Spór Apple z rządem USA o odblokowanie telefonu stawia firmę na pierwszej linii walki o swobody obywatelskie. Ryzykują sporo.
Apple walczy z sądowym nakazem odblokowania smartfona terrorysty, który w grudniu ub.r. dokonał masakry w kalifornijskim San Bernardino. Firma ma w ręku potężny argument: sędzia sądu federalnego w Nowym Jorku w podobnej sprawie orzekł, że rząd nie ma podstawy prawnej, aby wymagać od Apple włamania się do wyprodukowanego przez firmę telefonu.
Sprawa nowojorska dotyczy śledztwa wobec niejakiego Jun Fenga. Podejrzewany o handel metamfetaminą Feng przyznał się do winy. Śledczy argumentowali, że jego telefon może zawierać cenne informacje. W związku z tym zażądali od Apple stworzenia możliwości włamania się do niego.
Amerykanie są podzieleni niemal po połowie. 51 proc. stoi za rządem
Jako podstawę prawną wskazali ustawę All Writs Act z 1789 r. To liczące ponad dwieście lat prawo mówi, że sędziowie federalni mogą wydawać nakazy w sprawach nieuregulowanych dotychczas przez Kongres. W amerykańskim prawie nie ma przepisu, który nakazywałby producentom telefonów komórkowych pokonywanie zabezpieczeń we własnych konstrukcjach, więc na mocy All Writs Act taką możliwość teoretycznie mają sędziowie.
Sędzia z Nowego Jorku doszedł jednak do wniosku, że All Writs Act nie może być podstawą do wysuwania przez rząd tego typu roszczeń. Jest to o tyle ważne, że na tę ustawę powołuje się też kalifornijski sąd w sprawie terrorysty z San Bernardino – Syeda Rizwana Farooka. Chociaż nowojorski wyrok zapadł w odniesieniu do innej sprawy i nie obowiązuje na terenie Kalifornii (nie może więc być automatycznie zastosowany w odniesieniu do telefonu Syeda Rizwana Farooka), to prawnicy Apple mają nadzieję, że w każdej podobnej sprawie w przyszłości sędziowie będą brać ją pod uwagę.
Tym bardziej że Apple zapowiada walkę z nakazem kalifornijskiego sądu do samego końca, być może nawet do Sądu Najwyższego. W ten sposób firma znalazła się w awangardzie walki o prawa obywatelskie, a prezes Tim Cook stał się ich największym adwokatem – nawet jeśli działa po prostu w ochronie prowadzonego przez siebie biznesu. Tym bardziej że decydując się na walkę z Departamentem Sprawiedliwości, Apple sporo ryzykuje. Strona rządowa argumentuje bowiem, że na szali leży bezpieczeństwo publiczne i walka z terroryzmem, czym może przeciągnąć na swoją stronę opinię publiczną. Sami Amerykanie są w tej sprawie podzieleni; według sondaży Pew Research Center 51 proc. badanych stoi po stronie rządu. Sondaż Reuters/Ipsos pokazuje, że 48 proc. opowiada się za stanowiskiem Apple.
Apple ryzykuje więc ciągnącą się batalię sądową z przeciwnikiem zahartowanym w łamaniu kręgosłupów wielkim technologicznym firmom. Straty wizerunkowe w wyniku tej walki mogą odbić się na giełdowej wycenie firmy, a porażka – otworzyć zupełnie nowy rozdział w historii giganta, który ma za sobą trwające nieprzerwanie od ponad dekady pasmo sukcesów. Tak jak to było w przypadku Microsoftu czy IBM.
Apple oczekuje też na kilka innych wyroków w sprawach o dostęp do telefonów swojej produkcji. Na korzyść firmy działa to, że od 2008 r. współpracowała w przypadku 70 nakazów. Tyle że odnosiły się one do urządzeń niemających tak zaawansowanych zabezpieczeń jak te rutynowo stosowane teraz w aparatach firmy. Obydwa orzeczenia sądowe trafią teraz do apelacji; jeśli sądy wyższej instancji na obu wybrzeżach USA wydadzą w tych sprawach różne wyroki, sprawa będzie musiała trafić do Sądu Najwyższego.