Rząd odwrócił się od koncepcji, którą sam promował. W tle interesy branż energochłonnych i rosnące koszty prądu wytwarzanego z węgla.

Do idei opodatkowania przez Unię Europejską śladu węglowego importowanych produktów rząd był z początku nastawiony entuzjastycznie. Jeszcze w 2020 r., kiedy w Brukseli toczyła się dyskusja nad wieloletnim budżetem UE, Mateusz Morawiecki był jednym z głównych orędowników tego narzędzia. Przekonywał, że to szansa na zniwelowanie nieuczciwej przewagi zagranicznego przemysłu. Wymieniał taką opłatę m.in. razem z podatkiem cyfrowym jako dobry sposób na zasilenie budżetu wspólnoty. Do koncepcji CBAM – Carbon Border Adjustment Mechanism (mechanizm dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2) – pozytywnie odnosiło się też m.in. Ministerstwo Aktywów Państwowych. Wiceszef resortu Piotr Pyzik przekonywał, że wprowadzenie CBAM wpłynęłoby korzystnie na pozycję konkurencyjną państwowych spółek.

Zmuszanie do inwestycji

Później zapał Polski do opłaty granicznej opadał. Jesienią 2021 r., kiedy Europę ogarniał kryzys związany z wysokimi cenami gazu, Morawiecki wskazywał, że w proponowanym kształcie CBAM może wyrównać warunki konkurencji rynkowej dla części unijnego przemysłu, ale inne sektory korzystające z objętych nim towarów jako półproduktów mogą ucierpieć. Podnosił też kwestię wygaszania darmowych uprawnień do emisji, którą uznawał za kluczową dla polskiej gospodarki. Jeszcze mocniej wypowiadała się w tej sprawie minister klimatu Anna Moskwa.

Ostatecznie, kiedy pod koniec kwietnia przedstawiciele państw członkowskich decydowali nad ostatecznym przyjęciem wynegocjowanego rozporządzenia, Polska, jako jedyna, zagłosowała przeciw regulacji (od głosu wstrzymały się Belgia i Bułgaria). Po trzech tygodniach od momentu publikacji w Dzienniku Urzędowym UE rozporządzenie stanie się obowiązującym prawem, a firmy muszą rozpocząć przygotowania do pierwszej fazy jego implementacji. Dla pierwszych sektorów rozpocznie się ona już z początkiem października br. Podczas nieco ponad trzyletniego okresu przejściowego firmy będą musiały liczyć i raportować skalę emisji związanych z produkcją importowanych przez siebie towarów objętych instrumentem, m.in. stali i żelaza, aluminium, cementu, wodoru, nawozów czy energii elektrycznej. Odprowadzanie opłat, których wysokość będzie powiązana z notowaniami praw do emisji CO2 w unijnym systemie ETS, zacznie się w 2026 r. Równolegle z tą fazą implementacji CBAM rozpocznie się proces wygaszania darmowych uprawnień do emisji, które stanowiły do tej pory podstawowy środek ochrony wysokoemisyjnych sektorów unijnego przemysłu.

Zdaniem Macieja Burnego z firmy doradczej Enerxperience finalny mechanizm odbiega od oryginalnej koncepcji, która cieszyła się poparciem polskiego rządu. – Zamysł naszych urzędników był taki, żeby uwzględnić ślad węglowy importu i bardziej obciążyć te kraje, które przeniosły swoją wysokoemisyjną produkcję poza Unię. Zakładano, że to uderzyłoby przede wszystkim w zachodnią część kontynentu i w ten sposób ciężar kosztów polityki klimatycznej rozłoży się bardziej równomiernie. W tej chwili to bardziej kolejny instrument realizacji polityki klimatycznej, w którym priorytetem jest wygaszanie darmowych uprawnień do emisji i zmuszenie tym samym przemysłu energochłonnego do inwestycji w zielone technologie, które pozostają kosztowne – komentuje.

Aleksander Brzózka, rzecznik prasowy Ministerstwa Klimatu i Środowiska, wskazuje, że zgodnie z zaakceptowanym kształtem przepisów mechanizmem objęte będą od samego początku emisje pośrednie – w tym w sektorach, w których nie przyznaje się rekompensat dla przemysłów energochłonnych. – Polski postulat był taki, żeby uwzględnić je dopiero na późniejszym etapie, na podstawie oceny rzeczywistych skutków regulacji – dodaje.

Kluczowy okres przejściowy

Jak tłumaczy Maciej Burny, część branż objętych CBAM, m.in. producenci nawozów czy cementu, zgodnie z polityką KE nie ma możliwości ubiegania się o rekompensaty w związku ze spowodowanym przez system ETS wzrostem kosztów energii. – Z punktu widzenia Polski sprawa darmowych uprawnień na emisje pośrednie, czyli z energetyki, ma znaczenie kluczowe ze względu na dominację węgla w naszym miksie. Z tego samego powodu przeznaczamy duże pieniądze na rekompensaty – zatwierdzony dla nas przez Brukselę budżet tego typu wsparcia to ok. 10 mld euro do końca dekady – od których te sektory są odcięte w wyniku skrócenia przez Brukselę w 2020 r. listy sektorów objętych ulgami. Teraz te same firmy mogą otrzymać kolejny cios w postaci wygaszania darmowych uprawnień do emisji – podkreśla ekspert.

– Przemysł europejski, którego produkty objęte są CBAM, chciałby mieć i CBAM, i bezpłatne uprawnienia do emisji. Dziś wiemy, że ten drugi instrument będzie wygaszany. Jednak trzeba uwzględnić, że przemysł jest też świadomy nieuchronności zmian. Pojawiły się następne zapowiedzi globalnego przyspieszenia procesu transformacji. W ten czy inny sposób przemysł dotyka transformacja energetyczna i jest on tego bardzo świadomy – podkreśla Beata Superson-Polowiec z Kancelarii Polowiec i Wspólnicy, która doradza Izbie Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii.

Zdaniem naszych rozmówców ani ostateczny kształt, ani konsekwencje CBAM nie są przesądzone. Kluczowy będzie zbliżający się okres przejściowy. – Musimy być na tym etapie aktywni i trzymać rękę na pulsie. Najgorszą rzecz, jaką moglibyśmy zrobić, byłoby czekanie do końca 2025 r. i obudzenie się, kiedy swoje wnioski z pilotażu przedstawi Komisja Europejska – mówi Beata Superson-Polowiec. – Nie wykluczałabym, że rewizji podlegać będzie także harmonogram wygaszania darmowych uprawnień do emisji – dodaje.

– Biorąc pod uwagę kontrowersje, jakie towarzyszą tym regulacjom na arenie globalnej, stanowisko USA, spór z Chinami na forum Światowej Organizacji Handlu, trudno powiedzieć, czy i w jakiej formie one ostatecznie wejdą w życie. Funkcjonowanie CBAM będzie też uważnie analizowane w okresie pilotażowym, czego skutkiem mogą być daleko idące zmiany – ocenia Maciej Burny. ©℗

Udział sektorów objętych CBAM w dostawach spoza UE / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe