Wiele już razy rozkładaliśmy w tym miejscu na czynniki pierwsze fenomen bogatego Zachodu. A konkretnie – dlaczego to właśnie akurat narody żyjące na tym małym skrawku ziemi przyrośniętym do wielkiego azjatyckiego kontynentu stały się najbardziej dominującą i rozwiniętą częścią świata?

I pewnie już bym do tego nie wracał, gdyby nie nowa książka harwardzkiego historyka Philipa T. Hoffmana „Why did Europe conquer the world” (Dlaczego Europa podbiła świat). I nie chodzi tu nawet o samą przyczynę tego podboju. Hoffman nie jest bowiem pierwszym historykiem, który wskazuje, że kluczowe znaczenie dla mocarstwowości Europy miała technologiczna przewaga w know-how dotyczącym broni palnej. Po prostu na pewnym etapie historii stało się tak, że niby wszyscy jakoś tam proch wąchali, ale to na Starym Kontynencie potrafiono używać go najbardziej wydajnie. Około 1600 r. ta przewaga była widoczna, w 1700 r. znaczna, a w 1800 r. miażdżąca. Skutkiem była postępująca w tym okresie bezprecedensowa ekspansja kolonialna zakończona narzuceniem przez Anglików, Hiszpanów, Portugalczyków, Francuzów, a potem Niemców swojego panowania całemu światu.
Najciekawsze jest jednak pytanie, dlaczego to akurat Europa tak się w tym przetwórstwie prochu wyspecjalizowała. A nie na przykład Chiny, które proch wynalazły. Tu Hoffman udziela odpowiedzi zaskakującej. Bo jego zdaniem to był... czysty przypadek. A właściwie seria przypadków sprawiających, że akurat na Zachodzie eksperymenty z tego rodzaju bronią doprowadziły do zbudowania realnej przewagi nad konkurentami. Nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Ot, zwyczajny rozkład prawdopodobieństwa, który pamiętamy pewnie z lekcji matematyki w szkole średniej. Można to zilustrować przykładem (pożyczam go od ekonomisty Dietza Vollratha, u którego o pracy Hoffmana przeczytałem): wyobraźmy sobie, że jest 1492 r. Zbieramy w jednym pokoju pięćdziesięciu potężnych władców tamtych czasów, każdy dostaje monetę i musi rzucać. Jak wypadnie mu orzeł, to znaczy, że jego technologia broni palnej poszła do przodu. Reszka jest znakiem stagnacji. Kto po 200 rzutach ma najwięcej orłów, ten dysponuje najlepszą technologią. Zgodnie z prawami matematyki takie ćwiczenie zwykle kończy się podobnie. Ekonomista Vollrath zrobił odpowiednią symulację i za każdym razem wychodziło, że najlepszy miał 114 orłów, a najsłabszy ok. 86. Przewaga nieduża, ale wystarczająca, by zdobyć początkową przewagę. Której Europa nie oddała. Bo akurat tak się złożyło.
Nie zdziwię się, jeśli czytelnik będzie miał problem z przyjęciem tego wyjaśnienia. Dlaczego? Bo jesteśmy przeszkoleni w poszukiwaniu w otaczającym nas świecie obiektywnych mechanizmów. Dlatego wolimy tłumaczyć to, co się wydarzyło, nieuchronnymi prawami albo logiką dziejów. Bo skoro coś się stało, to widocznie tak być musiało. Ślepy traf nas przeraża. I dlatego wnioski Hoffmana są takie... intrygujące.