Szykuje się rekordowy rok. Wiele wskazuje na to, że obroty z aukcji przekroczą te z 2013 r., czyli dotychczas najlepszego w historii rynku
– Przed nami najważniejszy okres. Grudniowe aukcje odpowiadają za niemal połowę obrotów. I dopiero po świętach będzie można oszacować tegoroczny wynik – uważa Marta Rydzyńska z działu marketingu w spółce Polswiss Art. I dodaje, że już widać, iż mamy do czynienia z odbiciem rynku.
– Na sześciu aukcjach osiągnęliśmy obroty na poziomie 10,92 mln zł. A przed nami jeszcze dwie kluczowe – wylicza Rydzyńska. Według wyliczeń portalu Rynekisztuka.pl, w całym 2014 r. obrót tego domu wyniósł 7,6 mln zł. Na poprawę wskazują też inni gracze. Desa Unicum w I półroczu zanotowała wzrost obrotów aukcyjnych o 20 proc. w relacji do 2014 r., sprzedając prace za ponad 26 mln zł. Duży progres dostrzega Agra-Art: od stycznia do października wartość sprzedaży aukcyjnej wyniosła już 7,7 mln zł. W zeszłym roku po 10 miesiącach było to 4,5 mln zł, czyli ponad 70 proc. mniej. Eksperci zauważają, że rynek polskiej sztuki jest wart wielokrotnie więcej. Sprzedaż wielu dzieł odbywa się z pominięciem pośredników.
O tym, że ten rok jest dobry, świadczyć może i to, że na liście 10 najdrożej sprzedanych w historii Polski obrazów 6 to dzieła wystawione w tym roku. Skąd rosnąca popularność inwestowania w sztukę? Przybywa osób zamożnych i bogatych. Według raportu KPMG jest ich już ponad 900 tys., a w 2017 r. ma być ponad 1,15 mln zł. – Grupa tych, którzy inwestują w drogą sztukę, liczy ok. 100 osób. Przybywa jednak zainteresowanych tańszymi pracami – mówi Anna Niemczycka-Gottfried z Rynekisztuka.pl.
Ale też rynek sztuki staje się coraz bardziej przejrzysty, więcej o nim wiadomo i wreszcie przynosi zyski. Według Deloitte średnia stopa zwrotu z 800 powtórnych sprzedaży z ostatnich 20 lat wyniosła 25,7 proc.
– Roman Opałka, Jacek Malczewski, Wilhelm Kotarbiński czy Mojżesz Kisling to autorzy, za których prace płaci się na aukcjach ponad 1 mln zł. Ich dzieła będą tylko zyskiwały na wartości. Za parę lat obraz Romana Opałki „Detail”, który poszedł za 1,75 mln zł, będzie kosztował już 2 mln zł – uważa Anna Niemczycka-Gottfried.
Jednak za prawie 85 proc. sprzedaży odpowiadają dzieła wyceniane poniżej 5 tys. zł i to na takich pracach udaje się osiągać zyski liczone w dziesiątkach procent. – Kupujemy obraz za 1 tys. zł i po roku sprzedajemy za 1,5 tys. Nie da się tego powtórzyć z Wojciechem Fangorem czy Jackiem Malczewskim – tłumaczy Konrad Szukalski z Agra–Art.
Najbardziej poszukiwane są perełki , obiekty, które pojawiają się na rynku po raz pierwszy ale mają bogatą, udokumentowaną historię wystaw. – Jest ich coraz mniej. Nie chodzi o legendarne obrazy Matejki, ale klasyków współczesności jak Gierowski czy Brzozowski. Takich obrazów pojawia się nie więcej niż kilkanaście w roku – zaważa Szukalski.
Widać też rosnące zainteresowanie polskimi nazwiskami ze strony zagranicznych kolekcjonerów, co podbija też stawki. Krajowe domy aukcyjne borykają się więc z morderczą konkurencją, jeśli chodzi o pozyskiwanie dzieł sztuki. No i rośnie sprzedaż przez internet. Na świecie ten kanał odpowiada za 50 proc. obrotów. W Polsce – za ok. 30 proc.
Jakie kwoty Polacy przeznaczają na inwestycje w sztukę? To zależy od rodzaju aukcji. Na przykład na aukcji tzw. Młodej Sztuki, gdzie kupują początkujący kolekcjonerzy, średnia wydawana kwota to 3 tys. zł. – Coraz większym powodzeniem cieszą się jednak aukcje prac na papierze. Dają one możliwość tworzenia kolekcji wielkich nazwisk za mniejsze pieniądze. Bardzo ciekawe prace klasyków współczesności można nabyć już za kilka – kilkanaście tysięcy złotych. Widać też wzrost transakcji na najwyższym poziomie. Rok 2014/2015 to wiele sprzedaży aukcyjnych powyżej 500 tys. zł – wymienia Juliusz Windorbski, prezes Desy Unicum.
Eksperci pytani, w co najlepiej inwestować, odpowiadają chórem: w sztukę współczesną. Na świecie jest to najszybciej rozwijający się i przynoszący największe zyski segment rynku. – Kwestią czasu jest doszacowanie twórczości członków marginalizowanych do tej pory ugrupowań artystycznych, m.in. ST-53. Do odkrycia jest twórczość mniej popularnych artystów tworzących w kluczowych dla polskiej sztuki XX w. środowiskach, np. Andrzeja S. Kowalskiego z Grupy Krakowskiej – podkreśla Windorbski.
Rynek otwiera się też na nowe kierunki i segmenty. Dobrym przykładem są aukcje komiksu i ilustracji. Na Zachodzie oryginalne plansze komiksowe kupowane są już za stosunkowo duże kwoty. U nas ceny są znacznie niższe, ale ten segment rozwija się bardzo dynamicznie, co oznacza, że kupione przedmioty z roku na rok zyskiwać będą na wartości.
OPINIA
Nasze dzieła mają wzięcie za granicą
Polski rynek sztuki powoli odżywa. Dogoniliśmy świat pod względem cen nieruchomości, paliwa czy żywności, a sztuka wciąż jest niedoszacowana. Dlatego pod względem obrotów na tym rynku Polskę wciąż dzieli przepaść od innych krajów. To jednak się zmienia. Przybywa artystów, którzy są poszukiwani przez zagranicznych inwestorów. Np. Fangor, którego odkryłem już 30 lat temu, i od tamtego czasu namawiałem innych, by inwestowali w jego prace. Na początku jego obrazy kupowałem za 10 tys. dol., kolejne za 50 tys. dol., 100 tys. dol. Dziś jego prace są wyceniane na 200 tys. dol. Do tego, gdy tylko pojawią się na aukcjach, od razu się sprzedają. W tym tygodniu na otwarciu londyńskich targów sztuki „Frieze Art Fair” obraz Wojciecha Fangora poszedł w minutę za ponad 200 tys. dol.
Tym samym Fangor dołączył do Romana Opałki, Aliny Szapocznikow, Magdaleny Abakanowicz czy Marcina Maciejowskiego, artystów polskiego pochodzenia, których prace są znane i coraz chętniej prezentowane na wystawach i aukcjach. Obrazy Maciejowskiego prezentują najlepsze galerie w Londynie i Wiedniu. W tej chwili można go kupić tylko na aukcjach światowych. W kraju jest niedostępny.
To tylko pokazuje, że sztuka nie zna granic. I teraz przyszedł czas na polskich artystów. Nie można jednak tłumaczyć większego zainteresowania dziełami naszych artystów tym, że nastała moda na polską szkołę malarstwa. Bo takiej nie ma. Trzeba pamiętać, że artyści ci choć z pochodzenia są Polakami, to przez długie lata mieszkali i tworzyli za granicą. Ich twórczość w związku z tym trzeba oceniać indywidualnie.
Niewątpliwie rosnące zainteresowanie może mieć związek z przedwczesnym odejściem niektórych z nich. Myślę tu na przykład o Romanie Opałce czy Igorze Mitoraju. Nagle wszyscy zdali sobie sprawę, że więcej prac spod ich ręki nie trafi już na rynek.