- Ja jestem krytykiem OFE, to był system zły. Ja, gdy reforma wchodziła w życie, miałem wybór, przejrzałem założenia OFE i ani ja, ani żona nie weszliśmy do systemu. Był on skonstruowany po to, by przelewać publiczne pieniądze do prywatnej kieszeni. Mówię to wprost, nie miało to nic wspólnego z zabezpieczeniem emerytalnym. – uważa Henryk Kowalczyk, poseł PiS, kandydat na ministra finansów.
Będzie pan członkiem rządu?
Beata Szydło ogłosi skład rządu. Nic na ten temat nie powiem. Trwają rozmowy i pewnie taki skład się krystalizuje. Ale o personaliach nie będę mówił.
Ale kilku pewnych kandydatów na ministrów jest.
Nie ma pewniaków.
A czy Beata Szydło nie jest taką pewną kandydaturą?
Beata Szydło jest, bo przecież jest uchwała Komitetu Politycznego PiS o tym, że jest desygnowana na premiera.
Na całą kadencję?
W uchwale nie ma cezury czasowej, więc można wnioskować, że na całą.
Co będzie priorytetem rządu? Jakie projekty ustaw przedstawi w pierwszej kolejności?
Mamy pakiet ustaw, które chcemy przeprowadzić w ciągu pierwszych 100 dni sprawowania władzy. Są to uszczelniające zmiany w VAT, CIT i w podatku akcyzowym, poza tym rozstrzygniemy, w jakiej wersji przyjmiemy podatek bankowy. Ale przede wszystkim wprowadzimy nasz sztandarowy program Rodzina 500 plus, który uruchomi dodatki po 500 zł na dziecko.
Która wersja podatku bankowego byłaby według pana optymalna?
Podatek od aktywów, bo zapewniłby większe przychody niż podatek od transakcji finansowych.
A co z projektami prezydenckimi?
Oczywiście obniżenie wieku emerytalnego też jest w tym pakiecie. Prezydent raz już złożył projekt w poprzedniej kadencji Sejmu, zapewne złoży go ponownie.
I to wszystko w 100 dni?
Takie są deklaracje. Większość zrealizujemy. Czy się uda wprowadzić wszystko – tego nie jestem pewien. Na pewno numerem jeden na liście priorytetów są dodatki na dzieci, zaraz po nich zmiany w podatkach. Bo musimy mieć pieniądze na sfinansowanie dodatków.
Dopuszczacie jakieś modyfikacje programu dodatków na dzieci? Na przykład wprowadzanie go stopniowo dla poszczególnych grup rodzin?
Nigdy nie można wyrokować, jak to będzie wyglądało po wyjściu z parlamentu. Posłowie będą pewnie zgłaszali swoje poprawki. Ale punktem wyjścia będzie obecny projekt.
Czy wprowadzenie dodatków 500 zł spowoduje inne zmiany w polityce prorodzinnej, np. zlikwidowanie ulgi na dzieci w PIT?
Według naszego projektu ulga zostaje.
A świadczenia rodzinne?
Będą nadal wypłacane.
Czy ten program nie będzie zbyt kosztowny?
On rzeczywiście jest kosztowny, rocznie to będzie około 21 mld zł. Ale w przyszłym roku koszty będą niższe, bo wypłaty zapewne nie ruszą już od stycznia. Poza tym dodatki wypłacane będą na wniosek, a zwykle jest tak, że wniosków nie składa 100 proc. uprawnionych, tylko mniej.
Kto będzie to obsługiwał od strony organizacyjnej?
Samorządy.
A są na to przygotowane? Choćby od strony technicznej: dostaną mnóstwo danych, które będą musiały przetworzyć.
Nie przesadzajmy. Tak naprawdę to zbieranie danych zaczyna się wtedy, gdy ktoś będzie ubiegał się o dodatek już na pierwsze dziecko. W takim wariancie będzie musiał przedstawić dodatkowe dokumenty, np. zaświadczenie o dochodach. Przy wnioskach o wypłatę dodatku na drugie i każde następne dziecko tak naprawdę będzie wystarczał PESEL.
Jaki cel chcecie osiągnąć, wprowadzając dodatki? Podnieść wskaźnik dzietności do jakiegoś określonego poziomu?
Jakiś konkretny mierzalny cel nie jest ustalony, ale oczywiście naszą intencją jest poprawa dzietności, co do tego nie ma wątpliwości. Trzeba jakoś zapobiegać tej dramatycznej sytuacji demograficznej. To, co zrobił ustępujący rząd, jak wydłużenie urlopów macierzyńskich czy wprowadzenie zasiłków macierzyńskich dla osób, które nie pracowały, to były ruchy w dobrym kierunku. Ale to nie są rozwiązania kompleksowe. A my właśnie proponujemy takie kompleksowe rozwiązanie.
Tylko czy ono będzie efektywne z punktu widzenia założonych celów? Nie lepiej adresować taką pomoc do tych, którzy jej naprawdę potrzebują, a nie do wszystkich?
Biorąc pod uwagę to, jakie jest ogólne nastawienie do dzietności: ponad połowa rodzin ma tylko jedno dziecko – prawie 3 mln, 2 mln ma dwoje dzieci, tych, co mają troje dzieci i więcej jest zaledwie kilkaset tysięcy, trzeba wspomagać te rodziny, nawet jeśli mogłyby poradzić sobie same. To jest inwestycja w państwo – te rodziny podejmują wielki i kosztowny trud wychowania dzieci po to, żeby za lat 30–40 miał kto pracować na emerytury obecnych trzydziesto-, czterdziestolatków. Ktoś, kto inwestuje w dzieci, inwestuje w sprawne funkcjonowanie państwa za kilkadziesiąt lat. I trzeba mu w tym pomóc.
W projekcie ustawy jest taki zapis, że świadczenie będzie można wstrzymać albo wydawać je w formie rzeczowej, jeśli pieniądze byłyby wydawane niezgodnie z przeznaczeniem. Kto miałby to sprawdzać?
Ośrodki pomocy społecznej. W tej chwili też funkcjonuje system, że świadczenia z opieki społecznej wypłacane w gotówce można zamienić na pomoc w naturze. To nie jest duży odsetek. Opieka społeczna zna te rodziny. Więc problem jest rozpoznany.
Kiedy ruszą wypłaty?
Chciałbym, żeby było to na przełomie I i II kwartału. To jest możliwe.
Program ma kosztować ponad 21 mld zł rocznie. Skąd weźmiecie pieniądze, bo uszczelnienie w VAT nie zacznie przynosić wysokich dochodów od razu. Jak zamierzacie to pomostowo finansować – zwiększaniem długu?
Nie sądzę. Podtrzymuję zdanie, że ucieka nam około 50 mld zł rocznie z tytułu nieszczelnego systemu podatkowego. Mamy chyba prawo porównywać bieżącą wydajność podatkową w procentach PKB z tą z 2007 r. I ona pokazuje, że tyle nam ucieka. My zakładamy ostrożnie, że w pierwszym roku uda się pozyskać kilkanaście miliardów złotych.
Ale czy my porównujemy rzeczy porównywalne? W 2007 r. mieliśmy trzystopniową skalę PIT, mniejsze ulgi na dzieci i mniejszy niż obecnie udział eksportu w PKB, od którego nie płaci się VAT.
Ale wtedy mieliśmy ulgę mieszkaniową, której obecnie nie ma. No i niższe stawki VAT. Teraz stawki mamy wyższe, a mimo to dochody z tego podatku spadają. Chcę jednak podkreślić, że nie tylko przez zmiany w VAT chcemy zwiększać wydajność podatkową, ale również przez zmiany w akcyzie. Nie mamy jeszcze gotowego projektu, ale idzie on w kierunku wyposażenia służby celnej w dodatkowe narzędzia, które utrudniłyby przemyt. Tu też jest duża rezerwa.
Ile zamierzacie uzyskać z uszczelnienia systemu podatkowego i nowych podatków od banków i supermarketów?
Szacunki wskazują na kwotę 15–20 mld zł w przyszłym roku.
To w takim razie nie będzie już miejsca na podwyższenie kwoty wolnej.
To byłoby trudne do wprowadzenia. Nierealne, żebyśmy zrobili to do końca listopada. Jednak zgodnie z naszymi wcześniejszymi deklaracjami i ostatnim wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego podwyższymy kwotę wolną, zapewne na 2017 r.
A nie rozważaliście rewolucji w PIT, która sprowadzałaby się do braku kwoty wolnej?
Na razie takiego projektu nie mamy, ale nie można tego wykluczyć.
To byłby system, który ujednolicałby składki z podatkiem dochodowym?
Ujednolicenie składek to kwestia techniczna, ale można to rozważyć. Po co ZUS ma zajmować się zbieraniem, skoro może to zrobić jedna instytucja.
Głównym obszarem uszczelnianym będzie VAT, jakie zmiany mają dać te największe korzyści?
To na tyle duży podatek, że każde uszczelnienie o 10 proc. daje duże kwoty dla budżetu. W pierwszym roku chcemy wprowadzić centralny rejestr podatników. Już to pozwoli sprawdzić, czy firma jest, czy jej nie ma, zanim się zwróci VAT. Chcemy skrócić czas płatności VAT dla importowanych towarów, dziś ten termin jest długi i często albo one znikają, albo jest reeksport. Sedno to zwroty tego podatku, obecnie rocznie zawraca się około 80 mld zł VAT, znaczna część to uzasadnione transfery, ale jest mnóstwo firm, które wyłudzają podatek i z tego żyją. Przy centralnym rejestrze podatników i sprawdzeniu tych zwrotów da się to uszczelnić. To pierwszy etap. Drugi to centralny rejestr faktur i związane z tym kontrole krzyżowe. To powinno dać największe korzyści w uszczelnieniu.
Ale co jeśli się okaże, że w przyszłym roku nowe podatki, jak bankowy czy od supermarketów, i uszczelnienie systemu podatkowego nie dadzą tych 20 mld na 500 zł na dziecko. Większy deficyt?
Zostały jeszcze do poszukania oszczędności w budżecie, liczę, że sporo można oszczędzić na wydatkach.
Rząd twierdzi, że ten budżet z powodów wyborczych jest napięty, więc oszczędności może nie być. Stąd to pytanie, czy wchodzi w grę wyższy deficyt. Czy będą jakieś zmiany w regule wydatkowej?
Deficyt już jest dosunięty do granic wytrzymałości reguły wydatkowej. Ona określa maksymalny poziom wydatków, ma wewnętrzne mechanizmy pozwalające zwiększyć je, o ile wynika to ze równoważenia ich dodatkowymi wpływami. W tej chwili trudno o tym mówić, czas pokaże. My nie mieliśmy do tej pory szansy zająć się budżetem.
A czy priorytetem PiS jest utrzymanie deficytu poniżej 3 proc. PKB?
Tak. Nie zakładamy, by odpuszczać zmniejszanie deficytu. Uważam, że cel strategiczny to zbilansowanie budżetu. Pierwszy krok to doprowadzenie do sytuacji, w której nie będzie rósł dług w relacji do PKB. Czyli by nie wzrastał poziom nominalny zadłużenia, ale by szybciej rósł PKB niż dług. Tak było w 2007 r., gdy wskaźnik zadłużenia do PKB zmalał. Ten cel powinniśmy osiągnąć w miarę szybko. I wtedy kolejny cel to zrównoważony budżet.
To cel na koniec kadencji?
To bardzo ambitne wyzwanie, ale myślę, że powinniśmy do niego zmierzać. Jak się nie będzie stawiać ambitnych celów, nie będzie sukcesów.
W programie PiS jest propozycja zmiany ustawy o NBP i wspieraniu gospodarki.
Chcielibyśmy, by bank bardziej poczuwał się do wspierania wzrostu. Ale tak naprawdę na razie nie ma potrzeby, by NBP dziś jakoś wspierał gospodarkę. Na razie nie trzeba generować środków na kredyty, bo banki i tak mają wolne środki, problemem jest zachęcenie firm do brania kredytów, bo przedsiębiorcy też mają duże sumy na lokatach. Te 200 mld zł jest na lokatach i czeka na dobry impuls z otoczenia.
Co będzie takim impulsem i jaki macie cel, jeśli chodzi o poziom wzrostu gospodarczego?
Impulsem będą uczciwe rządy. Tak było w 2007 r., gdy mieliśmy rekordowe inwestycje zagraniczne. Wszyscy mówili, że nie strach zainwestować. Natomiast jeśli chcemy gonić najbogatsze kraje, to gospodarka musi rosnąć na poziomie 5 proc. Jak nie będzie nadzwyczajnego tąpnięcia czy kryzysu, bo by realizować ten cel, musimy mieć wzrost wyższy o 3 proc. od bogatych państw.
Co z systemem emerytalnym? Szykuje się jakaś poważna reforma?
Obecny system jest quasi-kapitałowy, w którym emerytura zależy od zgromadzonych składek, a w poprzednim liczyła się od stażu i wynagrodzenia w wybranych latach. Na razie tego nie zmieniamy, to nie było przygotowane w kampanii wyborczej. Dyskusja będzie pewnie trwała, ale niech mówią o tym przyszli ministrowie.
OFE?
Ja jestem krytykiem OFE, to był system zły. Ja, gdy reforma wchodziła w życie, miałem wybór, przejrzałem założenia OFE i ani ja, ani żona nie weszliśmy do systemu. Był on skonstruowany po to, by przelewać publiczne pieniądze do prywatnej kieszeni. Mówię to wprost, nie miało to nic wspólnego z zabezpieczeniem emerytalnym. Nie sądzę, by ci, co tworzyli OFE, byli naiwni, oni byli sprytni. Dotychczasowe korekty – zmniejszenie opłat dla PTE czy składki odprowadzanej do OFE – niewiele naprawiły. Ten system skompromitował się w Chile i u nas się kompromituje. Uważam, że to pieniądze ludzi i to, że je zabrano, to nadużycie, ale trzymanie na siłę ludzi z oszczędnościami też jest bez sensu. Klucz to danie pełnej możliwości wyboru wyjścia z OFE z aktywami, które jeszcze tam zostały.