy jest możliwe wprowadzenie systemów certyfikacji zakładów produkcyjnych po stronie ukraińskiej?

Utrudnieniem oczywistym jest obecnie wojna. To jedyna przeszkoda, żeby taki system wprowadzać. Jeśli uregulujemy stosunki handlowe z Ukrainą i strona ukraińska zgodzi się, żeby jej eksporterzy byli certyfikowani nie tylko przez własne służby, to będziemy wysyłać też naszych inspektorów. Podam przykład Chin – niedawno udało nam się podpisać umowy na eksport polskiego mięsa do tego kraju. Chińczycy przyjeżdżają do naszych zakładów, kontrolują, sprawdzają, certyfikują. System działa. Jak tylko skończy się wojna w Ukrainie, będziemy chcieli takie same działania zaproponować stronie ukraińskiej. Ich zakłady powinny być takim systemem kontroli i certyfikacji zainteresowane, bo dla nich znak jakości UE oznacza otwarcie wielu rynków zbytu.

Wspomniał pan, że mamy dobrze rozwinięty przemysł przetwórstwa spożywczego. Skoro więc możemy korzystać z bliskości taniego surowca, to dlaczego nie przetwarzamy ukraińskiej żywności u nas i nie eksportujemy dalej z zyskiem?

Polski biznes rolny takie propozycje wielokrotnie przedstawiał i ma tu pełne wsparcie resortu rolnictwa. Nadal jednak warunkiem jest to, że surowiec z Ukrainy musi mieć odpowiednie parametry jakościowe. Nasz przemysł przetwórczy jest gotowy, by tworzyć wartość dodaną. Co więcej, polscy przetwórcy coraz częściej zgłaszają też chęć inwestowania w linie produkcyjne i zakłady przetwórcze w Ukrainie. Gdy sytuacja wojenna się uspokoi, to będziemy szukać możliwości wejścia na tamten rynek, bo jest on bardzo perspektywiczny.

Nie mogliśmy wykorzystać tej szansy jeszcze przed wybuchem otwartej wojny?

Barierą wejścia na rynek ukraiński nadal są lokalna biurokracja i korupcja, która jest nieodzownym elementem ukraińskiego biznesu. Ten problem wyłożył niedawno choćby prezydent USA Joe Biden, mówiąc o warunkach dalszego wsparcia militarnego i finansowego Ukrainy. Polski biznes też od lat ten problem dostrzega i zgłasza, że warunki prowadzenia inwestycji za wschodnią granicą są nadal bardzo niejasne i ryzykowne. Być może proeuropejski kurs Kijowa szybko zmieni te uwarunkowania i polskie firmy spożywcze będą mogły inwestować po stronie ukraińskiej.

Produkcja żywności ekologicznej to jeden z filarów Wspólnej Polityki Rolnej 2023–2027 i kierunek, który popiera też Polska. Wysoka inflacja, która przetacza się przez Europę, nie podkopuje sensowności takiej polityki?

W żadnym wypadku, wręcz przeciwnie. Badania socjologiczne wprawdzie pokazują, że przez ostatnie dwa lata przy decyzjach zakupowych głównym czynnikiem jest cena, ale ten segment odbiorców, do którego chcemy trafiać z polską żywnością, nadal na pierwszym miejscu stawia jakość. Nawet jeżeli wolumenowo nie stanowi dużego udziału w rynku, to wartościowo – już tak.

Polaków będzie stać na takie produkty?

Ze względu na rosnące dochody społeczeństwa oraz coraz większe obawy związane z chorobami cywilizacyjnymi Polacy będą coraz częściej sięgali po żywność najwyższej jakości. Ceny tych produktów wcale nie muszą też być barierą – przez konsolidację produkcji, udrożnienie dystrybucji i skrócenie łańcucha pośredników jesteśmy w stanie oferować klientom jakościową żywność w cenie zbliżonej do pozostałych produktów. Przewagą takiej żywności jest też jej wyższa wartość energetyczna, przez co de facto można kupować mniej. Dotyczy to pieczywa, mleka, produktów roślinnych. Model, do którego chcemy dojść w ciągu siedmiu lat, czyli 1 mln ha rolnictwa ekologicznego w Polsce, jest więc jak najbardziej realistyczny i potrzebny. ©℗

Rozmawiał Nikodem Chinowski