Premier Indii Narendra Modi bez przerwy jeździ po świecie i podpisuje nowe umowy, ale na ich efekty jeszcze trzeba poczekać
Kraj jest chlubnym wyjątkiem wśród słabnących i zniechęcających inwestorów problemami politycznymi rynków wschodzących. W tym roku po raz pierwszy od początku wieku Indie będą mieć wyższy wzrost gospodarczy niż Chiny, a premier Narendra Modi co i rusz ogłasza nową inwestycję zagraniczną. Problem w tym, że na razie najlepsze efekty osiąga od strony wizerunkowej i nie wiadomo, czy i kiedy te inwestycje dojdą do skutku.
Dobrą sytuację gospodarki szczególnie widać na tle pozostałych krajów z grupy BRICS, które – jak się zapowiadało przed kilkoma laty – miały na długo stać się motorem światowej gospodarki. Ale się nie stały. W Chinach wzrost gospodarczy spada poniżej zakładanego przez władze poziomu, Rosja i Brazylia znajdują się w recesji, na dodatek pierwsza z nich jest obłożona sankcjami z powodu konfliktu na Ukrainie, a w drugiej skandal korupcyjny sięga najwyższych szczebli władzy.
Oba te kraje, podobnie jak RPA, cierpią z powodu spadku cen surowców na giełdach, co powoduje słabnięcie ich walut i inflację. To wszystko składa się na to, że inwestorzy patrzą na te kraje z coraz większym sceptycyzmem. Natomiast Indie – korzystające z przeceny surowców – nie tylko mają najwyższy wzrost gospodarczy w BRICS, ale też niewielkie bezrobocie, umiarkowaną inflację i nieźle trzymającą się rupię. Oraz najwyższą dynamikę wzrostu bezpośrednich inwestycji zagranicznych (FDI) – przynajmniej według Modiego.
Przyciąganie inwestycji zagranicznych stało się absolutnym priorytetem indyjskiego premiera, który niemal bez przerwy jeździ po świecie i zachwala swój kraj. Zakończona wczoraj wizyta w Singapurze była jego 33. podróżą zagraniczną, od kiedy półtora roku temu objął władzę. – Jestem tu, aby zachęcić was do szerszego wejścia do Indii. Indie są jedną z najbardziej otwartych gospodarek na świecie, jeśli chodzi o bezpośrednie inwestycje zagraniczne – mówił Modi.
– Zapraszam was, byście zobaczyli wiatr zmian w Indiach. Wiatrom zajmuje sporo czasu, nim przekroczą granice, dlatego jestem tu, by was zaprosić osobiście. A kiedy zdecydujecie się przyjechać, zapewniam was o mojej pełnej współpracy – zachęcał z kolei w zeszłym tygodniu w Malezji. Forma, w jakiej to robi, oraz intensywność podróży powodują, że w indyjskich mediach pojawiają się komentarze, iż premier zaczyna przypominać komiwojażera.
Bardziej istotne od formy są jednak efekty, a pod tym względem ocena wypada niejednoznacznie. Z jednej strony faktem jest, że w ramach uruchomionej we wrześniu zeszłego roku kampanii „Make in India”, w efekcie której kraj ma się stać światowym liderem pod względem przyciągania FDI, nastąpiło ogromne otwarcie gospodarki. Zniesiono większość ograniczeń, jeśli chodzi o udział zagranicznych podmiotów w kluczowych sektorach gospodarki. Obecnie dotyczą one tylko przemysłu kosmicznego, zbrojeniowego i mediów, podczas gdy wcześniej całkowicie indyjski kapitał musiały mieć np. firmy produkujące infrastrukturę kolejową.
Uproszczono zasady prowadzenia działalności gospodarczej, czego efektem jest awans o 12 pozycji w rankingu Banku Światowego „Doing Business”, a Modi zapowiada dalsze uproszczenie systemu podatkowego. To do pewnego stopnia przynosi efekty, bo np. podczas zakończonej w połowie listopada wizyty w Wielkiej Brytanii Modi podpisał kontrakty i porozumienia o wartości 15 mld dol., a w listopadzie General Electric zawarł kontrakt na budowę w Indiach tysiąca lokomotyw. Ogólnie według indyjskiego premiera wartość FDI po uruchomieniu programu „Make in India” jest o 40 proc. wyższa w porównaniu z ubiegłym rokiem.
Ale jest też druga strona medalu – krytycy indyjskiego premiera zwracają uwagę, że to przede wszystkim sukcesy PR-owe, w czym zresztą Modi jest świetny. Większość ogłaszanych przez niego nowych kontraktów to wstępne porozumienia, memoranda, które mogą, lecz nie muszą zaowocować realnymi fabrykami czy centrami badawczymi, realizacja kontraktów idzie wolniej, niż zakładano, zaś faktycznie istniejących nowych inwestycji wcale nie jest tak dużo. Nie musi to oznaczać, że wszystko, co ogłasza Modi, jest palcem na wodzie pisane, bo pod wieloma względami Indie mogą być znacznie lepszym miejscem do inwestycji niż pozostałe kraje BRICS, ale też ich mieszkańcy nie powinni bezkrytycznie przyjmować obietnic premiera. Zderzenie z rzeczywistością może być bolesne. ©?