Wojna wyczerpuje zasoby wielkokalibrowych pocisków i rakiet, a wszystkie kraje będą ich potrzebować przez długie lata, by odbudować zapasy.

Od wybuchu ponad rok temu regularnej wojny ukraińska artyleria wystrzelała już ponad 1 mln pocisków. Zużyła swoje zapasy, a teraz korzysta z tego, co dostarczą zachodni sojusznicy. W miarę przestawiania się obrońców ze sprzętu posowieckiego na zachodni, coraz bardziej potrzeba pocisków 155 mm. A zasoby i możliwości produkcyjne są ograniczone.

– Szczególnie istotne jest zwiększenie produkcji amunicji. To kwestia, którą sojusznicy zajmują się już od jakiegoś czasu – mówił Jens Stoltenberg, sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego, przed ubiegłotygodniowym spotkaniem ministrów obrony państw członkowskich. Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji, zapowiedział, że UE przeznaczy w najbliższym czasie 2 mld euro na amunicję – 1 mld na zakupy dla Ukrainy i 1 mld na uzupełnienie zapasów przez kraje, które już przekazują pociski.

Obecnie zachodni sojusznicy produkują jednak znacznie mniej, niż zużywa Ukraina. Sięgają po żelazne zapasy. Na przykład Stany Zjednoczone przekazały część amunicji ze swojego magazynu w Izraelu, co zaniepokoiło rząd w Tel Awiwie.

Problem w tym, że zdolności produkcyjne są obecnie niskie. Jak podaje „Washington Post”, Stany Zjednoczone są w stanie wyprodukować ok. 14 tys. sztuk amunicji miesięcznie, wiosną te zdolności będą dwa razy większe, docelowo mają wynosić 90 tys., czyli ok. 1 mln sztuk rocznie. Pewne moce są także w Korei Południowej i w Turcji. W Europie Zachodniej jest znacznie gorzej. Największe możliwości ma niemiecki koncern Rheinmetall, ale one wynoszą obecnie najpewniej mniej niż 50 tys. rocznie. Pociski produkują też Czechy, Słowacja i Polska.

Wchodzący w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej Dezamet jest w stanie rocznie wyprodukować nieco więcej niż 10 tys. sztuk tego rodzaju amunicji. Ta liczba może szybko wzrosnąć do 30–40 tys., ale to jest w bardzo dużej mierze zależne od poddostawców.

To ma się zmienić. Obecnie przedstawiciele PGZ prowadzą rozmowy m.in. z południowokoreańskimi firmami, które mają zaowocować powstaniem w Polsce fabryki zdolnej produkować m.in. pociski do czołgów i dla artylerii. Wstępne rozmowy o tym projekcie toczą się także z niemieckim przemysłem. Założenie jest takie, że polski rząd wyłoży środki na zakład produkcyjny, a technologia masowej produkcji zostanie zakupiona. Budowa tego rodzaju fabryki (np. na terenie zakładów Mesko w Skarżysku-Kamiennej) to koszt rzędu 1 mld zł. W optymistycznym wariancie może ona zacząć produkować trzy lata po rozpoczęciu inwestycji.

Zapotrzebowanie na pociski jest olbrzymie. Tylko Wojsko Polskie powinno mieć zapasy tego rodzaju środków bojowych na poziomie co najmniej 1 mln sztuk, a obecnie nie mamy więcej niż kilkadziesiąt tysięcy. Zapasy będą odbudowywać i zwiększać także nasi sąsiedzi, a w dodatku nie wiadomo, ile jeszcze zużyje ich broniąca się Ukraina.

Zakład produkujący naboje 155 mm to niejedyna możliwa inwestycja, o której toczą się obecnie rozmowy. – Negocjujemy, aby fabryka pocisków do wyrzutni HIMARS powstała w Polsce – powiedział minister obrony Mariusz Błaszczak w Polsacie. Biorąc pod uwagę, że resort obrony złożył do USA zapytanie ofertowe na ok. 500 wyrzutni tego rodzaju i najpewniej kupi ich ok. 200, to także zapotrzebowanie na pociski będzie olbrzymie. A wyrzutnie HIMARS kupuje także wiele innych krajów wschodniej flanki NATO, m.in. Rumunia, Litwa i Estonia.

Wiadomo też, że przy okazji zakupu 288 wyrzutni rakietowych K239 Chunmoo z Korei Południowej chcemy pozyskać technologię produkcji pocisków do tego uzbrojenia. Ponieważ ilość kupowanego sprzętu jest naprawdę duża, nawet biorąc pod uwagę tylko polskie potrzeby, budowa takich zdolności wydaje się uzasadniona. W razie ewentualnego konfliktu dawałoby to względną niezależność, ograniczoną jedynie dostawami komponentów.

– Jeśli te inwestycje uda się zrealizować, w najbliższych latach możemy stać się głównym graczem w kwestiach dostaw amunicji wielkokalibrowej i rakietowej w Europie – mówi Przemysław Kowalczuk, członek zarządu ds. rozwoju w Mesko.

Jednak to, że te inwestycje zostaną zrealizowane, wcale nie jest pewne. Problemów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, trzeba się dogadać z zagranicznym dostawcą technologii masowej produkcji amunicji. O ile z Koreą Południową może to być możliwe, to nasze doświadczenia historyczne pokazują, że porozumienie w takich sprawach z Amerykanami jest bardzo trudne. Na naszą korzyść działa to, że zamawiamy tak dużo i że… rozmawiamy z konkurencją z Korei.

Po drugie, trzeba mieć środki na realizację tych inwestycji. To wydaje się możliwe, ponieważ ostatnie zapowiedzi premiera Mateusz Morawieckiego dotyczące dokapitalizowania przez państwo Huty Stalowa Wola kwotą ponad 1 mld zł i wyłożenie pieniędzy na infrastrukturę w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych w Poznaniu wskazują na to, że rząd obecnie jest gotowy na strategiczne inwestycje w zbrojeniówkę. Jak zwykle niewiadomą jest, jak długo taka gotowość potrwa.

Trzecią kwestią, bez rozwiązania której nie da się zrealizować tych inwestycji, jest wieloletnie zamówienie na duże ilości amunicji ze strony resortu obrony. To udało się w przypadku bojowych wozów Borsuk. Wiadomo, że takie analizy dotyczące zakupu amunicji w Ministerstwie Obrony Narodowej trwają, pytanie czy i kiedy przełożą się na konkretne decyzje. ©℗

Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe