Przedsiębiorcy nie zgadzają się na zbyt rygorystyczne ich zdaniem regulowanie rynku papierosów. A już na pewno na zakaz sprzedaży na odległość
/>
Nie będzie też można prowadzić sprzedaży zarówno zwykłych papierosów, jak i e-papierosów na odległość, czyli przede wszystkim przez internet.
Zmiany w ustawie o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych trzeba wprowadzić, ponieważ do 20 maja 2016 r. musimy implementować dyrektywę 2014/40/UE w sprawie zbliżenia przepisów ustawowych, wykonawczych i administracyjnych państw członkowskich w sprawie produkcji, prezentowania i sprzedaży wyrobów tytoniowych i powiązanych wyrobów (dyrektywę tytoniową). Branża utyskuje jednak, iż polski prawodawca drastycznie wykracza poza to, co rzeczywiście musi wprowadzić.
– Projektowana ustawa rzeczywiście nałoży pewne ograniczenia na branżę tytoniową, ale mówienie, że będą one nadmierne, jest nieprawdą. Będzie wręcz przeciwnie – ripostuje dr n. med. Łukasz Balwicki z Zakładu Zdrowia Publicznego i Medycyny Społecznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Wskazuje, że Polska jeszcze w 2006 roku, stając się stroną Ramowej Konwencji WHO o ograniczaniu użycia tytoniu, zobowiązała się do walki ze skutkami jego używania przez Polaków.
– A robi to nadal dość niemrawo i nie wydaje mi się, aby wdrożenie dyrektywy tytoniowej nadrobiło lata zaniedbań w tym obszarze – uważa dr Balwicki.
Rzeczywisty problem
Projekt ustawy wdrażającej dyrektywę tytoniową jest wadliwy – stwierdza BCC. Przykładem niepożądanych przepisów ma być propozycja przekazania bardzo szerokich uprawnień inspektorowi ds. substancji chemicznych, co z kolei może narazić producentów na zbyt duże, a na dodatek nieprzewidywalne koszty. BCC nie podoba się także wprowadzenie zakazu informacji o wyrobach tytoniowych w punktach sprzedaży. Byłby on zdaniem organizacji bezpodstawny oraz nakładał na przedsiębiorców ograniczenie, które nie dotyczy żadnej innej legalnie działającej branży w Polsce.
– Jest to stawianie branży tytoniowej właściwie poza prawem – twierdzi BCC.
Zastrzeżenia formułuje także Konfederacja Lewiatan. I wskazuje, że projektowany art. 7f ust. 1 i 2 stanowiący, że zabrania się wprowadzania do obrotu na odległość, w tym transgranicznej sprzedaży na odległość wyrobów tytoniowych, papierosów elektronicznych i pojemników zapasowych, to ewidentna nadinterpretacja dyrektywy. Mówi ona bowiem wyłącznie o możliwości zakazania przez kraj członkowski transgranicznej sprzedaży na odległość. Nie należy więc zabraniać handlu przez internet wewnątrz kraju.
Jednym z argumentów przedsiębiorców jest to, że jeśli zabroni się sprzedaży na odległość, dostęp do e-papierosów zostanie drastycznie ograniczony mieszkańcom mniejszych miejscowości, bowiem stacjonarne sklepy znajdują się głównie w dużych miastach.
Doktor Łukasz Balwicki uważa jednak, że zakaz sprzedaży na odległość jest jak najbardziej uzasadniony. W przeciwnym razie państwu mogłoby się bowiem nie udać ograniczyć dostępności do e-papierosów przez nieletnich. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by każdy klient dzwoniący na infolinię sprzedażową czy zamawiający produkt w sklepie internetowym przesyłał skan dokumentu tożsamości.
Zdrowie, nie gospodarka
Problemu nie widzi Ministerstwo Zdrowia. Przekonuje, że dodatkowe przepisy regulujące rynek e-papierosów w Polsce i zakazujące sprzedaży na odległość są zgodne z wdrażaną dyrektywą. Państwa członkowskie mają przecież swobodę w zakresie regulowania kwestii związanych z wprowadzeniem dodatkowych regulacji przeciwdziałających używaniu tytoniu oraz powiązanych wyrobów (w tym e-papierosów). Kierunek zmian jest także zgodny z rekomendacjami Światowej Organizacji Zdrowia. „Konieczne jest wprowadzenie ograniczeń w dostępności do elektronicznych papierosów oraz płynów do ich napełniania dla osób młodych oraz przyjęcie regulacji analogicznych do obowiązujących obecnie przepisów dotyczących »zwykłych« papierosów” – podkreśla resort w wydanym oświadczeniu.
I przypomina, że liczba zgonów w Polsce bezpośrednio wynikających z palenia tytoniu waha się od 67 tys. do 90 tys. rocznie. Szacuje się także, że 38 proc. wszystkich zgonów mężczyzn w wieku 38–69 lat ma związek z paleniem tytoniu.
To zaś – jak przyznaje wiceminister zdrowia Beata Małecka-Libera – ogromny problem i dla polskiej polityki zdrowotnej, i dla budżetu. Ministerstwo koszty leczenia chorób wynikających z palenia wyliczyło na 18 mld zł rocznie.
Branża tytoniowa jednak podejście urzędników wyśmiewa. Jeden z dyrektorów w czołowym koncernie tytoniowym wytyka, iż w Ministerstwie Zdrowia nikt nie zna się na gospodarce.
– Gdyby się ktoś znał, wiedziałby, że ograniczając sprzedaż tytoniu z legalnego źródła, wcale nie spowoduje się, że ludzie przestaną palić. Będą palić nadal. Jedyna różnica polega na tym, że będą kupować papierosy pod bazarami. Niewiadomego pochodzenia, bez akcyzy – wyjaśnia.
Udział przemycanych i podrabianych papierosów w rynku już teraz wynosi pomiędzy 18 a nawet 25 proc. ogółu.
BCC z kolei podkreśla znaczenie przemysłu tytoniowego dla polskiej gospodarki. Jak twierdzi, zatrudnienie w nim przekracza pół miliona osób.
– Argument, że pracę może stracić nawet pół miliona osób, jest całkowicie nieprawdziwy. Firmy wliczają w tę liczbę także choćby sklepikarzy, którzy sprzedają wiele produktów, w tym papierosy. Oni naprawdę nie stracą zatrudnienia przez to, że pogorszy się sytuacja producentów papierosów – twierdzi jednak dr Łukasz Balwicki.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach