Tylko Niemcy mają silny wzrost, ale i je czeka spowolnienie. Od kondycji tej gospodarki będzie zaś zależało to, co się stanie z naszą. W końcówce minionego roku Polska znów należała do najszybciej rosnących europejskich gospodarek. Według wstępnych szacunków Głównego Urzędu Statystycznego nasz produkt krajowy brutto był w IV kw. realnie o 3,9 proc. wyższy niż rok wcześniej.
ikona lupy />
Za mało wzrostu, by przekonać rynki finansowe / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Marek Tejchman zastępca redaktor naczelnej / Dziennik Gazeta Prawna
Dane okazały się minimalnie lepsze od oczekiwań analityków. I najlepsze od czterech lat (w ostatnich trzech miesiącach 2011 r. wzrost PKB wyniósł 5,3 proc.). Wyższy wynik zanotowała jedynie Słowacja.
W I półroczu 2016 r. spodziewane jest u nas spowolnienie. Później gospodarka lekko przyspieszy, głównie za sprawą rządowego programu dopłat dla dzieci 500+. Ale nie wszystko będzie przemawiało za szybkim wzrostem. „Największym czynnikiem ryzyka dla wzrostu w Polsce jest obecnie sytuacja na zagranicznych rynkach i obawy o spowolnienie wzrostu w strefie euro, czyli u naszego największego partnera handlowego, co mogłoby wpłynąć na pogorszenie perspektyw eksportu” – ostrzegają jednak ekonomiści Banku Zachodniego WBK. Do eurolandu trafia 56 proc. naszego eksportu. Niemal połowa z tego przypada na Niemcy.
W strefie euro PKB był w IV kw. o 1,5 proc. wyższy niż rok wcześniej. W porównaniu z poprzednim kwartałem gospodarka urosła o 0,3 proc. (u nas – o 1,1 proc.). Głównym motorem pozostawały Niemcy, gdzie był wzrost przekraczający 2 proc. Nasi zachodni sąsiedzi zawdzięczali go po części wyższym wydatkom rządowym związanym z napływem uchodźców.
Największym rozczarowaniem okazały się tym razem Włochy z wynikiem zaledwie plus 1 proc. w skali roku. W porównaniu z III kw. wzrost wyniósł 0,1 proc. – analitycy liczyli, że będzie trzy razy wyższy. Słabszy rezultat oznacza, że nie sprawdziły się prognozy rządu w Rzymie czy Komisji Europejskiej dotyczące poziomu długu publicznego. Bruksela szacowała, że zadłużenie zbliży się do 133 proc. PKB. Słabsza koniunktura zmniejsza też szanse na to, by prawdziwe okazały się szacunki spadku poziomu długu w tym roku. A są i dodatkowe zagrożenia, jak kiepska kondycja sektora bankowego (dla banków słaby wzrost to również problem – nie pozwala wydobyć się spod góry złych długów).
Dane o PKB mogą stanowić potwierdzenie, że wracają problemy Grecji. W IV kw. jej gospodarka skurczyła się o 0,6 proc. w porównaniu z poprzednimi trzema miesiącami – wtedy był spadek o 1,4 proc. Efekt: grecka gospodarka z powrotem znalazła się w trapiącej ją przez wiele lat recesji. O tyle trudno mówić w tym przypadku o niespodziance, że na ten rok prognozy wskazują na spadek PKB. W efekcie dług publiczny Grecji urośnie według Komisji Europejskiej do 185 proc. PKB.
Wolny wzrost w strefie euro to w dużej mierze „zasługa” przemysłu, który od kilku miesięcy hamuje. Eurostat podał w piątek dane na temat wyników produkcji w grudniu. W skali roku była o 1,3 proc. niższa niż rok wcześniej. Wprawdzie produkcja wyrobów konsumpcyjnych rosła, ale o ponad 7 proc. spadła produkcja energii – to efekt niskich cen surowców. Z kolei 2,6-procentową obniżkę w wytwarzaniu dóbr inwestycyjnych można już przypisać słabszej koniunkturze na świecie – przede wszystkim w spowalniającej gospodarce chińskiej.
Trudno będzie stworzyć warunki do wyraźnego ożywienia w Europie Zachodniej za pomocą narzędzi polityki makroekonomicznej. Mocno zadłużone rządy nie mają wielkich możliwości manewru. Nadzieja pozostaje w polityce pieniężnej. Prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi dał już do zrozumienia, że w marcu bank może zdecydować się na dalsze łagodzenie polityki pieniężnej. Jedna z podstawowych stóp jest już ujemna – banki komercyjne płacą EBC za możliwość zdeponowania tam wolnej gotówki. Gdyby doszło do kolejnej obniżki, te opłaty byłyby jeszcze wyższe.
EBC pójdzie prawdopodobnie śladem szwedzkiego Riksbanku. W ubiegłym tygodniu jego główna stopa została obniżona z -0,35 proc. do -0,5 proc. Dodatkowo Riksbank rozszerzył swój program skupu obligacji, który ma służyć wpuszczeniu do gospodarki dodatkowej gotówki. Na dziś zapowiedziano kolejne wystąpienie Maria Draghiego. To dla niego ponowna okazja, by przypomnieć o możliwości cięcia stóp lub zwiększenia skali prowadzonego od marca ub.r. dodruku pieniądza poprzez kupowanie obligacji krajów strefy euro. Sama taka zapowiedź powinna skutkować spadkiem kursu euro wobec dolara, poprawiając konkurencyjność eksporterów ze Starego Kontynentu (nadzieje na rozluźnienie polityki pieniężnej pomogły w piątek notowaniom akcji w eurolandzie).
Na dłuższą metę to, co będzie się działo w gospodarce na świecie, zależy jednak głównie nie od działań EBC, ale od poczynań banku centralnego USA. Rezerwa Federalna w grudniu zdecydowała się na pierwszą od niemal dekady podwyżkę stóp procentowych i sugerowała, że w 2016 r. będzie kontynuować ich podnoszenie. W związku ze słabszymi danymi makro i spadkami na rynkach inwestorzy są jednak zdania, że podwyżki stóp w Ameryce są w najbliższym czasie mało prawdopodobne.
Oznacza to, że polityka pieniężna w strefie euro nie będzie wyraźnie łagodniejsza niż w USA. W efekcie trudno liczyć na trwałe osłabienie europejskiej waluty, które wspomagałoby eksport państw eurolandu i w ten sposób przyczyniło się do ożywienia gospodarczego.
Chociaż nominalne stopy procentowe są bardzo niskie, to zdaniem Larsa Christensena, duńskiego ekonomisty, polityka pieniężna w USA jest obecnie zbyt restrykcyjna. Na dowód wskazuje on ostatnie gwałtowne spadki cen akcji oraz notowań surowców, ale też obniżanie się rynkowych oczekiwań inflacyjnych oraz umacnianie się dolara (w ostatnich miesiącach kurs względem euro jest dość stabilny, ale przez większą część 2014 r. i na początku 2015 r. amerykańska waluta szybko zyskiwała na wartości). Według niego banki centralne na świecie zbyt mocno koncentrują się na wysokości krótkoterminowych stóp procentowych. Zamiast tego powinny mocno przyspieszyć z drukowaniem pieniądza. Wtedy szanse na ożywienie gospodarki byłyby większe.
Dane o PKB wskazują na to, że może powrócić problem Grecji
OPINIA
Autostrada do...
Nieszczęścia nie chodzą parami. W przypadku Starego Kontynentu maszerują równymi, długimi szeregami. Najnowsze dane gospodarcze pokazują, że szanse na odbicie w strefie euro zaczynają się bardzo szybko oddalać. Jednocześnie w samej Europie narasta kolejna fala kryzysu politycznego – zarówno wewnętrznego w poszczególnych krajach, jak i strukturalnego – dotyczącego przyszłości całej Wspólnoty, kierunku integracji, a nawet liczby członków Unii. Dodatkowo jesteśmy prawdopodobnie na samym początku poważnego kryzysu bankowego i oficjalnie wchodzimy w bessę na giełdach.
Jakby tego wszystkiego było mało, otoczenie zewnętrzne rzuca największe wyzwanie, z jakim zmaga się Europa od 25 lat. Pogrążająca się w gospodarczej zapaści Rosja działa coraz bardziej agresywnie, dookoła Aleppo trwają walki, które mogą doprowadzić do wybuchu konfliktu regionalnego, w Syrii i Libii rośnie kolejna fala uchodźców, która skieruje się w stronę wpadających w recesję Grecji i zmagających się z kryzysem bankowym Włoch.
Naprawdę trudno wyobrazić sobie gorszy moment na kolejne gospodarcze załamanie. W skali globalnej mamy drżące Chiny, Japonię niemającą pomysłu na wyjście z kryzysu, pogrążające się w kłopotach Brazylię i RPA oraz Stany Zjednoczone, które mają przed sobą rok niepewności i najbrutalniejszą od lat kampanię prezydencką.
W tej sytuacji wraca pytanie, które parę tygodni temu na łamach „Financial Times” postawił włoski premier Mateo Renzi. Czy Europę stać na to, żeby nie zmienić polityki gospodarczej? Czy Europę stać na to, żeby kontynuować politykę uosabianą przez Angelę Merkel – politykę wymuszania głębokich strukturalnych reform na Południu bez prawdziwej unii fiskalnej.
Alternatywnym rozwiązaniem jest rozluźnienie reguł fiskalnych i jeszcze mocniejsze wejście europejskiego banku centralnego na rynek długu. Tyle tylko że nikt nie wie, czy popchnie to europejską gospodarkę do rozwoju. Istnieją za to poważne obawy związane z tym, że taki ruch może uderzyć w zmagające się z kłopotami banki i przez to w oszczędności – tak ważne dla wielu północnoeuropejskich wyborców.
Jesteśmy więc w sytuacji, w której trudno znaleźć inny wariant dla obecnej polityki gospodarczej, a ta zdaje się prowadzić nas do katastrofy, proces ten wywołuje polityczne napięcie, które powoduje rozpad Unii, a u bram czeka sąsiad, który nie życzy nam najlepiej.
Jednym słowem rok 2016 zapowiada się wyjątkowo ciekawie.