Dotąd głównym zmartwieniem polskiego przemysłu było kosztowne dostosowanie do europejskich norm emisji CO2. Teraz mamy nowy problem pt. redukcja emisji metanu. Głównym jego źródłem są stada hodowlane.
ikona lupy />
Udział największych sektorów w emisji / Dziennik Gazeta Prawna
Czeka nas nowelizacja dyrektywy o krajowych pułapach emisji (National Emission Ceilings), w skrócie NEC, która ustala poziom limitów zanieczyszczeń powietrza tlenkami azotu, dwutlenkiem siarki, amoniakiem i pyłami. Proponowana przez Komisję Europejską dyrektywa ma zaostrzyć krajowe limity, obejmując swoim działaniem emisję dwóch substancji nieuwzględnianych do tej pory w przepisach: metanu – gazu przyczyniającego się do efektu cieplarnianego – oraz cząstek stałych – drobnego pyłu (sadzy), którego źródłem są m.in. transport drogowy, żegluga i spalanie energetyczne.
Prace nad dyrektywą trwają od 2013 r., ale ostatnio przybrały niekorzystny obrót. Polska podczas spotkania w połowie grudnia usiłowała wraz z trzema innymi krajami (Niemcy, Austria i Dania) zablokować prace nad dyrektywą. Bez powodzenia. – Wdrożenie zaproponowanych redukcji w zakresie amoniaku wiązać się będzie z koniecznością podjęcia kosztownych działań – mówił podczas spotkania wiceszef resortu środowiska Paweł Sałek. Projekt przewiduje redukcję wynoszącą 1 proc. do 2020 r. i 22 proc. do 2030 r. w porównaniu z rokiem 2005.
– Nie jesteśmy przygotowani do niskokosztowej redukcji emisji amoniaku – twierdzi Andrzej Grzyb, europoseł PSL. I podkreśla, że wciąż są szanse, by obecna propozycja została zmodyfikowana. Przedstawiciele Polski chcieli, by dyrektywa nie przewidywała limitów redukcji emisji metanu, uznając, że ich wprowadzenie zaszkodziłoby polskiemu rolnictwu – gaz ten emitują głównie zwierzęta, m.in. bydło, a sektor rolny odpowiada w ponad 90 proc. za jego wytwarzanie. KE jest jednak nieugięta i chce redukcji do 2030 r. o 34 proc.
Co jeszcze przewiduje projekt? Polska powinna zredukować o 59 proc. emisję dwutlenku siarki (SO2) do 2020 r. w porównaniu z 2005 r., a do 2030 r. o 69 proc. Regulacja wprowadzi też wymóg redukcji pyłów – do 2030 r. musimy zmniejszyć ich emisję o 56 proc. To oznacza, że najprawdopodobniej modernizować się będzie musiał cały sektor komunalny, od mniejszych osiedlowych i miejskich kotłowni po piece węglowe do indywidualnych potrzeb – bo to jest główne źródło emisji pyłów.
– Problem stary, przez ostatnie lata niedoceniany – przyznaje Bogusław Regulski, wiceprezes Izby Ciepłownictwo Polskie. Uśpiły nas dotychczasowe sukcesy. Dane emisyjne z lat 1989–2013 wskazują na ograniczenie emisji pyłów o ponad 80 proc., SO2 o ok. 70 proc. a tlenków azotu o niemal 40 proc., przy jednoczesnym wzroście produkcji przemysłowej. Większość z tych redukcji przypada na pierwszy okres transformacji, a dyrektywa NEC jako benchmark przyjmuje rok 2005.
– Najbardziej zaawansowany w redukcji tych związków jest duży przemysł, także ciepłownictwo sporo już zrobiło. Tylko czy ten duży przemysł będzie mógł wziąć na siebie cały ciężar redukcji – zastanawia się Regulski. To wątpliwe, biorąc pod uwagę inne wymogi: wielkie zakłady już ponoszą olbrzymie inwestycje na rzecz redukcji emisji CO2, a już tzw. dyrektywa LCP (wymuszająca redukcję emisji zanieczyszczeń przez duże zakłady) przyczyniła się do znacznej poprawy sytuacji – emisja SO2 z tego źródła spadła o ponad połowę w ciągu ostatniej dekady, pyłów – o dwie trzecie. Pole do dalszych tak spektakularnych redukcji jest więc już ograniczone. Pewnie teraz z problemem będą musieli się zmierzyć mniejsi truciciele. – To będzie wiązało się z kosztami, ale w przypadku sektora komunalnego udało się wynegocjować okresy przejściowe – w zależności od wielkości instalacji do 2025 lub do 2030 r. Będzie więc czas na płynne dostosowanie się do nowych warunków. Część z tego będzie następowała w sposób naturalny, gdy zdekapitalizowane instalacje będą zastępowane nowymi – twierdzi Grzyb.
Według wstępnych szacunków koszt dostosowania gospodarki do tych limitów wyniesie około pół miliarda euro rocznie, ale większość pieniędzy potrzebnych na modernizacje instalacji ma pochodzić ze środków europejskich. – Prace nad dyrektywą się nie zakończyły, więc trudno przesądzać, jaka skala nakładów i inwestycji będzie potrzebna. Jakiś wysiłek trzeba będzie włożyć, ale Polska w tym kierunku już sporo zrobiła. Na plus należy zapisać stworzenie Krajowego Programu Ochrony Powietrza, gdzie zostały zarysowane pewne kierunki działań – twierdzi Elżbieta Płuska, ekspert BCC. – Z dotychczasowego przebiegu prac nad dyrektywą wygląda na to, że największe wyzwanie może stanąć przed sektorem hodowlanym, ze względu na objęcie limitami emisji amoniaku. Ale negocjacje trwają i ostateczne ustalenia mogą ulec zmianie – dodaje.
Po co tak rygorystyczne przepisy? Unia Europejska doszła do wniosku, że warto inwestować w czystsze środowisko. – Zanieczyszczenie powietrza jest główną przyczyną śmierci w UE. 400 tys. naszych obywateli umiera każdego roku przedwcześnie, miliony cierpią z powodu chorób. To ogromne koszty ludzkie i gospodarcze – przekonywała podczas prac nad nowelizacją dyrektywy PE Julie Girling z Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Zaproponowana w dyrektywie redukcja zanieczyszczeń powietrza ma zmniejszyć liczbę zgonów o połowę. Komisja Europejska wyliczyła, że korzyści z poprawy jakości powietrza spowodują zaoszczędzenie 40–140 mld euro ze względu na większą wydajność siły roboczej, niższe koszty opieki zdrowotnej, wyższe plony oraz mniejsze zniszczenia budynków.