W polskiej prasie (również na łamach DGP) co chwila powraca spór o to, kto był winny ostatniemu kryzysowi ekonomicznemu: czy sektor prywatny (przede wszystkim banki), czy państwo. W moim przekonaniu jest to spór jałowy, ponieważ jego rozstrzygnięcie jest niemożliwe w sposób, który obie strony uznałyby za przekonujący. Rzecz w tym, że w tym sporze, pod wpływem odmiennych interpretacji sterowanych różnymi ideologiami, nie tylko co innego uznaje się za przyczyny owego kryzysu, ale wręcz co innego uznaje się za fakty. W tej sytuacji brak jakiejkolwiek neutralnej płaszczyzny, w odniesieniu do której można by ów spór jakoś rozstrzygnąć.
Andrzej Szahaj filozof polityki i historyk myśli społecznej
/
Dziennik Gazeta Prawna
Stąd też wydaje mi się, że lepiej na całą sprawę kryzysu spojrzeć z innej strony. Idzie mi o to, że fikcją jest założenie leżące u jego podłoża, iż oto w ogóle mamy do czynienia z dwoma instancjami kierującymi się odmiennymi systemami wartości: przedsiębiorstwami związanymi ze sferą wolnego rynku kierującymi się zyskiem i państwem kierującym się dobrem wspólnym. Gdy popatrzymy na ostatnie trzydzieści kilka lat, to zobaczymy, że ów podział, wcześniej rzeczywiście charakterystyczny dla niektórych okresów współczesnej historii Zachodu, przede wszystkim dla trzech powojennych dekad (1945–1975), ale też dla okresu międzywojennego po Wielkim Kryzysie (polityka New Deal w USA), stał się dawno nieaktualny. Państwo abdykowało bowiem z pozycji arbitra stojącego ponad różnymi interesami oraz siłami społecznymi i z całą mocą zaangażowało się w realizację pewnej doktryny filozoficzno-ekonomicznej sprzyjającej przede wszystkim interesom wielkiego kapitału oraz sfery finansowej. Doktryna ta to neoliberalizm, ukrywający się w Stanach Zjednoczonych pod mylącą etykietką neokonserwatyzmu. Charakterystyczne są tutaj rządy Ronalda Reagana w USA oraz Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Oboje przeorientowali swoje państwa z pozycji arbitra na pozycję czynnego i nader energicznego stronnika tylko jednej ze stron wchodzących w grę napięć społecznych. Reagan, otoczony gronem doradców wywodzących się z amerykańskiego obozu neokonserwatywnego i libertarianistycznego oraz Margaret Thatcher, polecająca czytać członkom swojego gabinetu prace jednego z duchowych fundatorów neoliberalizmu, a mianowicie Friedricha Augusta von Hayeka, dokonali odgórnej rewolucji, wprowadzając ustawodawstwo sprzyjające zniesieniu wszelkich barier w działaniu wolnego rynku i podejmując działania mające na celu złamanie oporu sił stanowiących elementy starego systemu, w którym szukano pewnej równowagi pomiędzy różnymi, czasami sprzecznymi ze sobą, interesami ekonomicznymi i społecznymi. Reagan złamał opór strajkujących kontrolerów ruchu powietrznego, Margaret Thatcher zaś rozprawiła się siłą ze strajkującymi górnikami. Oboje zrobili wszystko, aby znieść większość regulacji dotyczących sfery bankowej, a także wesprzeć działania wielkich korporacji.
Reprezentowany przez nich fundamentalizm rynkowy był konsekwentnie i skutecznie wprowadzany w życie. Ważne funkcje w państwie objęły osoby jednoznacznie związane z libertarianizmem (najlepszym przykładem jest Alan Greenspan, wieloletni szef FED i wielbiciel najbardziej znanej myślicielki libertarianistycznej w USA, a mianowicie Ayn Rand; to ona otwarcie głosiła apologię dzikiego kapitalizmu i egoizmu jako cnoty), zaś na rozstrzygnięcia ekonomiczne wpływ uzyskali jedynie ci ekonomiści, którzy byli (i wciąż są) wyznawcami neoliberalizmu. Najlepiej widać było to w Polsce, gdzie reformy wprowadzali ortodoksyjni wyznawcy tej doktryny: Leszek Balcerowicz, Janusz Lewandowski, Jan Krzysztof Bielecki czy Tadeusz Syryjczyk. W ten sposób wielki biznes zdobył jednoznacznego sojusznika w postaci państwa. Paradoksalnie ono samo zaczęło dążyć do tego, aby ograniczyć swe prerogatywy i wycofać się na pozycję „nocnego stróża kapitału”. Powstał klimat sprzyjający wszystkim tym zjawiskom, które dziś uważa się za leżące u podłoża ostatniego kryzysu: przyzwolenia dla gargantuicznego rozdęcia sektora finansowego gospodarki; spekulacji finansowej na wielką skalę jako normalnego narzędzia potęgowania zysków; wymykania się korporacji spod prawodawstwa państwowego, objawiającego się przede wszystkim bezkarnym redukowaniem wymiaru płaconych
podatków do minimum; potęgowania ryzykowności poszczególnych działań do poziomu przekraczającego wszelkie granice rozsądku; rozpowszechnienie podejścia preferującego natychmiastowy zysk bez oglądania się na długoterminowe konsekwencje („po nas choćby potop”); zachwiania kruchej równowagi pomiędzy kapitałem i pracą na rzecz tego pierwszego; wzrostu społecznych nierówności do poziomu często nieznanego od stu lat (USA).
W świetle tego, co powiedziano powyżej, można zaryzykować tezę, że kryzys zafundowali nam idący ręka w rękę i kierujący się tymi samymi przekonaniami filozoficznymi i ekonomicznymi przedstawiciele wielkiego
biznesu (przede wszystkim banków) oraz politycy, będący przez lata ich sojusznikami. Dodajmy do tego zjawisko tzw. obrotowych drzwi, polegające na tym, że przedstawiciele wielkiego biznesu (w tym i wielkich banków) obejmowali (i wciąż obejmują!) ważne stanowiska państwowe, zaś politycy po zakończeniu kariery politycznej trafiają do biznesu. Sprzyja to fuzji biznesu i polityki, prowadzącej bądź to do katastrofy ekonomicznej i społecznej, jak w przypadku USA, bądź przynajmniej do zasadniczego zachwiania równowagi pomiędzy światem kapitału a światem pracy, jak to ma miejsce w Polsce.
Przy czym przypadek Polski jest znakomitym przykładem tego zrastania się państwa i biznesu. Gdy popatrzy się bowiem na 25 lat naszej transformacji, to łatwo zauważyć, iż odbywała się ona przy ścisłej ich współpracy. Więcej: ów wielki biznes narodził się głównie na styku państwa i gospodarki (prześledźmy pod tym kątem kariery najbogatszych Polaków). Jeśli dodamy do tego konsekwentne stawanie państwa po stronie interesów pracodawców kosztem interesu pracowników, jego niechęć do korzystania z wydawałoby się podstawowych swych prerogatyw jak np. troska o dobro wspólne w postaci choćby ochrony krajobrazu czy kształtowania ładu przestrzennego, fetyszyzowanie własności prywatnej i faktyczne dotowanie działalności prywatnych przedsiębiorców (jak działo się np. we wszystkich dotychczasowych programach mieszkaniowych), uzyskamy obraz państwa, które zgodnie z ideologią neoliberalną samo sobie narzuca ograniczenia w swym działaniu w imię fałszywie pojętej wolności gospodarowania. W ten sposób powstaje coś, co określiłbym mianem państwa wirtualnego, tworu, który jest, a jakby go nie było, działa na niby bądź symuluje jakiekolwiek działania po to, aby niczego nie zmienić w istniejącym status quo. W Polsce być może najlepiej było to widać we wspomnianym już braku działań na rzecz ochrony naszego krajobrazu. Także obecne perturbacje słusznej i potrzebnej ustawy krajobrazowej, która została opracowana w
kancelarii prezydenta RP i napotkała w Sejmie na wyraźną niechęć, jeśli nie faktyczny sabotaż posłów, pokazują wyraźnie, jak działa mechanizm przedkładania interesów partykularnych (w tym przypadku urzędników samorządowych wydających zezwolenia na budowę, deweloperów zainteresowanych budowaniem, gdzie się tylko da i co się tylko da, bez oglądania się na jakiejkolwiek regulacje, części sektora reklamy żyjącego z tego, że w sposób zupełnie niekontrolowany zaśmieca nasze miasta i pobocza dróg setkami reklamowych potworków) nad dobro wspólne. Przyszłe pokolenia nie wybaczą nam tego, co zrobiliśmy z Polską w sensie krajobrazowym i architektonicznym, a naszą obsesję na punkcie wolności gospodarowania i nieograniczania przedsiębiorczości owocującą degradacją tego, co wspólne, potraktują jako społeczną aberrację. Słusznie.
Państwo abdykowało z pozycji arbitra stojącego ponad różnymi interesami i zaangażowało się w realizację pewnej doktryny filozoficzno-ekonomicznej, sprzyjającej interesom wielkiego kapitału oraz sfery finansowej