Pierwszym kandydatem jest oczywiście grecki premier Tsipras, mogący przejść do historii jako ten, który wyprowadził Grecję ze strefy euro. Wszak to on najpierw nieodpowiedzialnie obiecywał Grekom, że zerwie umowę o bailoucie, że nie będą musieli spłacać długów, a na sam koniec negocjacji odrzucił tę hojną – według Angeli Merkel – ofertę i jeszcze, żeby zrzucić z siebie brzemię odpowiedzialności, rozpisał referendum. Na dodatek polityków rozlicza się ze skuteczności ich działań, a lider Syrizy nie dostarczył tego, co obiecał, czyli lepszych warunków pomocy finansowej. Być może będą one gorsze, a być może pomocy nie będzie już wcale.
Grecki premier popełnił błędy, zatem nie jest bez winy. Po pierwsze, przeszarżował w negocjacjach. Jego strategia opierała się na założeniu, że strefa euro – we własnym interesie – nie pozwoli Grecji zbankrutować i wyjść z unii walutowej, bo za bardzo obawia się dalekosiężnych konsekwencji politycznych i gospodarczych takiego zdarzenia, zatem w pewnym momencie wierzyciele ustąpią. Okazało się jednak, że nie poszli na znaczące ustępstwa i pozwolili zbankrutować. Sam Tsipras zresztą chyba zdał sobie sprawę z tego błędu, o czym świadczą jego wysyłane w ostatniej chwili prośby o przedłużenie bailoutu. Po drugie, swoją retoryką – oskarżeniami wobec pozostałych unijnych liderów o celowe upokarzanie Grecji czy niedwuznacznymi sugestiami zbliżenia z Rosją, jeśli nie dostanie pomocy – zrobił bardzo wiele, by ich do kompromisu zniechęcić. Nawet w miniony weekend, gdy jeszcze toczyły się negocjacje ostatniej szansy, o rozpisaniu przez niego referendum wierzyciele dowiedzieli się z Twittera. Tsiprasowi udało się zjednoczyć całą strefę euro jak chyba nikomu wcześniej – szkoda tylko, że przeciwko sobie. Nie było zatem przypadku w tym, że wtorkową prośbę o przedłużenie bailoutu ministrowie finansów odrzucili jednogłośnie. Co jednak nie oznacza, że to na Tsiprasie spoczywa większa część winy.
Bo zarazem trudno nie zauważyć, że to Grecja znacznie bardziej ustąpiła w negocjacjach. Pod ich koniec Tsipras zaakceptował prawie wszystkie żądania wierzycieli. Oczywiście musiała się wykazać większą elastycznością, skoro ona prosiła o pożyczkę, a nie udzielała jej, ale też kompromis nie powinien polegać na tym, że jedna strona uzyskuje wszystko, a druga – nic. Tymczasem po stronie wierzycieli nie było widać szczególnej ochoty do jakichkolwiek ustępstw, a te, które zrobili, miały charakter raczej kosmetyczny niż realnie coś zmieniający. Poza tym cały charakter niedoszłego porozumienia jest mocno dyskusyjny. Wbrew zapewnieniom wierzycieli ono właśnie wymagało od Greków dodatkowych oszczędności w celu osiągnięcia zakładanego poziomu nadwyżki pierwotnej w budżecie. Wielu ekonomistów – z Josephem Stiglitzem i Paulem Krugmanem na czele – uważa, że wymuszenie w 2010 r. na Grecji ostrego cięcia deficytu budżetowego tylko przyczyniło się do pogłębienia kryzysu w tym kraju. MFW zakładał wówczas, że polityka cięć zaowocuje krótką, niezbyt głęboką recesją, po czym grecka gospodarka znowu zacznie rosnąć. Skończyło się to tym, że recesja trwała sześć lat, a PKB skurczył się o jedną czwartą. MFW przyznał zresztą na początku 2013 r., iż „nie przewidział”, że polityka zaciskania pasa przyniesie takie efekty, a wcześniejsza restrukturyzacja długu przyniosłaby lepsze efekty. Na dodatek trojka, pod kuratelą której Grecja była od 2010 r., zbyt duży nacisk kładła na osiąganie konkretnych wyników liczbowych, a zbyt mały – na pilnowanie, czy reformuje ona swoją gospodarkę. W sytuacji gdy Grecja po kilku latach bolesnych oszczędności pod koniec ubiegłego roku wyszła z recesji, domaganie się od niej, by je pogłębiła, jest albo naiwną nadzieją, że lekarstwo, które raz nie zadziałało, tym razem pomoże, albo nieumiejętnością wyciągania wniosków z własnych błędów, albo złą wolą. Wreszcie trudno uznać propozycje wierzycieli za całościowe rozwiązanie problemu, skoro zakładała ona przedłużenie pomocy o pięć miesięcy, a kwestię restrukturyzacji długu odkładała na niesprecyzowane „później”. Pamiętając, że Ateny faktycznie przez lata fałszowały statystki i prowadziły nieodpowiedzialną politykę budżetową, umorzenie im długu byłoby co najmniej niemoralne (i źle przyjęte w wielu krajach), ale zarazem bardzo wątpliwe jest, czy zdołają go kiedykolwiek spłacić. Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że przywódcy strefy euro bardziej się kierowali swoimi bieżącymi interesami niż dobrem Grecji i jej mieszkańców. A to, że Tsipras swoją postawą pomógł im zająć takie stanowisko, to inna sprawa.

Tsiprasowi udało się zjednoczyć całą strefę euro jak chyba nikomu wcześniej – szkoda tylko, że przeciwko sobie. To jednak nie oznacza, że to na niego spada całe odium. Po stronie wierzycieli nie było ochoty do ustępstw