Gdzie tylko pojawiała się deflacja, ekonomiści mówili, że jest paskudna. Krzywe nogi, anorektyczna figura, szponiaste dłonie. U nas – przynajmniej na razie (w lutym wyniosła 1,6 proc. w skali roku) – deflacja wygląda zupełnie inaczej. Może się naprawdę podobać. A nawet jest sexy. Dlaczego?
Deflacja bywała paskudna, bo na ogół chadzała w nieodłącznym towarzystwie recesji. Tak było w Japonii przez blisko dwie dekady i w zasadzie analogicznie prezentuje się dziś w strefie euro, jeśli potraktować ten obszar jako całość. W Polsce jest inaczej. Przez cały ubiegły rok spadkowi cen producentów towarzyszył wzrost produkcji. Nowe zamówienia w przemyśle w grudniu 2014 w ujęciu rocznym wzrosły aż o 12,3 proc.
Początek tego roku przyniósł trochę mniej optymistyczny obraz, choć na razie nie wiadomo, czy to dlatego, że deflacja zmienia oblicze na surowsze. Przy pogłębieniu się spadku cen produkcji do 2,9 proc. produkcja trochę wyhamowała, jednak wyrównana sezonowo była wyższa niż przed rokiem o 4 proc. Nowe zamówienia dla przemysłu w ujęciu roczny spadły po raz pierwszy po trzech miesiącach wzrostu. Ale
sprzedaż detaliczna bardzo przyzwoicie wzrosła, co może oznaczać, że niski poziom cen nadaje pewne impulsy konsumpcji. Może więc deflacja potrafi się ujmująco uśmiechać?
Wzrost gospodarczy utrzymuje się od kilku kwartałów powyżej 3 proc. i choć wiadomo, że jest to poniżej potencjału naszej
gospodarki, to wynik wydaje się całkiem przyzwoity na tle strefy euro i w obliczu konfliktu za wschodnią granicą.
Co najważniejsze jednak, wzrost gospodarczy wyraźnie przekłada się na
rynek pracy, a więc coraz większa część społeczeństwa zaczyna z niego korzystać. Stopa bezrobocia rejestrowanego wprawdzie w styczniu wzrosła trzeci miesiąc z rzędu, tym razem do 12 proc., ale w zimie zawsze następował jej wzrost. Pamiętajmy, że bezrobocie poszło w górę po dziewięciu miesiącach trwałego spadku w ubiegłym roku, co było nienotowanym wynikiem od lat przedkryzysowych. Zarówno NBP, jak i minister pracy mówią, że do końca roku może spaść do poziomu jednocyfrowego. Oznaczałoby to z kolei, że będzie najniższe od 2008 roku.
Z deflacji korzysta uboższa część społeczeństwa, ta najbardziej poszkodowana przez kryzys. Wzrost jej siły nabywczej przy niskim oprocentowaniu pieniądza pozwala na stopniową poprawę warunków życia. A więc wzrost gospodarczy jest dzielony w bardziej sprawiedliwy sposób. To z kolei powinno sprzyjać utrwaleniu wzrostu, bo poszerza się baza
konsumentów mogących wydawać na coś więcej niż zaspokojenie elementarnych potrzeb.
Co może być zaskakujące, w warunkach deflacji po kilku latach przerwy zaczynają się też pomalutku odbudowywać oszczędności. Na dodatek zdecydowana ich większość trafia do
banków, mimo że niskie oprocentowanie powinno do tego zniechęcać. Tylko w lutym gospodarstwa domowe przyniosły do nich 6,8 mld zł. Odbudowa oszczędności to jedno z najbardziej koniecznych i pożądanych zjawisk z punktu widzenia perspektyw gospodarki i społeczeństwa nie na lata, ale na dziesięciolecia.
Dlaczego deflacja, i to dość głęboka, przynajmniej na razie nie wskazuje na to, że gospodarka zmierza ku recesji? To zapewne bardzo dobry temat dla badań ekonomistów. Jednym z wytłumaczeń może być fakt, że deflacja w Polsce jest „importowana”, podobnie jak w latach bezpośrednio pokryzysowych importowana była inflacja. Wiąże się z globalnym spadkiem cen surowców i żywności. Jeden z banków policzył, że dzięki niemu w kieszeniach Polaków zostanie w tym roku o 15 mld zł więcej.
Spadek cen surowców i deflacja to także trudny moment dla chronionych przez państwo oligopoli, jak np. w energetyce. Stracą argument, że drożejące ropa, gaz czy węgiel zmuszają je do przekładania wszystkich nieuzasadnionych i rozdętych kosztów na konsumentów i całą pozostałą gospodarkę. Zapewne spowoduje to jeszcze niejedną zawieruchę, czego przykładem były niedawne protesty górników, ale od czego mamy odpowiedzialnych polityków, jak nie od tego, żeby takie „bomby” potrafili rozbrajać. Chyba że odpowiedzialni nie są.
Deflacja, mimo że taka sexy, stawia bardzo trudne wyzwania przed polityką pieniężną. Z jednej strony nie powinna ona dać się deflacji rozpanoszyć, bo nawet równie atrakcyjną jak nasza trzeba trzymać w ryzach. Nie powinna również pozwolić na to, żeby zbyt tani kredyt, zamiast wspomagać oddłużenie gospodarstw domowych, pogłębił ich zadłużenie – pokaże ono swoje prawdziwe oblicze wtedy, gdy deflacja nas porzuci. A w końcu nie powinna dopuścić do tego, żeby zbyt tani pieniądz zachęcał firmy do nierozważnych inwestycji.
Z drugiej strony polityka pieniężna nie powinna psuć uroku deflacji. Jak najdłużej.