– Jeśli spojrzy się na problem ISDS w umowie TTIP z perspektywy zbyt płytkiej instytucjonalizacji działania arbitrów, to najpoważniejszym zagrożeniem są właśnie owi arbitrzy. Uzasadnione są też obawy, że ISDS dyskryminuje krajowych przedsiębiorców, a postępowania mają daleko idące konsekwencje dla skarbu państwa. Nie podzielam jednak opinii, że mechanizm podważa decyzje ekonomiczno-gospodarcze suwerennego państwa. Jest to zarzut najbardziej podszyty ideologią, a z perspektywy praktycznej najmniej istotny - uważa prof. Grzegorz Adamski z Uniwersytetu Wrocławskiego.

„Stosunki transatlantyckie jeszcze nigdy nie były tak ważne, ponieważ to jasne, że Stany Zjednoczone nie są w stanie samodzielnie odnieść sukcesu m.in. w rozwiązaniu problemów Syrii i Iraku" – mówił niedawno Christopher Hill, m. in. były ambasador w Polsce i wysłannik USA na Bliski Wschód. W rozmowie z PAP, Hill wyraził opinię, że TTIP ma szansę odtworzyć model wartości świata zachodniego, inspirujący inne części świata.

Taki sposób mówienia o TTIP to istotna zmiana po 2 latach przekonywania, że mamy do czynienia wyłącznie z umową handlową, której negocjowanie wymaga tajności rozmów.
Konsultacje społeczne przeprowadzone pod koniec 2014 roku pokazały, że Komisja Europejska musi bardziej się postarać, by uwiarygodnić swój przekaz i przekonać do umowy społeczeństwa obu kontynentów. Na razie podejmuje te próby z nie najlepszym skutkiem, a cele i ewentualne korzyści płynące z owej umowy nadal są dla wielu niezrozumiałe.

Na jednym baku dojechać się nie uda

Oficjalnie umowa o wolnym handlu pomiędzy USA i UE ma pomóc w liberalizacji stawek celnych, zniesieniu ograniczeń handlowych i otwarciu rynku usług. – Celem TTIP nie jest określanie wspólnych standardów merytorycznych, ale eliminacja barier utrudniających współpracę pomiędzy Ameryką i krajami Unii Europejskiej – mówi gazetaprawna.pl dr hab. Grzegorz Adamski, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. - Choć trzeba przyznać, że zmiany w tej materii będą raczej minimalne, bo np. cła i tak już są niskie – dodaje.

Po dziewięciu rundach negocjacji wiadomo już, że szybkiego końca na razie nie widać. „Na jednym baku” – jak chcieli amerykańscy negocjatorzy – się nie dojedzie. Kadencja Baracka Obamy ma się ku końcowi, a w sprawie TTIP zastrzeżeń i wątpliwości nadal sporo.

Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że umowa TTIP dzięki zniesieniu ceł i wprowadzeniu wspólnych standardów zwiększyłaby liczbę miejsc pracy, a PKB miałby zwiększyć się o 0,5 procent w ciągu 10 lat od podpisania umowy. Prof. Adamski przyznaje, że zwłaszcza te ostatnie dane leżą na granicy błędu statystycznego. – Trzeba pamiętać, że opublikowany przez KE raport powstał jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji i nie uwzględniał różnych problemów, które pojawiły się w ich trakcie – przypomina.

Już podczas negocjacji powstawały kolejne wyliczenia, tyle że przygotowane przez niezależne ośrodki , które prezentowały mniej optymistyczną wizję przyszłości z TTIP. Tak było m. in. w przypadku raportów badaczy z Tufts University czy London School of Economics. W ich opinii umowa TTIP spowodowałaby znaczące koszty gospodarcze i społeczne.

Jednym z podstawowych zarzutów wysuwanych przez krytyków TTIP jest przygotowywanie umowy pod dyktando lobbystów z wielkich ponadnarodowych firm, które potrzebują nowych rynków zbytu, bez zmiany przepisów niedostępnych. W trakcie 9. rundy negocjacji, która odbyła się w kwietniu br. w USA, Komisja Europejska mocno zaczęła więc akcentować szanse dla MSP, wskazując, że to one będą beneficjentami TTIP. - Z perspektywy politycznej może i warto szermować tym hasłem, bo skoro opór społeczny przeciwko porozumieniu jest tak duży, to każda grupa zwolenników się przyda – komentuje Adamski. - Ale rozdział o MSP to dużo hałasu o nic – dodaje profesor Uniwersytetu Wrocławskiego. - MSP w takich krajach jak Niemcy, Holandia czy Polska pewno na porozumieniu zyskają. Częściowo samodzielnie, jeśli są wystarczająco konkurencyjne, częściowo jako poddostawcy dla większych eksporterów. Oczywiście ci więksi zyskają więcej, a MSP z krajów wyłączonych ze światowego łańcucha dostaw i borykające się ze strukturalną utratą konkurencyjności (południe strefy euro) właściwie na pewno staną się relatywnie jeszcze mniej konkurencyjne na skutek każdej umowy rozwijającej handel światowy – prognozuje Adamski.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o ISDS

Jakkolwiek KE przedstawia oficjalne powody przygotowywania umowy, to i tak tajemnicą poliszynela jest, że najważniejszym celem jest umieszczenie w TTIP klauzuli ISDS, czyli mechanizmu rozstrzygania sporów na linii inwestor-państwo (Investor to state dispute settlement). Dla USA to kluczowy punkt porozumienia o wolnym handlu. Bez niego cała reszta nie ma sensu. Jeśli nie będzie zgody na ISDS, nie będzie umowy TTIP. Zwłaszcza, że jest wiele dziedzin w obrębie których można podjąć stosowne decyzje handlowe bez wykorzystywania do tego TTIP (eksperci twierdzą, że tak może się stać z umową na dostawę gazu z USA) .

Obecnie w Unii Europejskiej jest 1400 umów zawierających klauzulę ISDS. Polska ma ich 60. Mechanizm , który stał się narzędziem dyscyplinowania państw przez międzynarodowe korporacje jest znany od dawna. Krytycy TTIP i ISDS mówią, że jest pozostałością po kolonializmie. W ramach ISDS niezadowoleni inwestorzy mogą wnosić sprawy przeciw państwu, a rozstrzygają je specjalne sądy arbitrażowe, o wyborze których decyduje inwestor, a arbitrami są najczęściej prywatni prawnicy, zatrudnieni w międzynarodowych kancelariach prawniczych. Przeciwnicy tej formy rozsądzania spraw wskazują, że sądy arbitrażowe, w odróżnieniu od powszechnych nie są niezależne. Zastrzeżenia budzi też tajność postępowań, do której strony mają prawo. Inwestorzy chętnie z niego korzystają, więc podatnicy nie są w stanie dowiedzieć się, jak wielkie środki korporacja zdoła wyciągnąć z budżetu danego państwa.

Wg prof. Grzegorza Adamskiego mówiąc o ISDS, obawy można uporządkować w kilku kategoriach: mocno uzasadnione, uzasadnione i pozbawione podstaw. – Jeśli spojrzy się na problem z perspektywy zbyt płytkiej instytucjonalizacji (proceduralizacji) działania arbitrów, to najpoważniejszym zagrożeniem są właśnie owi arbitrzy. Uzasadnione są też obawy, że ISDS dyskryminuje krajowych przedsiębiorców, a postępowania mają daleko idące konsekwencje dla skarbu państwa. Nie podzielam jednak opinii, że mechanizm podważa decyzje ekonomiczno-gospodarcze suwerennego państwa. Jest to zarzut najbardziej podszyty ideologią, a z perspektywy praktycznej najmniej istotny.

Przy okazji 9. rundy negocjacji Komisja Europejska zaproponowała zmiany w ISDS: zwiększenie instytucjonalizacji arbitrażu i przejście do bardziej sformalizowanych procedur oraz powołanie instancji apelacyjnej. Pojawić ma się aneks do porozumienia w postaci listy arbitrów, w stosunku do których istnieje możliwość monitorowania ich kariery. Możliwe ma być także odrzucanie pozwów bezzasadnych oraz wprowadzenie jawności postępowania arbitrażowego. Być może uda się też wprowadzić zestaw wyłączeń, które uniemożliwiałyby firmom składanie pozwów przeciw państwom, np. w sprawach dotyczących ochrony środowiska, ochrony praw pracowniczych czy ochrony zdrowia.

- Propozycja powstania instancji apelacyjnej brzmi dobrze, ale przemilczany został fakt, że taka możliwość istnieje w arbitrażu inwestycyjnym od dawna, a jednak w praktyce żadne państwo nie zdecydowało się na stworzenie ciała apelacyjnego - dlaczego tym razem miałyby być inaczej - pytał niedawno na łamach gazetaprawna.pl Marcin Wojtalik. - Proponowane usprawnienia mogą wpłynąć pozytywnie na postrzeganie ISDS, ale nie łudźmy się: arbitraż inwestycyjny zostanie w dalszym ciągu tajnym, prywatnym systemem służącym przede wszystkim inwestorom i prawnikom z kancelarii prawniczych - twierdzi przedstawiciel Instytutu Globalnej Odpowiedzialności.

Mocny sprzeciw wobec ISDS w krajach takich jak Niemcy, a także Austria, Francja czy Holandia (przeciw klauzuli wypowiedziały się parlamenty tych trzech krajów) świadczy o tym, że Europejczycy nie chcą w umowie z USA zasad, które obowiązywały w stosunkach między kolonizatorami a byłymi koloniami.

Czy Komisji Europejskiej uda się odbudować wiarygodność w sprawie TTIP i przekonać Parlament Europejski oraz parlamenty narodowe, by głosowały za ratyfikacją – czas pokaże. Na razie sprzeczne komunikaty tej wiarygodności nie odbudowują. Tak jest choćby z ochroną żywności przed GMO. Dariusz Adamski zapewnia, że to jedna z tych dziedzin, które mają być wyłączone spod negocjacji (podobnie jak prawo autorskie czy usługi publiczne). Tyle że jesienią Miriam Spiro, była zastępczyni głównego przedstawiciela ds. handlu w rządzie USA w latach 2009-14 odpowiedzialna m.in. za negocjacje z UE, a obecnie ekspertka Brookings Institutions mówiła PAP: „Nie mogę sobie wyobrazić, by rząd USA zakończył negocjacje albo by Kongres zaakceptował porozumienie, jeśli amerykańskie rolnictwo będzie w jakikolwiek sposób wykluczone" . Ponieważ rolnictwo amerykańskie opiera się na GMO, wnioski nasuwają się same. - Bardzo mało to prawdopodobne. Opublikowanie stanowiska negocjacyjnego KE z wyraźnym wyłączeniem GMO blokuje negocjacje w tym zakresie. Komisja całkowicie by się skompromitowała pozwalając na zawarcie w TTIP postanowień wbrew jej publicznemu stanowisku w tej sprawie – twierdzi Dariusz Adamski.

Tymczasem Amerykański Kongres, wspierany przez lobby przemysłu spożywczego, zamierza wprowadzić zakaz obowiązkowego etykietowania żywności modyfikowanej genetycznie (GMO) na terenie Stanów Zjednoczonych.