Piłka nożna to taka gra, w ktorej 22 facetów biega za piłką, a na koniec i tak zawsze wygrywają Niemcy” – powiadał słynny Gary Lineker. Gdyby gwiazdor angielskiej piłki lat 80. był ekonomistą, to mógłby stworzyć podobną definicję europejskiej integracji monetarnej.

Opowieść o tym, że Niemcy wygrywają na euro, od pewnego czasu nie budzi już wątpliwości. Istnieje spora literatura na ten temat, a ciekawych odsyłam do prac Janisa Warufakisa, Ashoki Mody’ego czy choćby polskiego ekonomisty Leona Podkaminera.

A jak to było wcześniej? Dostaliśmy właśnie o tym ciekawą pracę od ekonomistów Jamesa Cloyne’a i Alana M. Taylora (obaj z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis) przy współpracy Patricka Huertgena z niemieckiego Bundesbanku. Ich badanie koncentruje się na dwudziestoleciu poprzedzającym wprowadzenie euro, czyli na latach 1979–1998. Był to – jak wiadomo – okres raczkującej integracji walutowej. W ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) istniał wówczas mechanizm zwany Europejskim Systemem Walutowym (European Monetary System – ESM). Był to twór dosyć dziwny. Z jednej strony tworzące go kraje miały nadal swoje narodowe waluty i zachowywały teoretyczne prawo do prowadzenia suwerennej polityki monetarnej. Z drugiej strony okazało się, że waluty wszystkich państw zostały w ramach ESM powiązane przede wszystkim z kursem najsilniejszego pieniądza ówczesnej Europy, czyli zachodnio niemieckiej marki. Z początku dopuszczono większe odchylenia w ramach tzw. węża walutowego. Z biegiem czasu orientacja na markę stawała się coraz mocniejsza. Taki układ czynił z Bundesbanku de facto bank centralny jednoczącej się Europy, prototyp działającego dziś we Frankfurcie Europejskiego Banku Centralnego. Z tą różnicą, że w obecnym układzie bankierzy centralni Francji, Włoch czy Holandii mają coś do powiedzenia w kwestii np. wysokości stóp procentowych w strefie euro. A w czasie wspomnianego dwudziestolecia to Bundesbank swoimi decyzjami wyznaczał reszcie ESM politykę monetarną. Przedziwna to z dzisiejszej perspektywy sytuacja, oczywiście mocno związana z antyinflacyjnym kursem, którym szły wówczas władze monetarne sporej części bogatego świata. Neoliberalny zwrot w praktyce.

Ale w tym samym czasie w Europie Zachodniej były kraje, których waluty nie uczestniczyły w ESM, a ich kurs wobec marki był płynny. Porównując gospodarcze wyniki krajów „przypiętych” (Francja, Włochy, Beneluks) i „nieprzypiętych” (Szwajcaria, Norwegia, do pewnego momentu także Wielka Brytania) do marki, Cloyne, Taylor i Huertgen dostali mapę wpływu, jaki niemieckie rządy w polityce monetarnej miały na ówczesną gospodarkę. Co wyszło z tego porównania? Przede wszystkim, gdy Bundesbank niespodziewanie podwyższał stopy procentowe, produkcja przemysłowa spadała w krajach przypiętych do marki (w ekonomii nazywa się to z angielska „pegiem”). Tego efektu nie było w państwach, które pozostawały wobec niemieckiego pieniądza w płynnym kursie. Podobnie było z akcją kredytową. Gdy Bundesbank zbierał się i zacieśniał politykę monetarną, dostępność kredytu spadała w Holandii, we Francji czy Włoszech dużo mocniej niż poza ESM. Dużo szybciej też spadała tam inflacja.

I jeszcze jedno. Cloyne, Taylor i Huertgen zestawili wpływ Bundesbanku na sytuację ekonomiczną krajów przypiętych do marki z sytuacją gospodarek, które w tym samym okresie przypinały się do dolara amerykańskiego. Ku swojemu zdziwieniu ekonomiści odkryli, że ten wpływ wcale nie był mniejszy. W niektórych przypadkach (spowolnienie gospodarcze) działał nawet mocniej. Jest to o tyle ciekawe, że wśród historyków gospodarki znaczenie ostrego antyinflacyjnego kursu prowadzonego przez Fed w latach 80. (tzw. szok Volckera) jest oczywisty i dobrze opisany. Z kolei „efekt Bundesbanku” dla spowolnienia gospodarczego w Europie tego samego okresu jest zjawiskiem, o którym mówi się dużo rzadziej.

Podsumujmy: „integracja walutowa Europy to taka gra, w której uczestniczy kilku lub kilkunastu bankierów centralnych z różnych krajów kontynentu. A na koniec i tak zawsze wygrywają Niemcy”. Gary Lineker. Ekonomista. ©℗