Jeszcze w przeddzień zakończenia spotkania dyplomatów klimatycznych z całego świata w Bonn nie miało formalnej agendy i wisiało nad nim widmo totalnego fiaska. Z punktu widzenia przygotowań do kolejnego szczytu – COP28 w Dubaju – dorobek dwutygodniowej sesji mógł trafić na śmietnik.

Frustracji dał wyraz jeden z przewodniczących obrad, pakistański dyplomata Nabeel Munir, który porównał obecnych do uczniów szkoły podstawowej i wzywał ich do opamiętania. Ostatecznie czarnego scenariusza udało się uniknąć. Grę w cykora wygrały kraje rozwijające się, które nie pozwoliły na włączenie do porządku obrad punktu dotyczącego działań łagodzących zmiany klimatu, o ile nie zostanie podkreślone znaczenie ich finansowania.

Groźba fiaska będzie wisiała także nad konferencją w Dubaju. Rozwiązać konflikt interesów pomiędzy głównymi interesariuszami będzie trudniej niż kiedykolwiek. Z jednej strony kraje zamożne są na straconej pozycji w obliczu wciąż niespełnionej obietnicy zmobilizowania co najmniej 100 mld dol. rocznie na wsparcie transformacji krajów globalnego Południa i rekordowych środków na zielone inwestycje na własnym terenie. Z drugiej wiele państw przechodzi kosztowny kryzys energetyczny, a część ma przed sobą perspektywę chudych lat. Ich skłonność do składania hojnych obietnic jest zatem mizerna. Nie do końca ufają też, że bez bardzo jasno sprecyzowanych celów i terminów partnerzy z Południa zrezygnują z łatwiejszej opcji, jaką jest napędzanie rozwoju węglem i ropą. Z kolei kraje rozwijające się nie chcą składać wiążących deklaracji bez obietnicy ich sfinansowania przez kraje bogatsze. Na wypracowanie kompromisu jest jeszcze rok, bo do 2024 r. powinien zostać określony nowy cel na kolejne lata.

Bez wyraźnych kroków w tym kierunku trudno wyobrazić sobie pozytywny scenariusz dla listopadowego szczytu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Kryzys uderzył w czasie, który miał przynieść intensyfikację walki ze zmianami klimatu. Po zmianach w kluczowych stolicach – odsunięciu od władzy negacjonistów i sceptyków klimatycznych, jak Donald Trump i Jair Bolsonaro z Brazylii, czy polityków opierających się przyspieszaniu transformacji, jak były premier Australii Scott Morrison – konsensus w sprawie zielonej transformacji wydaje się mocniejszy niż kiedykolwiek. Administracja Joego Bidena nie tylko przyprowadziła Stany Zjednoczone na powrót do klimatycznego stolika, lecz także przeforsowała historyczne zielone regulacje na gruncie krajowym. Nowe zobowiązania na drodze do neutralności klimatycznej podjęli także pozostali najwięksi emitenci: Chiny, Indie i Unia Europejska, a także największe koncerny paliwowe.

To nie kryzys, to rezultat – można by powiedzieć za Kisielem. Zgoda w sprawie nowego paradygmatu i zasadniczych kierunków rozwoju oznacza w realiach globalnego ładu gospodarczego, że na dobre rozkręca się rywalizacja o strategiczne dla przyszłości aktywa. A do tego trzeba przecież dopisać narastające napięcia polityczne, przede wszystkim między USA a Chinami i blokami formującymi się wokół dwóch supermocarstw. Na gruncie europejskim, gdzie klimatyczna ofensywa była dotąd powiązana z celami gospodarczymi, a nie politycznymi, reorientację wymusiła agresywna polityka Rosji. Wojna energetyczna wytoczona Europie po inwazji na Ukrainę sprawiła, że niedowartościowane dotąd bezpieczeństwo stało się pełnoprawnym wektorem regionalnej polityki klimatyczno-energetycznej. Jak lubi powtarzać były minister klimatu Michał Kurtyka, nasz region wszedł w logikę gospodarki wojennej. W której to logice, dodajmy, już od dawna operowali inni gracze.

Rezultatem tej zmiany jest rozhermetyzowanie klimatycznej ortodoksji, którego objawem było najpierw przyzwolenie na kryzysowy powrót do węgla w Europie Zachodniej, a ostatnio choćby wycofywanie się z ambitnych celów przez koncerny naftowe. W zaktualizowanej strategii Shell podnosi plany produkcyjne i kreśli długą przyszłość dla gazu ziemnego. Jak wynika z ustaleń brytyjskiego serwisu Carbon Brief, są to ruchy sprzeczne z analizami samej spółki co do działań koniecznych do realizacji celów klimatycznych. Wcześniej akcjonariusze dwóch amerykańskich gigantów, ExxonMobil i Chevrona, opowiedzieli się przeciw podniesieniu celów w ślad za europejskimi konkurentami.

Polska ma szansę skorzystać z tego rozhermetyzowania, jeśli – jak wiele wskazuje – Unia zgodzi się na niewyobrażalne jeszcze niedawno ustępstwo w sprawie finansowania naszych elektrowni węglowych przez kolejnych parę lat. W obliczu nasilającej się rywalizacji politycznej i gospodarczej klimat może jednak stać się sierotą – nawet w świecie, w którym zielona transformacja jest na ustach wszystkich. Przynajmniej do czasu, kiedy ryzyka z nim związane staną się dla decydentów politycznych i biznesowych równie namacalne, co rosyjskie bomby czy fabryki mikroprocesorów. ©℗