Z tą książką jest jak z hollywoodzkim filmem. Dobrzy aktorzy oraz zdjęcia, fajne efekty. Ale seans się kończy, wychodzimy z kina, a w głowie nie zostaje po nim zbyt wiele.

Witold Orłowski, „Czy Polska dogoni Niemcy?”, PWN, Warszawa 2015 / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Witolda Orłowskiego przedstawiać nie trzeba. Bo to postać w polskim światku ekonomicznym obecna od lat. Media go uwielbiają, a i on wie, jak z mediami się dogadywać. Z politykami również, bo Orłowski to zdaje się jedyny ekonomista, który doradzał wszystkim stronom naszej politycznej gry: od Balcerowicza po Kwaśniewskiego i od Kaczyńskiego (Lecha) po Tuska. Do tego błyskotliwa kariera korporacyjna (w konsultingowym PwC) połączona z dyrektorowaniem Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej. Doprawdy trudno w pokoleniu Orłowskiego o lepsze CV.
Gdy czyta się jego najnowszą książkę, łatwo jego fenomen zrozumieć. Bo to ekonomista, który umie mówić i pisać o ekonomii ludzkim językiem. Nawet największy gospodarczy ignorant w lot pojmie, co z czego wynika i co od czego zależy. I wielka w tym zasługa Orłowskiego, który zwraca uwagę na czytelnika. Jak dobry przewodnik, który subtelnie sprawdza, czy jest słuchany i dobrze zrozumiany. Również temat wybrał Orłowski bardzo atrakcyjny. Bo przecież do Niemiec porównujemy się ciągle. I to na każdym polu. Nie bez przesady można powiedzieć, że sąsiedzi zza Odry są dla nas synonimem Zachodu, zwłaszcza w gospodarce. Minęły już bowiem czasy, gdy anglosaski „Economist” wyśmiewał się z Niemiec, nazywając ten kraj „chorym człowiekiem Europy”. Dziś w dobrym tonie – i nie bez przyczyny – jest się niemieckim modelem gospodarczym zachwycać. A w miarę możliwości również inspirować.
Orłowski te polsko-niemieckie porównania gospodarcze snuje w sposób bardzo zgrabny. Celnie, choć nieco schematycznie, charakteryzuje oba modele. Przedstawia wiarygodne wyliczenia, ile i na jakim polu udało się nadrobić, a ile ciągle nas dzieli. Nie są to może rzeczy szczególnie nowe, lecz na pewno godne uporządkowania. W pewnym momencie wydaje się nawet, że autor jest bliski zerwania ze sztampą. Mam na myśli rozdział siódmy, gdy wylicza zestaw usterek polskiego „silnika”, które nie pozwalają nam skutecznie gonić Niemców. Podnosi problem niesprawiedliwej redystrybucji zasobów w III RP, pisze o zaniedbaniu prowincji i nadmiernym warszawocentryzmie. Sygnalizuje też, że nieobce jest mu myślenie w kategoriach podziału świata na centrum i peryferie (liberałowie długo negowali jego istnienie).
I gdy wydaje się, że zaskoczy nas w rozdziale ósmym rewolucyjnym zestawem recept na poprawę jakości pracy polskiego silnika, czeka nas iście klasyczne hollywoodzkie zakończenie, które widzieliśmy już dziesiątki razy. Orłowski przedstawia zestaw rad powtarzanych w polskiej debacie ekonomicznej od dziesięcioleci. Reformy strukturalne, uelastycznienie rynku pracy, dyscyplina fiskalna, niskie i proste podatki, prymat niskiej inflacji i wreszcie wejście do strefy euro. Czyli wypisz wymaluj zestaw starych i anachronicznych neoliberalnych rad, które albo już zostały w Polsce wprowadzone (i nie działają), albo nie da się ich wprowadzić.
I to jest na tle całej książki wielki niedosyt. „Wystarczy?” – pyta retorycznie Orłowski na koniec tego rozdziału. Nie, Panie Profesorze, nie wystarczy.