Nie licząc incydentów związanych z walkami z kurdyjską partyzantką, które mają miejsce w południowo wschodniej części kraju, od początku tego roku w Turcji doszło już do czterech poważnych aktów terroru. W styczniu związany z Państwem Islamskim zamachowiec-samobójca wysadził się w historycznej części Stambułu, zabijając 13 osób. W lutym kurdyjscy bojownicy zdetonowali w centrum Ankary ładunek wybuchowy koło autobusu wiozącego wojskowych oraz cywilnych pracowników sił zbrojnych, wskutek czego zginęło 29 osób. Przed niespełna dwoma tygodniami samochód pułapka eksplodował w centrum Ankary koło autobusu miejskiego, powodując śmierć 37 przypadkowych osób, zaś w zeszłym tygodniu związany z Państwem Islamskim zamachowiec samobójca zdetonował ładunek na jednej z głównych ulic Stambułu, zabijając cztery osoby. Co istotne, wszystkie te ataki miały miejsce w centrum miasta, w rejonach licznie odwiedzanych przez cudzoziemców – w obu stambulskich zamachach ofiarami śmiertelnymi byli właśnie obcokrajowcy.
Ta sytuacja w coraz większym stopniu odbija się na gospodarce, która i tak wzrosty rzędu 7–9 proc. PKB chyba już na dobre ma za sobą. Pierwszą ofiarą jest sektor turystyczny, który według rządowych statystyk wytwarza ponad 4 proc. tureckiego PKB i zatrudnia ponad milion osób. Rezerwacje miejsc noclegowych na lato są o 40 proc. niższe niż w 2015 r., ceny w nich spadają, a dziesiątki hoteli czy pensjonatów wystawiono na sprzedaż. Ale niepokój zaczynają odczuwać także inwestorzy. – Stabilność polityczna jest jedną z pierwszych rzeczy, na które patrzą inwestorzy. Często przyjeżdżają na kilka lat, przywożą ze sobą rodziny. Czy teraz ktokolwiek będzie to robił, skoro w stolicy kraju wybuchają bomby? – mówi Sebnem Kalemli-Ozcan, profesor ekonomii z uniwersytetu w Maryland.