Polska jest gotowa do tego, by przyciągać duże inwestycje. Pojawianie się ich jest zależne od pojemności gospodarki, a ta w naszym kraju znacząco wzrosła – mówi Paweł Kurtasz, prezes zarządu Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu

Jakie główne trendy warto wskazać, jeśli chodzi o napływ inwestycji zagranicznych do Polski?

Mamy do czynienia z trzema procesami, które determinują zainteresowanie Polską ze strony zagranicznego kapitału. Pierwszy wynika z postpandemicznej rzeczywistości, czyli nasilenia się nearshoringu. Inwestorzy zrozumieli, że odległość geograficzna ma znaczenie nie tylko dla kosztów logistyki, lecz także dla bezpieczeństwa łańcucha dostaw.

Potem przyszedł czas, gdy wkroczyła geopolityka, która nie mieszała się do biznesu od 30 lat. Po wybuchu wojny w Ukrainie wszyscy sobie przypomnieli – czyli przedsiębiorcy, ale i społeczeństwo – jak ważne jest to, po jakiej strony barykady opowiedzą się państwa. To jeszcze bardziej nasiliło procesy nearshoringu, które zaczęto nazywać friendshoringiem. Ważne stało się bowiem posiadanie mocy wytwórczych w krajach, które będą dostępne zawsze, niezależnie od turbulencji o charakterze geopolitycznym.

Nie można zapominać o jeszcze jednym aspekcie: o sankcjach, jakie Stany Zjednoczone nałożyły na Chiny, co również spowodowało przenoszenie produkcji z Azji do Europy. To wywołało ruch głównie po stronie firm z Japonii i Korei, które nagle zaczęły szukać dostępu do rynków Europy poprzez kraje środowo-wschodniej części kontynentu. Mowa zwłaszcza o tych produkujących ekrany, mikroprocesory. Splot wszystkich czynników sprawił, że powstają nowe ekosystemy gospodarcze. Polska stała się beneficjentem tej sytuacji, jest bowiem gotowa do tego, by przyciągać duże inwestycje. Pojawianie się ich jest zależne od pojemności gospodarki, a ta w naszym kraju znacząco wzrosła.

Czy na poziomie Unii Europejskiej prowadzone są wystarczające działania, by zachęcać kapitał zagraniczny do inwestowania na Starym Kontynencie zamiast w innych częściach świata?

Wiele zależy od tego, jakie możliwości produkcji i wsparcia są dostępne w innych częściach świata. Jeśli spojrzymy na Inflation Reduction Act (IRA) uchwalony w USA i odpowiedź na niego ze strony Unii Europejskiej, która wyraża się w opracowaniu tymczasowych kryzysowych ram pomocy, to widać, że nie daje ona wystarczających perspektyw.

IRA oferuje producentom pokrycie 40 proc. kosztów wytworzenia baterii, jeśli fabryki będą zlokalizowane w USA. UE nie ma takiego narzędzia, nie oferuje też wsparcia instytucjonalnego. Tymczasowe kryzysowe ramy pomocy są co prawda narzędziem, które pozwala państwom członkowskim na zwiększenie intensywności wsparcia dla przedsiębiorstw w ramach pomocy publicznej, ale nie idzie za tym żadne finansowanie. Państwa w ramach tego rozwiązania mogą wspierać inwestycje przedsiębiorstw na swoim terenie, ale w ramach własnych budżetów. To oznacza, że kraje, które mają większą gospodarkę, obracają większym kapitałem, będą w stanie na nowo osiedlać przemysł u siebie, z większym sukcesem niż pozostałe.

A jeśli uwzględnimy to, że polska gospodarka stanowi 20–25 proc. gospodarki niemieckiej, to widzimy, kto będzie bardziej w stanie wspierać osiedlanie się firm. Tymczasem gra toczy się o producentów mikroprocesorów, baterii fotowoltaicznych, baterii do samochodów, czyli rdzeń nowoczesnej gospodarki. Zaznaczę, że Unia Europejska planuje, by 20 proc. mikroprocesorów powstawało w Europie.

Gdzie widzi pan potencjał, jeśli chodzi o napływ zagranicznego kapitału?

Intel to sztandarowy przykład. Jego wejście do Polski oznacza, że wracamy do przyciągania do naszego kraju inwestycji z segmentu mikroprocesorów. Takie działania miały bowiem już miejsce w przeszłości na polskim rynku, tyle że w innej skali i technologii. Dziś wracamy z bardzo dobrym partnerem do budowania tego segmentu produkcji – dobrym, bo to wiodący producent mikroprocesorów na świecie.

Dodam, że z reguły w ślad za tego rodzaju inwestycjami idzie rozwój centrów R&D. W przypadku Intela jest akurat odwrotnie. Firma zaczęła bowiem od budowy takiego centrum w Gdańsku, gdzie dziś zatrudnia 2 tys. osób. Nie jest więc przypadkiem, że akurat w Polsce producent zdecydował się zlokalizować swój zakład produkcyjny, czyli produkt, który jest związany z jego centrum R&D.

Na ile ważne dla inwestorów zagranicznych są korzyści wynikające z potencjalnego procesu odbudowy Ukrainy?

To temat bardzo złożony i wielowątkowy. Duża część aktywów wytwórczych w tym kraju była bowiem zlokalizowana na terenach, które dziś wciąż są okupowane przez Rosjan.

Zatem odbudowa Ukrainy to budowa na nowo całego przemysłu tego kraju. Oprócz tego w grę wchodzi budowa infrastrukturalna czy związana z zasobem mieszkaniowym. Aby ten proces przeprowadzić skutecznie, trzeba w mojej ocenie zjednoczyć siły. Polska może stać się miejscem przygotowania tego procesu i dobrą bazą, również dla zagranicznych przedsiębiorstw, które chciałyby wziąć w nim udział.

Zatem to temat istotny, ale dopóki sytuacja się nie ustabilizuje, to części tych procesów nie będzie można przeprowadzić. Choć jest zachodnia Ukraina, na której nie ma bezpośrednich działań wojennych. To obszar, którym już dziś można się zainteresować pod kątem realizowania tam inwestycji.

Uważam, że w całym procesie istotną rolę będą jednak odgrywać fundusze. Nie będzie nowego planu Marshalla. Pieniądze będą musiały być zorganizowane w inny sposób. Nie będą też pochodziły z jednego źródła. Można się spodziewać, że ONZ poprzez UNOPS będzie jednym z dysponentów środków. Innym będą banki inwestycyjne, a jeszcze innym będzie kapitał prywatny. O ile w pierwszym przypadku procedury rozdzielania środków, ale i inwestowania firm, będą jasne, to w przypadku kapitału prywatnego już nie. Zwłaszcza jeśli będzie to ukraiński kapitał. Wtedy dobór partnerów będzie dowolny.

Co cieszy się największym zainteresowaniem, jeśli chodzi o system zachęt oferowanych zagranicznym inwestorom?

Podstawowym narzędziem wsparcia są granty, które są skorelowane z Polską Strefą Inwestycji. To pomoc instytucjonalna, przemyślana, dostępna w ramach wsparcia regionalnego UE. W jej obszarze jesteśmy w stanie dysponować zarówno grantami, jak i wyłączeniem z płatności podatku CIT. To ostatnie rozwiązanie jest bardzo zdrowe dla gospodarki, bo zanim ktoś zostanie zwolniony z podatku, musi go wcześniej zapłacić.

Pojawiły się jednak też nowe narzędzia, które budzą duże emocje. Chodzi o wspomniane już tymczasowe kryzysowe ramy pomocy. Tu dozwolona pomoc publiczna jest na zdecydowanie wyższych poziomach dla dużych projektów. Wynosi nawet 350 mln euro dla pojedynczej inwestycji, wobec 20 mln euro wcześniej. Różnica jest więc ogromna.

A na ile aspekt ESG pojawia się w rozmowach z zagranicznymi inwestorami?

Trzeba zacząć od tego, że ma dotyczyć niewielkiej liczby dużych firm, które w swoich łańcuchach produkcyjnych będą dalej wymagały stosowania tych reguł od swoich poddostawców. Przypomina to metodologie wdrażania ISO.

Nie należy w związku z tym traktować ESG ani jako szansy, ani jako zagrożenia. To raczej okoliczność. I w zależności od tego, jak zostanie wykorzystana przez firmę, to może być impulsem do rozwoju lub wprost przeciwnie.

ESG ma zrównoważyć szanse Europy względem producentów azjatyckich. Nie chodzi więc tylko o ochronę środowiska, klimatu, ale też o ochronę gospodarki Unii Europejskiej.

Jak pan ocenia perspektywy związane z napływem zagranicznych inwestycji do Polski?

Jestem optymistą. W pierwszym półroczu ich wartość wyniosła 5 mld euro. To absolutny rekord. W całym 2022 r. było to bowiem 3,7 mld zł. To pokazuje, jaki ogromny skok został zrobiony. Co więcej, ma on miejsce już od kilku lat. To oczywiście zasługa zmian, które zaszły najpierw po pandemii, a potem po wybuchu wojny w Ukrainie. Zmian w podejściu koncernów do prowadzenia biznesów. Przekonały się, jak ważne jest to, gdzie są ich aktywa wytwórcze. Nie oznacza to, że przenoszenie zakładów do Europy spowoduje zamknięcie tych w Azji. To trend, który spowodował, że nowe przedsięwzięcia są coraz chętniej lokalizowane w innych częściach świata, bliżej rynków docelowych odbiorców. A największe z nich to USA oraz Europa.

Fakt, że dziś Ameryka zaczyna odbudowywać swoje moce produkcyjne, świadczy też o tym, że zmienia się również postrzeganie sytuacji po stronie rządowej. Dotąd Amerykanie sądzili, że wiele procesów można outsourcingować. To trend, który będzie też rozwijany w Europie.

Partner relacji:

ikona lupy />
fot. materiały prasowe

Czytaj więcej w dodatku:Krynica Forum 2023: dyskusje o przyszłości