Po rozgrzanej do czerwoności gospodarce i popycie przewyższającym podaż nie ma już śladu.

Na skutek wprowadzonych ograniczeń na wschodnich granicach ruch ze strony polskich przewoźników w tamtym kierunku niemal zamarł. – Przerzucili się na obsługę przewozów na Zachód – mówi Kinga Przytocka-Krupa, dyrektor zarządzająca w spółce FF Fracht.

Piotr Mikiel, dyrektor w Zrzeszeniu Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce, dodaje, że w przewozach na Wschód specjalizowało się ok. 1,8 tys. firm.

Oznacza to, że konkurencja na innych kierunkach wzrosła. Ale Mikiel wskazuje też inne powody.

– Na polskim rynku rejestrują się firmy przewozowe z Białorusi, Ukrainy, a także Litwy. Wszystko po to, by mieć lepszy dostęp do zachodnich kontrahentów. Przybywa też podmiotów w innych krajach, jak Rumunia, które również stawiają na obsługę międzynarodowych rynków, a nie tylko wewnętrznego – zaznacza.

To w połączeniu z hamowaniem gospodarki sprawia, że zaczyna się bitwa o kontrakty.

– W porównaniu z ubiegłym rokiem popyt na usługi transportowe jest wyraźnie niższy. W niektórych przypadkach nawet o 15–20 proc. Na skutek tego dostępność usług transportowych od kilku miesięcy stale rośnie. To ma przełożenie na aktualne stawki za usługi transportowe. Rynek przewoźnika się skończył – zaznacza Marcin Haładuda, dyrektor sprzedaży platformy logistycznej Trans.eu.

Na giełdach transportowych przewozy do Niemiec są zgłaszane po stawce 1,7 euro za 1 km. Jeszcze w czerwcu było to 1,85 euro, w grudniu 2022 r. 2 euro, a przed rokiem stawka sięgała niemal 2,3 euro. Przewoźnicy mówią, że jeszcze mniej płacą stali kontrahenci.

– Ostatnio jedna z firm, z którą długo już współpracujemy, zaproponowała nam zejście z ceny do poniżej 1 euro za 1 km, bo inaczej zrealizuje usługę u konkurencji. Nie zgodziliśmy się, bo i tak oferowaliśmy im atrakcyjną cenę 1,10 euro za 1 km. Wolumen przewozów w firmie spadł w tym roku o 30 proc. – mówi przedstawiciel jednej z firm przewozowych.

– Dochodzi do sytuacji, że największe firmy rozpisują ponownie przetargi na obsługę, bo wiedzą, że mogą uzyskać niższą cenę – uzupełnia Przytocka-Krupa. Według niej spadek cen jest widoczny od kwietnia, ale od czerwca znacząco przyspieszył.

– W I kw. zrealizowaliśmy budżet w ponad 90 proc. Liczyliśmy, że II kw. przyniesie ożywienie. Okazało się, że jest jeszcze gorzej. Mamy spadek na poziomie ok. 30 proc. – ocenia rozmówczyni DGP.

W branży coraz częściej słychać głosy, że prawdziwe tąpnięcie dopiero nadchodzi. W związku z tym firmy się na nie przygotowują. Jak wynika z naszych rozmów z przewoźnikami, przybywa tych, którzy rozważają np. nieodebranie od dystrybutorów wyleasingowanych pojazdów.

– To oczywiście oznacza przepadek zaliczki np. na poziomie ok. 1 tys. euro od auta oraz konieczność zapłacenia kary umownej. Mimo wszystko stracimy mniej, niż gdyby pojazdy miały stać nieużywane na placu – tłumaczy jeden z przewoźników.

Leszek Luda, prezes Polskiej Unii Transportu, zwraca uwagę, że przybywa ogłoszeń, w których przewoźnicy w związku z planem zawieszenia działalności chcą dokonać cesji umów leasingowych.

– Jeszcze na początku roku, kiedy dostęp do nowych aut był utrudniony, chcieli za to odstępne. Dziś robią to po kosztach, by tylko pozbyć się problemu – informuje. ©℗