ELŻANOWSKI: Kraje mają różny miks energetyczny i konieczne jest zróżnicowanie sposobów osiągania planów klimatycznych
Jakie jest znaczenie zakończonego szczytu klimatycznego? Czy to tylko wyrażenie przez światowych przywódców intencji walki z ociepleniem klimatu, czy też realne zobowiązanie?
Jedno i drugie. Przynajmniej w założeniach. Po pierwsze szczyt miał być globalną deklaracją, że chcemy doprowadzić do obniżenia temperatury o dwa stopnie. Pierwszym założeniem był zatem silny wydźwięk polityczny. I to zostało zrealizowane. Jest też kwestia porozumienia i to jest pytanie o gotowość do podjęcia takich decyzji, o pieniądze, bo za deklaracjami muszą iść konkretne rozwiązania. Efektem szczytu powinno być zobowiązanie do wyrównywania szans, by kraje mniej rozwinięte były w stanie partycypować w powstrzymaniu zmian klimatu. Takie deklaracje na zakończenie szczytu też się pojawiły.
Jak ma wyglądać egzekucja porozumienia?
Mowa o dwóch dokumentach. Pierwszy to deklaracja zobowiązująca kraje do osiągnięcia nakreślonych celów w statusie umowy międzynarodowej podlegającej ratyfikacji, co miałoby nastąpić do połowy 2016 r. Drugi jest dokumentem wykonawczym, swoistą mapą drogową uwzględniającą deklaracje, co państwa chciałyby zrobić dla ochrony klimatu. W przypadku Polski i UE sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo mandat na negocjacje w Paryżu dostała Komisja Europejska i to ona jest stroną porozumienia. Pojawia się pytanie, czy na podstawie traktatu o funkcjonowaniu UE jesteśmy tymi postanowieniami zobligowani, mimo że jako tacy nie jesteśmy sygnatariuszem tych porozumień. To bardzo skomplikowana kwestia prawna.
Polska odrobiła lekcję, jadąc na szczyt?
Byliśmy nieźle przygotowani. Nasze stanowisko było takie, że zgadzamy się z celami, deklarujemy walkę ze zmianami klimatycznymi, ale chcemy ją prowadzić własnymi metodami, nie rezygnując z węgla, który jest podstawą naszej energetyki, poprzez zagospodarowanie przestrzenne, zalesianie itd. Innymi słowy, szukamy innych rozwiązań. To wpisuje się w filozofię, której jestem zwolennikiem – dyrektywy selektywnego podejścia. Świat nie jest jednorodny, różne kraje mają różny miks energetyczny i konieczne jest zróżnicowanie metod osiągania celów klimatycznych. Szybka zmiana naszego miksu byłaby ciosem dla gospodarki. Dlatego, zgadzając się co do celu, opowiadamy się za selektywnym podejściem – daniem możliwości poszczególnym krajom szukania takich rozwiązań, które są w ich zasięgu.
Co ze szczytu może wynikać dla Polski?
Są dwie płaszczyzny. Pierwsza – globalna, bo jest to konferencja ONZ i tu wiele zależy od efektów szczytu. Ważna jest również płaszczyzna europejska – Polska wykorzystała szczyt do zainicjowania dyskusji na poziomie UE na temat naszych wątpliwości co do polityki klimatycznej, do przyjętych przez nas zobowiązań.
Ale z drugiej strony mówimy, że będziemy mocno inwestować w technologie węglowe...
Deklaracja jest jasna – odtwarzamy nasze moce w oparciu o ten surowiec. Ale pojawił się postulat, że także nowe moce mogą być oparte na węglu. Rzeczywiście, trochę nie jesteśmy w głównym europejskim nurcie.
Damy radę iść pod prąd?
Przez pewien czas zapewne tak. Co z tego, że uda nam się zrobić jeszcze jedną instalację węglową, wynegocjować jeszcze trochę pozwoleń na darmowe emisje. Popatrzmy w dłuższym horyzoncie. Rynki finansowe mówią, że węgiel już passé, i wycofują się z tego sektora. Teoretycznie moglibyśmy zostać w obecnym miksie, na tych instalacjach, ale w pewnym momencie – jeżeli stracimy uprawnienia do darmowych emisji – będziemy mieli najdroższą energetykę w Europie. Skoro zapadła decyzja polityczna, że Polska zostaje na węglu, to pora przejść od słów do czynów i dyskutować o konkretnych rozwiązaniach.
Mamy szansę na uwzględnienie naszych propozycji?
Warunkiem jest aktywność, bo tak działa cały mechanizm instytucji unijnych i trzeba kłaść na stół konkretne propozycje. Ale żeby je przedstawić, trzeba najpierw odrobić lekcję i szukać przestrzeni w obowiązującym prawie UE, a zapewniam, że jest ono pełne różnorakich furtek, które można wykorzystać. Trzeba tylko umieć je znaleźć. Dbanie o swój interes na poziomie europejskim to nie darcie szat, to konkretne, trudne negocjacje. Trzeba wiedzieć, kiedy skorzystać z weta, kiedy można iść do trybunału. I najważniejsze: w UE nie mówi się „nie”. Wtedy oddaje się pole. Mówi się „tak, ale na naszych warunkach”. Wtedy się przejmuje inicjatywę.