Zaskarżenie do unijnego Trybunału Sprawiedliwości regulacji składających się na Fit for 55, unijny pakiet realizujący przyjęte przez Wspólnotę cele klimatyczne na 2030 r., ogłosiła wczoraj po raz kolejny – tym razem na łamach „Gazety Polskiej” – szefowa resortu klimatu i środowiska.
Pozew ma objąć „wszystkie dokumenty” tego pakietu, bądź – jak doprecyzowała w kolejnym zdaniu Anna Moskwa – każdy, który daje do tego „stosowną podstawę prawną”. – Robimy tak z prostej przyczyny – ponieważ jako kraj Unii Europejskiej mamy do tego prawo. I wykorzystamy wszystkie możliwości w tym zakresie – deklaruje minister. – Może znajdzie się w TSUE jeden sprawiedliwy sędzia – dodaje.
W pierwszej kolejności – o czym resort klimatu informował już w poprzednich tygodniach – Polska skierowała do trybunału w Luksemburgu skargi na rozporządzenie o emisjach związanych z gospodarką leśną, normy dla transportu drogowego (mają od 2035 r. wyeliminować z rynku pierwotnego samochody osobowe i lekkie dostawczaki napędzane silnikiem spalinowym) oraz przepisy zakładające stopniowe wygaszanie bezpłatnych uprawnień do emisji CO2, które są częścią reformy systemu ETS oraz regulacji o mechanizmie granicznej opłaty węglowej znanego jako CBAM.
Innym kontestowanym dokumentem jest nowelizacja rozporządzenia o celach redukcyjnych w sektorach nieobjętych opłatami za emisje, takich jak rolnictwo, transport, odpady czy budynki, które odpowiadają łącznie za ok. 60 proc. śladu klimatycznego Wspólnoty. Zgodnie z przyjętymi zmianami do końca dekady Unia ma doprowadzić do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. w stosunku do ich poziomu z 2005 r. (dotychczasowe przepisy mówiły o 29 proc.). To wyzwanie dla całej UE, która nawet w pandemicznym dołku 2020 r. zdołała osiągnąć jedynie ok. 16 proc. redukcji wobec 2005 r. Przyspieszenie może być szczególnie trudne dla Polski, należącej do krajów, które – według szacunków Europejskiej Agencji Środowiska – jeszcze w 2021 r. notowały wyższe emisje z sektorów nieobjętych ESR niż 16 lat wcześniej. Jednocześnie jej cel redukcyjny na 2030 r. na skutek ostatniej rewizji przepisów wzrósł ponad dwukrotnie – z 7 do 17,7 proc.
Uruchomienie sądowej ścieżki walki z Ff55 to nieomylny znak, że w dziedzinie energii i klimatu wkraczamy już na całego w okres kampanii przedwyborczej. Intencja jest dość czytelna: pokazać, że walka z unijnymi regulacjami się nie skończyła, i zabezpieczyć się tym samym przed ewentualnymi atakami dotyczącymi przyzwolenia na ostro przez siebie krytykowane zmiany. Wszak pakiet, z formalnego punktu widzenia, jest tylko realizacją bądź, jak kto woli, twórczym rozwinięciem jednogłośnej decyzji unijnych przywódców – w tym Mateusza Morawieckiego – o wyśrubowaniu celu obniżenia emisji na 2030 r. do minimum 55 proc. Biorąc pod uwagę standardowe tempo prac trybunału, rzeczywiście trudno przypuszczać, by jakikolwiek werdykt zapadł przed jesiennymi wyborami. Tym bardziej, jeśli rząd w Warszawie zaleje go kolejnymi pozwami – jak sygnalizuje to nasza minister. W słowach Anny Moskwy – skarżymy, bo możemy, może znajdzie się sprawiedliwy sędzia – trudno jednak doszukać się większych nadziei na sukces.
Każdy z zaskarżonych elementów pakietu z osobna i wszystkie razem zawierają niewątpliwie elementy kontrowersyjne i z punktu widzenia polskiej polityki krajowej trudne. Rzecz w tym, że czas na zgłaszanie zastrzeżeń, przekonywanie partnerów, formowanie koalicji na rzecz korekty Fit for 55 minął. Rząd Mateusza Morawieckiego poniósł na tym odcinku sromotną klęskę, której świadectwem są wyniki głosowań w sprawie skarżonych teraz regulacji, przyjętych przy samotnym sprzeciwie Polski. W czasie, gdy Warszawa koncentrowała się na retoryczno-medialnym wojowaniu z „zielonym szaleństwem”, które jakoby zawładnęło Brukselą – działaniu skierowanym głównie do krajowego audytorium – inne unijne stolice walczyły o korzystne dla siebie regulacje metodami dyplomatycznymi i brały (współ)odpowiedzialność za wypracowany tą drogą efekt końcowy.
Najlepszym przykładem, która taktyka przynosi lepsze efekty, jest sprawa zakazu spalinówek, kiedy to Niemcy wywalczyły zmianę stanowiska Brukseli w sprawie niskoemisyjnych paliw syntetycznych (tzw. e-paliw), wykorzystując do tego bezkompromisowe stanowisko innych państw, w tym Polski. Taka logika nie bez powodu króluje w unijnej polityce: weto stawia się wówczas, gdy pozwala ono coś ugrać, głos przeciw oddaje się, kiedy ma to szanse przeważyć szalę. Dużo rzadziej sięga się po te instrumenty „dla zasady”, żeby coś zademonstrować. Takie podejście postrzegane jest jako wyraz słabości, przyznanie się do porażki poniesionej na arenie dyplomatycznej.
Nie wątpię, że urzędnicy zaangażowani w prace nad skargami zrobili dobrą robotę i przygotowali rzetelne argumenty. Niestety była to strata czasu. Orzecznictwo trybunału w Luksemburgu nie pozostawia tu większych wątpliwości: nie sposób liczyć, że Polska znajdzie w nim sojusznika. Skierowanie sprawy unijnego pakietu klimatycznego przed oblicze TSUE stanowi tylko ostatni akord fiaska polskiej polityki wobec Zielonego Ładu. Tym osobliwszy, że o losach europejskiej transformacji miałaby zadecydować najwyższa emanacja „sędziowskiej kasty”, z którą – na innym froncie – nasz obóz rządzący toczy bezwzględną walkę. ©℗