Próbują się łączyć. Rozszerzają działalność poza Europę. Albo wyprzedają nierentowne aktywa zagraniczne. Cel jest jeden: znaleźć sposób na przetrwanie, nim będzie za późno. Bo pieniędzy na rynku jest coraz mniej
/>
Do połowy 2015 r. łączna kwota transakcji w ramach przejęć i fuzji na europejskim rynku telekomunikacyjnym przekroczyła 70 mld euro – wyliczył Thomson Reuters Intelligence. Część transakcji została odrzucona, część wciąż jest sprawdzana przez regulatorów, jednak to najwyższa kwota od kilku lat. W branży telekomunikacyjnej, w której od lat pojawiają się głosy o konieczności konsolidacji, rusza powoli kolejna lawina przejęć.
Li Ka-shing to najbogatszy człowiek Azji. Za pośrednictwem kontrolowanej przez siebie firmy Hutchison Whampoa zaproponował hiszpańskiej Telefónice odkupienie jej mobilnego biznesu w Wielkiej Brytanii (operator O2 – drugi co do wielkości na brytyjskim rynku). Hutchison Whampoa był już obecny na Wyspach, kontrolując Three, najmniejszego z czwórki głównych brytyjskich operatorów. Za przejęcie O2 zaoferował aż 15,4 mld euro, a Telefónica ofertę przyjęła. Na razie sprawę bada brytyjski regulator. Jeśli transakcja dojdzie do skutku, z połączenia drugiego i czwartego operatora powstanie rynkowy lider z kilkoma milionami klientów przewagi nad najsilniejszym obecnie EE.
To niejedyna transakcja azjatyckiej firmy. Wcześniej w analogiczny sposób przejęła irlandzkiego O2. W 2015 r. uporządkowała też biznes, który pod szyldem Three prowadzi we Włoszech. Razem z firmą WympiełKom (znaną na Zachodzie pod nazwą VimpelCom), która kontroluje telekom Wind, połączą siły i stworzą spółkę joint venture. W efekcie powstanie operator kontrolujący 1/3 włoskiego rynku, o ile na transakcję zgodzi się regulator. Właściciela zmienił też największy brytyjski operator EE. Do tej pory prowadziły go Deutsche Telekom i Orange na zasadach joint venture. BT Group, największa brytyjska firma telekomunikacyjna, zapłaciła jednak za EE ponad 17 mld euro. Transakcja uzyskała zgodę regulatora, a jej finalizacja przewidziana jest na luty tego roku.
Zakupowy szał Patricka Drahiego
Jednak ostatnie ruchy francuskiego Vivendi, który stoczył twardy bój o większą kontrolę nad Telecom Italia, zaskoczyły rynek. Dotychczas Vivendi sprzedawał udziały w biznesach telekomunikacyjnych. Pod koniec zeszłego roku firma ogłosiła jednak, że za ponad 3 mld euro kupiła ponad 20 proc. akcji włoskiego telekomu i zażądała zwiększenia liczebności rady nadzorczej, by zmieścili się w niej jej czterej przedstawiciele. Włosi chcieli rozwodnić akcje, jednak przegrali głosowanie, a Vivendi postawił na swoim i uzyskał dodatkowe miejsca.
Bardzo aktywny jest w ostatnim czasie francuski Altice, należący do miliardera Patricka Drahiego. Za pośrednictwem kontrolowanej przez siebie kablówki Numericable przejął od Vivendi operatora SFR – numer dwa na francuskim rynku telekomunikacyjnym. Kwota transakcji wyniosła ok. 13,5 mld euro. Walka była zażarta, bo o przejęcie SFR starał się też gracz numer trzy na francuskim rynku – Bouygues. Rozgrywkę wygrał jednak Drahi, który równolegle przejął też francuskiego operatora Virgin Mobile za 325 mln euro, a w 2015 r. próbował kupić... Bouygues. Kusił kwotą 10 mld euro, jednak oferta została przez konkurenta odrzucona.
Pod koniec 2014 r. Altice zaczął prowadzić negocjacje w sprawie kupna Portugal Telecom. Transakcja została sfinalizowana w połowie 2015 r., a brazylijska firma Oi, która kontrolowała portugalski telekom, zainkasowała za niego ponad 7,4 mld euro. Inny francuski miliarder Xavier Niel działa na francuskim rynku pod marką Free, kontrolowaną przez operatora Iliad. To najmłodszy i najszybciej rosnący telekom na francuskim rynku. W 2014 r. próbował przejąć amerykański T-Mobile od Deutsche Telekom, jednak wycofał ofertę. Niemiecki operator nadal szukał chętnego na swój zamorski biznes telekomunikacyjny. Znalazł firmę Sprint, czyli trzeciego gracza na amerykańskim rynku, jednak transakcję zablokował regulator.
Blokada na Skandynawów
Ciekawą próbę stworzenia nowego lidera obserwował rynek duński. Dwie skandynawskie firmy telekomunikacyjne – Telenor i TeliaSonera – próbowały stworzyć spółkę joint venture, której efektem byłoby pojawienie się najsilniejszego telekomu w Danii. I choć obie strony dogadały się między sobą, to zastrzeżenia miał europejski regulator. Oba telekomy wycofały się z przedsięwzięcia po tym, jak nie udało im się wynegocjować z regulatorem zadowalających warunków takiego połączenia.
Jako że biznesy tradycyjnych firm telekomunikacyjnych coraz bardziej zazębiają się z operatorami telewizji kablowych, ci ostatni również nie stronią od przejęć. Liberty Global, do którego należy UPC, do tej pory rozwijał w Europie marki wirtualnych operatorów (MVNO), czyli takich, które nie mają własnej infrastruktury, lecz dzierżawią ją od operatorów infrastrukturalnych. W Polsce przykładami MVNO jest Virgin Mobile czy Mobile Vikings. Brakuje u nas za to ruchów konsolidacyjnych. Do takich można zaliczyć najwyżej przejęcie TK Telekom przez Netię za 222 mln zł.
Chude lata w telekomunikacji
– To prawie dom wariatów. Funkcjonowanie w dużym europejskim kraju więcej niż dwóch–trzech operatorów mobilnych i stacjonarnych nie da się usprawiedliwić żadnym modelem biznesowym – mówił prezes Orange Stéphane Richard w wywiadzie udzielonym „The Wall Street Journal”. W ten sposób skomentował stan europejskiego rynku telekomunikacyjnego, który należy do najbardziej rozdrobnionych na świecie. Liczba unikalnych subskrybentów usług mobilnych w Europie przekroczyła już 430 mln. Na europejskim rynku działa grubo ponad 100 telekomów. Dla porównania w USA ok. 300 mln subskrypcji usług mobilnych rozdzieliło między siebie czterech głównych graczy.
Jak wskazuje Krzysztof Szubert z BCC, telekomy poprzez ruchy konsolidacyjne próbują odwrócić niekorzystne trendy na rynku. Gdy w 2008 r. cały europejski sektor telekomunikacyjny wygenerował ponad 143 mld euro przychodów, to w 2015 r. – już tylko 122 mld euro. Spadki to wypadkowa kilku czynników. Rynek jest coraz bardziej nasycony usługami. Trudniej zdobyć nowego klienta. Rozdrobnienie na rynku doprowadziło do bezpardonowej wojny cenowej, co ma swoje odzwierciedlenie we wskaźniku ARPU, czyli średnim miesięcznym przychodzie na użytkownika. W Polsce to ok. 7,5 euro, we Francji – 20 euro, w Holandii – 23 euro. Między Kanadą, gdzie telekomy cieszą się jednym z najwyższych ARPU na świecie, a Europą jest przepaść.
Klienci telekomów zmienili też preferencje. Rzadziej dzwonią, piszą mniej SMS-ów, chcą za to być ciągle połączeni z siecią. Dlatego zmienia się procentowy udział w przychodach z różnych usług telekomunikacyjnych. Środek ciężkości przesuwa się coraz bardziej w stronę transmisji danych. W 2008 r. co piąte euro w tabelach z przychodami europejskich telekomów pochodziło z internetu mobilnego. W 2015 r. było to już blisko 50 proc. Zdaniem ekspertów ten trend będzie postępował. Równolegle technologiczna rewolucja sprawia, że potrzebujemy większych pakietów danych i bardziej przepustowych łącz, by móc korzystać z nowych usług.
Żeby zwiększać przepustowość, potrzebne są jednak liczone w miliardach euro inwestycje w infrastrukturę. Tylko skąd wziąć pieniądze, skoro przychody maleją? Koło się zamyka. Po drodze telekomy stracą kilka miliardów euro w skali roku przez unijną regulację nakazującą zniesienie w połowie 2017 r. opłat roamingowych. UE od lat stopniowo walczy z tymi opłatami, a kolejna przymusowa dla telekomów obniżka cen już z końcem kwietnia. Branża próbuje się ratować łączeniem usług na jednym rachunku. Telekomy często oprócz tradycyjnych usług i internetu sprzedają też usługi bankowe czy pośredniczą w dostawach prądu. Takie rozwiązanie, choć niepozbawione ekonomicznego sensu, jest na razie mało popularne wśród klientów i problemu nie załatwi.
Europejski komisarz nie zmięknie
Z drugiej strony, jak wskazuje Krzysztof Szubert, z koncentracją rynku nie można przesadzić.
– Nadmierna konsolidacja może poskutkować wyższymi cenami i marżami – przestrzega ekspert. – Mamy w Polsce czterech operatorów, którzy podzielili się rynkiem mniej więcej po równo, i to, jak się wydaje, zdrowa sytuacja – dodaje.
Gdyby zostawić na rynku tylko dwóch, mogłoby już nie być tak tanio. Z podobnego założenia zdaje się wychodzić Andrus Ansip, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej i komisarz ds. jednolitego rynku cyfrowego. Chociaż w ostatnich latach można zaobserwować stopniowe odchodzenie od promowanego przez UE „modelu czwartego gracza”, regulator nie ma zamiaru nagle pozwolić telekomom na dowolne fuzje.
– Uelastycznienie reguł konkurencyjności rynku niekoniecznie jest odpowiedzią na problemy sektora. Konsolidacja rynku też nie – mówił Ansip. Komisarz nawiązał tym samym do listu podpisanego przez prezesów 10 największych firm telekomunikacyjnych w Europie, takich jak Deutsche Telekom, Orange, Telefónica i Telenor. W piśmie wzywali regulatora, by spoglądał bardziej przychylnym okiem na propozycje fuzji telekomunikacyjnych. Oczywiście gdzieś w tle tego impasu jest koncepcja jednolitego rynku cyfrowego, którą lansuje UE. W uproszczeniu zakłada ona zniesienie krajowych ograniczeń dotyczących korzystania z usług mobilnych i internetu. Jak zauważa Krzysztof Szubert, w tym roku może zapaść wiele decyzji związanych z jednolitym rynkiem, które mogą wpłynąć na możliwości telekomów w staraniach o koncentrację rynku.
ROZMOWA: Rynek musi się konsolidować
Czy europejskim operatorom telekomunikacyjnym i kablowym potrzebna jest konsolidacja, czy też należy zachować istniejący stan rzeczy?
Europejski sektor kablowy jest rozdrobniony, a szczególnie mocno widać to na rynku polskim, gdzie działa kilkaset podmiotów, w porównaniu z jednym czy najwyżej kilkoma graczami, jak ma to miejsce na rozwiniętych rynkach Europy Zachodniej, np. w Holandii czy Wielkiej Brytanii. Konsolidacja jest więc koniecznością, i to z kilku powodów, włączając w to konkurencję międzysektorową.
Usługi firm się mieszają. Telekomy dostarczają telewizję, operatorzy kablowi – internet i telefon.
Od kilku lat rynek usług cyfrowych charakteryzuje się rosnącym poziomem konkurencji międzysektorowej. Wskutek rozwoju technologii lokalni operatorzy kablowi muszą konkurować z graczami z innych rynków, włączając w to operatorów komórkowych. Poza tym wzrosła konkurencja globalna, do której przyczynił się intensywny rozwój internetu, co sprawia, że zamazują się granice między rynkiem globalnym a lokalnym. W tej sytuacji operatorzy kablowi muszą się wyróżniać jakością oferty. Nie uda im się to bez odpowiednich inwestycji, a te wymagają znaczących nakładów, których skala przewyższa możliwości finansowe małych operatorów lokalnych. Konsolidacje dają efekt skali, a w ostatecznym rozrachunku wpływają na to, że klient otrzymuje lepszą ofertę.
Jak rynkowa konsolidacja miałaby przebiegać? Na łączeniu się graczy wywodzących się tradycyjnie z Europy? Czy otworzeniu się na kapitał z innych kontynentów?
Pochodzenie kapitału nie ma większego znaczenia w świecie, który stał się już globalny. Operatorzy europejscy nie mogą się zamykać tylko na własne podmioty, podobnie jak nie powinni ograniczać swojej ekspansji do krajów Starego Kontynentu. Najważniejsza jest perspektywa klienta, który powinien otrzymać możliwie najlepszą ofertę. Dlatego dziś nie ma już znaczenia sektor, z którego wywodzą się operatorzy, łączący swoje siły.
Jak do tej pory konsolidacja w Europie postępuje mozolnie.
W porównaniu do rynków amerykańskiego czy azjatyckiego – tu trzeba wskazać chociażby Chiny, gdzie operatorzy mają nie kilka czy kilkanaście, ale nawet kilkaset milionów klientów – rozdrobniona Europa ma jeszcze wiele do zrobienia w tym zakresie. Liberty Global na wielu rynkach dokonała daleko idącej konsolidacji, która wzmacnia konkurencję infrastrukturalną i motywuje graczy, w tym operatorów zasiedziałych, do podnoszenia jakości usług, z korzyścią dla klientów. Plusy konsolidacji widać też w Wielkiej Brytanii. Ogłosiliśmy tam kilkumiliardowy projekt inwestycyjny zwiększający zasięg sieci szerokopasmowej w kraju. To wszystko nie byłoby możliwe bez skali pozwalającej na wielomilionowe inwestycje w rozwój nowych technologii cyfrowych.