Rafał Plutecki: W naszym kraju jest zdecydowanie za mało prywatnych pieniędzy na start-upy.
Za kilka dni uruchomicie w Warszawie Google Campus. Zapowiadacie go jako miejsce pracy, szkoleń i spotkań z prywatnymi inwestorami dla powstających firm. Jaki jest jego cel?
Kampusów jest tylko kilka na całym świecie: w Londynie, Madrycie, Seulu, Tel Avivie. I teraz w Warszawie. To platforma, która ma wspierać ekosystem start-upów, uzupełnić już istniejącą ofertę szkoleń, porad, łączyć młode firmy z globalnym rynkiem i inwestorami. Dzielnica Londynu, w której znajduje się Campus, stała się tamtejszą mekką start-upów, dorobiła się nazwy Tech City. Myślę, że podobnie będzie z warszawskim Campusem.
Co Google będzie z tego mieć?
Google nie pobiera opłat ani od start-upów, ani od naszych partnerów w Campusie. Nie wnikamy w ich modele biznesowe. Google to firma, która powstała w garażu, a stworzyła produkt, który okazał się światowym sukcesem. Chcemy oddać coś tej społeczności.
Z samej empatii tworzycie kampusy?
Nie. Zależy nam na wzroście ekosystemu start-upów liczonych np. liczbą powstających miejsc pracy lub wysokością pozyskanego finansowania. Chcemy, by firmy działające w gospodarce cyfrowej miały jak najlepszy start, bo wszyscy na tym korzystają. Google też, bo taka firma zaczyna korzystać z jego usług dla biznesu. Lecz w krótkiej perspektywie nie mamy z Campus Warsaw żadnych zysków, to nie jest przedsięwzięcie biznesowe.
Będziecie mieć wylęgarnię ciekawych pomysłów i wgląd w te najbardziej obiecujące, w które należy zainwestować.
Nie uzurpujemy sobie jakiegokolwiek prawa do tych pomysłów. Campus Warsaw nie pełni roli inwestora, dlatego zaprosiliśmy do współpracy inne fundusze inwestycyjne. Na start-upy jest zdecydowanie za mało prywatnych pieniędzy. Według raportu Dealroom w III kw. br. w Londynie fundusze venture capital zainwestowały w technologiczne start-upy 603 mln euro. W tym samym czasie w Polsce – 2 mln euro, chociaż według innych danych kwota ta może wynosić między 5 mln a 11 mln euro.
Zakładanie start-upu stało się ostatnio modne.
Bo obserwujemy bezprecedensowe zjawisko zarówno w historii ludzkości jak i biznesu. Narzędzia do budowania firmy są tak tanie i dostępne, że wystarczą świetny pomysł i żelazna dyscyplina w jego wdrożeniu, by w młodym wieku stworzyć firmę wartą miliony. Nie trzeba budować fabryk, kupować serwerów. Wszystko można dzierżawić, podnajmować. Zmienił się też sam rynek pracy.
Jak?
Zmiany technologiczne powodują, że nikt nie jest pewny jutra. Kariera w korporacji trwająca 20–30 lat, z coroczną podwyżką przestaje być możliwa. Własny biznes jest ciekawą alternatywą. Ale to ciężka praca przez pierwsze siedem lat, firmy muszą przejść kilka trudnych etapów, często nie mając pieniędzy na płacenie pracownikom.
Większość start-upów upada.
Statystycznie tak i te proporcje będziemy chcieli zmieniać. Powody są różne. Niewiedza, błędne rozpoznanie rynku czy popytu na produkt lub usługę, brak środków. W Campus Warsaw organizowane będą tzw. pogrzeby start-upów. Przedsiębiorcy będą opowiadać, dlaczego im nie wyszło, czy można było uniknąć porażki. To lepsza lekcja niż historia sukcesu.
Łatwo pozyskać pieniądze na start-up?
Tak. Mamy sytuację, której wcześniej nie było, a która potrwa jeszcze z pięć lat. Są fundusze unijne przekazywane np. przez PARP młodym firmom na etapie zalążkowym, bez doświadczenia czy weryfikacji modelu biznesowego.
A co z prywatnym finansowaniem?
Tu już jest trudniej, ale nie bez powodu. Fundusze inwestycyjne preferują dojrzalsze spółki, które już mają produkt i są gotowe na kolejny etap rozwoju, ale potrzebują wsparcia przy budowie struktury sprzedaży, zwiększaniu nakładów na technologie itd. Trudniej uzyskać prywatne pieniądze od funduszu na etapie pomysłu.
Jakie są najczęstsze błędy popełniane przez start-upy?
Brak realizmu związanego z rozwojem biznesu. Młody przedsiębiorca nie może znać się na wszystkim, ale musi być mistrzem w pozyskiwaniu brakujących zasobów, które mu pomogą w sukcesie, np. porad mentorów. W start-upach, które upadają, często jest duża dawka optymizmu, zakochanie się we własnym produkcie, nieumiejętność przyjmowania porad lub szybkiej adaptacji. Zderzenie z rynkiem jest brutalne.
Start-upy zamykają się w granicach kraju, nie budując firm z założenia globalnych.
Często brakuje tej gotowości do wychodzenia za granicę. W mniejszych krajach, np. Estonii czy Izraelu, jak ktoś uruchamia start-up, od razu stara się tworzyć produkt na rynki międzynarodowe, zakłada za 12 dol. miesięcznie wirtualne biuro np. w Nowym Jorku. Tam zatrudnia lokalnego sprzedawcę, znajduje mentora lub inwestora. Mniejszy rynek lokalny paradoksalnie wspiera myślenie globalne – Estonia to tak mały rynek, że trzeba myśleć od razu o firmie globalnej. Polska jest większym rynkiem i nie powoduje konieczności szukania klientów za granicą. Krótkoterminowo jest to strategia wygodna, ale długoterminowo te firmy mogą być przejmowanymi, zamiast przejmującymi swoich konkurentów.
Nasz kampus jest wzorowany na odpowiedniku w Londynie?
Tak. Można go podzielić na cztery moduły. Pierwszy, jego serce, to kawiarnia. Każdy może za darmo tu przyjść i popracować.
Jak w każdej kawiarni.
Tak, ale gdy wejdzie się do kawiarni, mamy tam różnych ludzi. W tej wszyscy to ludzie jakoś ze start-upami związani. Można podejść, porozmawiać, poradzić się albo udzielić porady. Wszyscy mają ten sam cel. Chodzi o integrację środowiska, wsparcie społeczności na podstawowym poziomie.
Drugi moduł to dwie otwarte dla wszystkich sale szkoleniowe. Chodzi o to, by edukować młodych przedsiębiorców. Jak zatrudniać ludzi, jak zdobyć finansowanie, jak zbudować strategię sprzedaży produktu.
Pozostałe dwa moduły nie są już dla wszystkich.
Kolejny to akcelerator start-upów. Dla funduszy inwestycyjnych wykładanie pieniędzy na start-up bez wsparcia mentora to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Dlatego akcelerator raz na kilka miesięcy wybierze 10–20 start-upów i zorganizuje im intensywne szkolenie z możliwością zareklamowania swojego produktu inwestorom. Ostatni moduł to przestrzeń do pracy.
Biurka za pieniądze.
Tak. Ale Google nie wnika w cenniki firm zewnętrznych, które zaprosiliśmy do współpracy. Tu nie chodzi tylko o miejsce pracy, ale stworzenie sieci wsparcia dla start-upów z różnych krajów, wymianę poglądów i doświadczeń. Całość wzbogacona jest o wsparcie mentorów Google i zewnętrznych, doradzających w prowadzeniu biznesu.