Mamy wymierne powody, aby oczekiwać dużo lepszych ratingów polskiego długu – oceniają ekonomiści
Polskie finanse publiczne są pod kontrolą. Deficyt spada. Maleje dług. O ile w tym pierwszym przypadku może i nie jesteśmy europejskim prymusem (z opublikowanych wczoraj danych Eurostatu wynika, że 18 krajów wspólnoty miało w 2014 r. lepszy lub porównywalny wynik), o tyle pod względem wielkości zadłużenia jesteśmy w awangardzie UE. Z długiem na poziomie 50,1 proc. PKB plasujemy się na 10. miejscu w Unii. W kolejnych latach zarówno polski dług, jak i deficyt w relacji do PKB mają spadać. To poważny argument dla agencji ratingowych. Tym bardziej że w przeciwieństwie do wielu innych krajów UE Polska nie była zmuszona do radykalnych działań i zmian dokonywała cały czas przy wzroście gospodarczym. Polskie PKB od początku kryzysu zwiększyło się o blisko jedną czwartą.
– Od dwóch lat polska gospodarka przyspiesza, a jej wzrost ma dobrą strukturę. Jest równomiernie pobudzany eksportem i popytem wewnętrznym. To przyspieszenie na zdrowych fundamentach przy poprawie wszystkich najważniejszych parametrów, jak inflacja, deficyt, dług, bezrobocie czy bilans w obrotach bieżących – podkreśla członek Rady Gospodarczej przy premierze Bogusław Grabowski.
Rząd zakłada optymistyczne scenariusze wzrostu: ostatnie szacunki Ministerstwa Finansów to 3,8 proc. w 2016 r. w porównaniu z 3,4 proc. w tym roku. W to, że gospodarka jest na fali, wierzą nie tylko krajowi analitycy. Również eksperci OECD (prognozują przyspieszenie wzrostu PKB do 3,5 proc. w 2016 r. z 3 proc. w tym). Podobnie Komisja Europejska (wzrost PKB w 2016 r. w wysokości 3,4 proc., wobec 3,2 proc. w 2015 r.).
Michał Burek, ekonomista Raiffeisen Polbanku, ocenia, że coraz szybszy wzrost PKB będzie pozytywnie przekładał się na dochody państwowej kasy. Tym bardziej że sprzyjać temu będzie struktura gospodarczego ożywienia. Będzie ono generowane przez wzrost popytu krajowego, m.in. większą prywatną konsumpcję, która z kolei będzie skutkiem poprawy na rynku pracy. A konsumpcja to „pożywka” dla dochodów z podatku VAT, który jest głównym źródłem pieniędzy dla budżetu.
– Wiele wskazuje na to, że zmierzamy w kierunku podwyższenia ratingów. Zresztą Standard & Poor’s już na początku tego roku podniósł jego perspektywę. Ważnym argumentem będzie zniesienie procedury nadmiernego deficytu nałożonej na Polskę przez Komisję Europejską. Z ostatnich wiadomości wynika, że MF będzie składać wniosek o wyjście z procedury – dodaje Michał Burek.
Piotr Kalisz, ekonomista banku Citi Handlowy, prognozuje podobnie. Według niego jest duża szansa, że nastąpi to w ciągu najbliższego roku. Oprócz spadku deficytu i długu ekspert wymienia systematyczny spadek deficytu obrotów bieżących. To miara, która pokazuje uzależnienie gospodarki od kapitału zagranicznego. Im deficyt obrotów jest większy, tym większe uzależnienie, które może się skończyć destabilizacją systemu finansowego w czasie kryzysu. W ubiegłym roku deficyt wynosił ok. 1,3 proc. PKB. Dla porównania na Węgrzech było to ponad 3 proc. PKB.
Z danych Eurostatu wynika, że PKB per capita to obecnie 67 proc. unijnej średniej. W 2007 r. – kiedy ostatnio podwyższono rating polskiego długu – wskaźnik wynosił połowę tego, co przeciętnie w UE.
Decyzji w sprawie ratingów możemy się spodziewać najwcześniej w wakacje. Zwykle agencje co pół roku dokonują przeglądu swoich ocen. Poprzednie zostały dokonane w styczniu – lutym tego roku. Wtedy agencje je podtrzymały.
Gdyby doszło do podwyżki ratingów, Polska znalazłaby się w drzwiach obligacyjnej ligi mistrzów – czyli grupie krajów, których dług oceniany jest jako ten o wysokiej jakości (dziś nasze obligacje są w czołówce „średniaków”). Zmianę zobaczylibyśmy przede wszystkim w wycenach naszego długu – różnica między rentownością polskich obligacji a dochodowością np. niemieckich papierów powinna się zmniejszyć. Bogusław Grabowski zauważa, że podniesienie ocen naszych papierów dłużnych mogłoby oznaczać ich przeniesienie do wyższych klas inwestycyjnych. To mogłoby oznaczać zwiększony napływ inwestorów do Polski. – Gdy zaczną rosnąć stopy procentowe w USA i zakończy się polityka luzowania ilościowego w Wielkiej Brytanii, Japonii czy eurolandzie, na rynku zostanie rzucone hasło „money go home” – co sprowadzi się do odwrotu kapitału z krajów emerging markets (rynków wschodzących). Umieszczenie nas w lepszym portfelu wówczas będzie miało znaczenie – podkreśla Grabowski.