Istnieje wiele odwiecznych antagonizmów. Na przykład wędkarze kontra kajakarze – jedni i drudzy są przekonani, że rzeka należy do nich i omijają się w najlepszym razie szerokim łukiem. W najgorszym dochodzi do ostrego spięcia (sam widziałem takie niejedno).
Istnieje wiele odwiecznych antagonizmów. Na przykład wędkarze kontra kajakarze – jedni i drudzy są przekonani, że rzeka należy do nich i omijają się w najlepszym razie szerokim łukiem. W najgorszym dochodzi do ostrego spięcia (sam widziałem takie niejedno).
Skrzydełko czy nóżka? Real czy Barcelona? Pele czy Maradona (bo na pewno nie Messi)? To kilka kolejnych. W ekonomii odpowiednikiem tych trudnych do rozstrzygnięcia sporów jest lekko skrywana kosa między fanatykami statystyk a miłośnikami narracji.
Ci pierwsi uważają, że wykres obrazujący dane statystyczne to najświętszy sakrament; rodzaj karcianego atutu, który zawsze bije inne figury i kolory. Wystarczy pokazać wykres i już wszyscy powinni się rozejść. Spór został niniejszym zakończony.
Ostatnie lata to dobry czas dla „statystycznych”. Internet i media społecznościowe (gdzie odbywa się dziś spora część debaty ekonomicznej) dają olbrzymie możliwości wizualizacji danych. Każdy może więc na własne oczy zobaczyć, „jak jest”. Co tu jeszcze wyjaśniać?
Takie podejście nie wszystkich jednak przekonuje. Ci śmiałkowie nie padają na kolana przed blaskiem tego czy innego wykresu. A już na pewno nie zamierzają kończyć na nim dyskusji. Nie chodzi im już nawet o to, że statystykami można kręcić na wiele możliwych sposobów w celu uzyskania zamierzonego rezultatu (patrz: popularne wśród anglosaskich ekonomistów powiedzonko „torture the data until they confess” – „bij dane tak długo, aż przyznają się do winy”). W tym niedowierzaniu statystykom idzie raczej o to, że liczby i wartości niewiele znaczą bez narracji, czyli bez pewnej towarzyszącej im opowieści. Dopiero po nanizaniu statystycznych paciorków na nitkę przekonującej historii dostajemy prawdziwy naszyjnik. Bez narracji świecidełka rozsypią się po podłodze każde w innym kierunku.
No więc jak to jest? Statystyki czy jednak narracje? Ciekawej odpowiedzi na te pytania próbują udzielić w swoim nowym tekście Thomas Graeber (Harwardzka Szkoła Biznesu), Christopher Roth (Uniwersytet w Warwick) i Florian Zimmermann (Uniwersytet Boński).
Przeprowadzili oni eksperyment z dziedziny psychologii społecznej, który polegał na konfrontowaniu uczestników z opiniami na różne tematy. Część tych opinii opierała się na (dobrze zwizualizowanych) danych statystycznych, a część na (dobrze opowiedzianych) narracjach.
Okazało się, że oba te sposoby podbudowania opinii miały zasadniczo różny wpływ na ludzi. A co jeszcze ciekawsze, wpływ ten zmieniał się w czasie: na początku opinie oparte na statystykach mocniej działały na uczestników badania – tego typu argumentacja miała ponad 20-proc. siłę przekonywania. Argumenty narracyjne działały zaś na 18 proc. uczestników próby. Zaledwie dzień później sytuacja odwróciła się dramatycznie. W opinie „statystyczne” wierzyło już tylko 5 proc., a siła przekonywania narracji utrzymywała się nadal na solidnym, kilkunastoprocentowym poziomie. Innymi słowy: statystyki służyły dobrze, ale ledwie przez chwilę, po czym wyparowywały z głowy. Opowieść utrzymywała się tam dłużej.
Graeber, Roth i Zimmermann przytaczają wiele hipotetycznych wyjaśnień tego zjawiska. Służy im do tego celu bogata literatura z pogranicza psychologii, socjologii i ekonomii. Pokazują też, że statystyki działają dłużej, gdy połączyć je z opowieścią i nadać im kontekst. Narracje tracą zaś, jeśli muszą konkurować z mnogością konkurencyjnych opcji. Wciąż jednak wyniki tego eksperymentu są chyba ciekawe dla tych wszystkich, którzy na co dzień zajmują się przekonywaniem innych. Dla nich dobór odpowiedniej metody jest przecież kluczem do sukcesu. ©℗
Reklama
Reklama