Polska zbrojeniówka, która w III RP przez długie lata, poza nielicznymi wyjątkami, była obrazem nędzy i rozpaczy w wyniku wojny na Ukrainie stanęła przed niespotykaną od dziesięcioleci szansą na rozwój.
20 mld zł. Taka jest szacunkowa wartość umowy ramowej podpisanej w ubiegłym tygodniu przez resort obrony ze spółkami polskiego przemysłu obronnego „na dostawy elementów systemów uzbrojenia wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych zakontraktowanych na potrzeby Sił Zbrojnych RP w Stanach Zjednoczonych oraz w Korei Południowej”. W uproszczeniu chodzi o to, że pozyskiwane w tych krajach wyrzutnie dalekiego zasięgu (m.in. osławione Himarsy) mają być usadowione na podwoziach Jelcza (Polska Grupa Zbrojeniowa) i m.in. wyposażone w polski system kierowania ogniem Topaz (Grupa WB). Co istotne, jak wyjaśnia odpowiedzialny za ten zakup płk Michał Marciniak, „w przypadku amunicji, strona polska oczekuje pełnego przeniesienia produkcji do Polski, wraz z niezbędnym transferem wiedzy i technologii”. Pamiętając, że jest to umowa ramowa i przed nami do podpisania są jeszcze te wykonawcze oraz, że strona polska na razie „oczekuje”, a nie ma podpisany kontrakt, jest to pozytywny sygnał dla polskiego przemysłu obronnego. To olbrzymi zastrzyk finansowy.
Polska zbrojeniówka, która w III RP przez długie lata, poza nielicznymi wyjątkami, była obrazem nędzy i rozpaczy w wyniku wojny na Ukrainie stanęła przed niespotykaną od dziesięcioleci szansą na rozwój. W moim przekonaniu opiera się ona na trzech filarach.
Pierwszym jest to, że armatohaubice Krab, zestawy przeciwlotnicze Piorun czy amunicja krążąca Warmate sprawdziły się w boju, i teraz głównym ograniczeniem w ich sprzedaży eksportowej są ograniczone moce produkcyjne polskich wytwórców. Tak więc polskie uzbrojenie przestało się kojarzyć się z paździerzem. Drugim, że wreszcie rozpoczynamy poważną współpracę przemysłową z zagranicznymi koncernami zbrojeniowymi: w kwestii pocisków z brytyjskim MBDA, przy budowie fregat z również brytyjskim Babcockiem, a w kwestii pancernej i artylerii z koreańskimi Hyundai Rotem i Hanwha Defense. I choć w kwestii artylerii pojawiają się pytania dotyczące tego, czy polski Krab tę współpracę przeżyje, to wypada mieć nadzieję i uwierzyć wojskowym, że tak. Wreszcie trzecim filarem, na którym może się oprzeć rozwój polskiej zbrojeniówki, jest rzecz z pozornie najbardziej oczywista, czyli duże zamówienia z ministerstwa obrony narodowej. Podkreślę, że ubiegłotygodniowa umowa jest swego rodzaju przełomem, bo do tej pory kontrakty tej wielkości trafiały tylko do koncernów ze Stanów Zjednoczonych bądź z Korei Południowej. Teraz te pieniądze zostaną nad Wisłą. To pozwoli na wieloletnią, stabilną produkcję, a jeśli będzie taka potrzeba, również na rozbudowę mocy produkcyjnych. Ten proces właśnie z powodu zbyt małych zamówień resortu obrony do tej pory nie miał miejsca np. w Hucie Stalowej Woli, która wytwarza wspominane Kraby.
Oczywiście fakt, że przed polską zbrojeniówką pojawia się szansa, by stać ważnym europejskim graczem nie oznacza, że zostanie wykorzystana. Bo zagrożeń na drodze do lepszej przyszłości jest wiele.
Można tu wymienić choćby brak stabilności, który jest immanentną cechą polskiej zbrojeniówki z powodu częstych zmian w zarządach ważnych spółek. Obecny prezes PGZ Sebastian Chwałek jest na swoim stanowisku rekordowo długo, bo już ponad… półtora roku. A że wcześniej był związany z MON i PGZ, to przyszedł do zbrojeniówki znając temat. Biorąc pod uwagę, że za rok mamy wybory, a już wcześniej Chwałek może zbrojeniówkę zamienić np. na branżę energetyczną, nie jest oczywistym, że obecnie podpisywane umowy będą dalej realizowane. Przykładem takiego braku ciągłości jest choćby sprawa caracali, śmigłowców z zakupu których rząd PiS się wycofał, za co podatnicy zapłacili 80 mln zł kary.
Zagrożeniem, którego nie można lekceważyć, jest także niewykorzystanie współpracy z zagranicznymi koncernami i to niekoniecznie z winy polskich kontrahentów. Do tej pory w polskiej zbrojeniówce to się nie udało. Umowy offsetowe z Amerykanami to sukcesy co najwyżej umiarkowane, a raczej porażki, a np. trwająca kilkanaście lat współpraca z Izraelem w kwestii produkcji przeciwpancernych pocisków Spike do dziś nie zaowocowała pełnym przekazaniem technologii. Już teraz można usłyszeć, że dogadywanie się z Koreańczykami może być trudniejsze niż wcześniej zakładano i może się skończyć tak, że oni po prostu zbudują w Polsce swoje fabryki, ale żadnej wielkiej kooperacji nie będzie.
Wreszcie nie wolno zapominać, że pracownicy w państwowym przemyśle zbrojeniowym są silnie uzwiązkowieni, a związki zawodowe w tym sektorze często bywają hamulcowym wszelkich zmian. Nawet tych pozytywnych.