- Banki są powszechne w krajach rozwiniętych. Ale są jednocześnie niewydajne, mają umowy na opłaty za przesyłanie pieniędzy za granicę. Są powolne, bo przelewy trwają czasem trzy dni. Dla porównania nasze idą zaledwie 10 minut. Działa to tak, że zlecamy polecenie zapłaty na drugim końcu nitki każdej transakcji. Pieniądze nie są transferowane fizycznie -. Rozmowa z Alexem Holmesem, prezesem MoneyGram.
Jeszcze w połowie lat 90. byliście firmą działającą jedynie na terenie USA i Meksyku. Dziś operujecie w 200 krajach i obsługujecie globalną sieć przelewów pieniężnych. Jak do tego doszło?
Rzeczywiście, dziś ponad połowa naszych dochodów jest generowana poza granicami USA. To ekscytujące, jak bardzo zmieniła się nasza działalność. W każdym kraju współpracujemy ze znanymi lokalnie markami, sieciami detalicznymi, jak Tesco w Wielkiej Brytanii, albo bankami i urzędami pocztowymi, np. Bankiem Pocztowym w Polsce. Ogółem z 357 tys. placówkami w niemal każdym zakątku świata. Gdy wchodzimy na nowy rynek, wspaniale się sprawdza nasz wypracowany model działania. Podpisujemy umowy z podmiotami, które mają już swoją infrastrukturę w kraju. Dla nas jedyne koszty to integracja systemu i kwestie umów prawnych. Szkolimy też naszych agentów albo tworzymy telefoniczne biura obsługi klienta. Mamy swoje zespoły, które dbają o rozwój marki w danym kraju, i analityków, którzy na bieżąco sprawdzają opłacalność transakcji. Oczywiście, kiedy wchodzimy na rynek w Turkmenistanie, to nie jest duża inwestycja. W Indiach, na Filipinach czy w Polsce dochodzą jeszcze koszty reklamy, np. billboardów. Ale ogólnie, dzięki sprawdzonemu modelowi, jest to dla nas na starcie relatywnie niedrogi biznes. Dlatego łatwo podbijamy nowe rynki na świecie.
W jaki sposób wykorzystujecie lokalne firmy i dlaczego?
Takie podmioty nazywamy agentami partnerującymi. Współpracujemy z nimi, bo łatwo jest stworzyć aplikację do przesyłania pieniędzy, ale one muszą dokądś iść. Adresat musi je gdzieś odebrać, w banku, na poczcie lub w bankomacie. Trzeba być więc obecnym na drugim końcu takiej transakcji w fizycznej formie.
Czyli działacie też we współpracy z bankami.
Tak, ponieważ wciąż najłatwiej wysłać lub odebrać pieniądze w sieciach bankowych.
Czym różnicie się od zwyczajnych banków?
Banki są powszechne w krajach rozwiniętych. Ale są jednocześnie niewydajne, mają umowy na opłaty za przesyłanie pieniędzy za granicę. Są powolne, bo przelewy trwają czasem trzy dni. Dla porównania nasze idą zaledwie 10 minut. Działa to tak, że zlecamy polecenie zapłaty na drugim końcu nitki każdej transakcji. Pieniądze nie są transferowane fizycznie. W przypadku banków nie wiadomo też, jaką cenę zażąda od nas bank przyjmujący kwotę. U nas zawsze wiemy, ile kosztuje usługa, jak szybko i dokąd dojdzie. Zarabiamy na prowizji z transakcji, która średnio wynosi około 3–5 proc.
A co mają z tego współpracujące z wami firmy?
Oczywiście otrzymują procent z prowizji, którą płacą konsumenci. Dzielimy się z nimi zatem tymi wspomnianymi procentami. Po równo dla podmiotu wysyłającego i otrzymującego pieniądze. Obecnie wciąż więcej jest firm, które chcą wejść z nami we współpracę, niż tych, które chcą z niej zrezygnować. Mimo tego, że ceny spadają i prowizje też są trochę niższe.
Jakimi wskaźnikami oceniacie swoje potencjalne inwestycje i ryzyko przeinwestowania?
Oczywiście jako globalna firma mierzymy nasze wyniki na podstawie ogólnych rezultatów. W momencie, kiedy podpisujemy umowę z partnerem, zawsze sprawdzamy, jaki ma potencjał. Oceny dokonuje lokalny zespół naszych analityków. Zawsze sprawdzamy wszystko pod względem specyfiki danego rynku, nie wszystkie lokalizacje są przecież tak samo opłacalne. Patrzymy też na dodatkowe aspekty, np. przyjazne otoczenie biznesowe, kwestie podatkowe, ale także poziom korupcji.
Promujecie się jako firma wykorzystująca innowacje. Ile na tym zarabiacie?
Dziesięć lat temu 1 proc. naszych przychodów pochodził z samoobsługowych kanałów elektronicznych. Wtedy internet nie miał tych możliwości co teraz. Nie było też wypracowanych pomysłów na prowadzenie biznesu przez sieć, więc to było dla nas wyzwanie. Obecnie aż 12 proc. (160 mln dol.) zarabiamy w sieci, a za dwa lata chcemy zbliżyć się do 20 proc.
Prezes PKO BP powiedział nam, że wielu ludzi w Polsce nie docenia kwestii bezpieczeństwa systemów informatycznych. Wygląda więc na to, że internet wciąż stawia wyzwania. Jakie znaczenie ma dla was bezpieczeństwo użytkownika?
Mamy globalny zespół ds. bezpieczeństwa, inwestujemy w politykę zgodności (compliance). Wiemy, że karta kredytowa w mgnieniu oka może się zamienić w realne pieniądze. Dlatego stosujemy zabezpieczenia PCI i poświęcamy dużo czasu sprawdzaniu zabezpieczeń systemu. Zatem prezes PKO BP ma rację, bo obecnie cyberprzestępczość, próby kradzieży pieniędzy lub nawet tożsamości w sieci notują ogromny wzrost.
Pozostając przy innowacjach, czy rozważaliście kiedyś obrót alternatywnymi walutami jak bitcoin (BTC)?
Obecnie nasi konsumenci patrzą przede wszystkim na przeliczniki swojej własnej waluty, którą znają i wydają lokalnie. Rzeczy takie jak bitcoin są dla nas interesujące, ponieważ to inny rynek. Tym samym odmienni użytkownicy oraz inne cele. Jeśli BTC zostanie uregulowany i porównywalny ze stabilnymi walutami, weźmiemy go pod uwagę.
Mamy kryzys imigracyjny w Europie. Pieniądze wychodzące poza UE będą ściśle monitorowane. Czy odpowiedzią na sytuację byłoby zamknięcie granic? Czy to nie byłoby przypadkiem dla was opłacalne?
Oczywiście wspieramy migrację, ale tylko legalną i uregulowaną prawnie. Nielegalny przepływ ludzi i terroryzm zawsze utrudniają nam biznes, nie wspominając o kwestiach humanitarnych. Niedawno spotkałem się z przedstawicielem Kurdystanu. Powiedział mi, że w Iraku jest 2 mln imigrantów. To kosztuje ten kraj 2 mld dol. Nieuregulowana migracja w krajach europejskich też wpłynie na ich ekonomię i nastroje społeczne. Obawiam się zamknięcia granic. Każdy powinien mieć szansę stworzenia biznesu czy założenia rodziny w jakimkolwiek miejscu na świecie.
Ważna kwestia na koniec: kiedy Polska stanie się krajem, który więcej pieniędzy wysyła, niż otrzymuje?
To już się zmienia. Corocznie wpływa do Polski ok. 8 mld dol., a 2 mld stąd wypływa. I ta druga kwota szybko rośnie. Widzieliśmy już wiele przykładów takich zmian: Nigeria, RPA, Meksyk czy Chiny. Kiedyś wszyscy inwestowali w Hiszpanię, około 2005 r. sytuacja się odwróciła. Obecnie zresztą Hiszpanie wolą przyjechać pracować do Polski, bo znajdą tu lepszą i bardziej opłacalną pracę. 28 proc. pracowników spośród 600 zatrudnionych w naszym warszawskim biurze to obcokrajowcy. Jako kraj w ciągu ostatnich lat dokonaliście niesamowitych zmian.