Absolutyzacja wolności gospodarczej i wolnego rynku przyniosła szkodę wartościom, które są od wolności niemniej ważne i w pierwotnej wersji liberalizmu były traktowane jako komplementarne: równości i sprawiedliwości
Nie ma jednego neoliberalizmu. Stąd też określnie to jest nieco mylące. Z jednej strony używa się go bowiem na oznaczenie wszystkich orientacji w filozofii polityki, które nawiązują do klasycznego liberalizmu w wydaniu Adama Smitha, Johna Locke’a czy Johna Stuarta Milla, z drugiej zaś do określenia jednej ze szkół ekonomicznego myślenia, której założycielami byli Leopold von Mises, Fridrich August A. von Hayek oraz Milton Friedman. Ilekroć będzie się w tym tekście mówiło o neoliberałach, to w znaczeniu drugim, tzn. ekonomicznym, mając na myśli doktrynę, której założycielami byli ci ostatni. Przy czym pomijać się tu będzie poważne różnice, jakie zachodzą pomiędzy ich poglądami, koncentrując się na tym, co ich łączy, oraz traktując neoliberalizm (idealizująco) jako spójną i konsekwentną doktrynę filozoficzno-ekonomiczną. Zasługuje ona moim zdaniem na radykalną krytykę. Dlaczego?
W moim przekonaniu neoliberalizm przyczynił się do tego, że świat znalazł się dzisiaj w ślepej uliczce, z której będzie bardzo trudno wyjść. Popchnął on bowiem cywilizację zachodnią, a za nią nieomal cały świat, ku skrajnie niesprawiedliwej wersji ustroju kapitalistycznego, cofając ją w pewnym sensie do dziewiętnastego wieku. Jednocześnie zablokował wszystkie sposoby zejścia z tej zgubnej ścieżki, demontując po kolei istotne zabezpieczania przed ześlizgnięciem się kapitalizmu do postaci kapitalizmu nieuregulowanego, niecywilizowanego, okrutnego i skrajnie niesprawiedliwego. Jak to się stało? Niektóre przyczyny poniżej.

Absolutyzacja wolności

Liberalizm powstał jako orientacja filozoficzna i ekonomiczna, dla której wolność odgrywała rolę pierwszorzędną. Było to wyrazem jej emancypacyjnej mocy skierowanej przeciwko wcześniejszym stosunkom społecznym, w wyniku których indywidualne talenty i zdolności były krępowane sztywną hierarchią społeczną (arystokracja odgrywała w nich rolę niesprawiedliwie uprzywilejowanej). Ów pierwotny i jak najbardziej słuszny impuls wolnościowy zamienił się w doktrynie neoliberalnej w dogmat o wolności jako superwartości, której wszystkie inne wartości muszą się podporządkować. Absolutyzacja wolności (przede wszystkim w postaci wolności relacji gospodarczych i wymiany wolnorynkowej) przyniosła szkodę wartościom, które są od wolności niemniej ważne i w pierwotnej wersji liberalizmu były traktowane jako komplementarne (szczególnie u J.S. Milla), a mianowicie równości i sprawiedliwości. Od dawna było wiadomo, że jeżeli w każdej sytuacji będziemy preferowali wolność, zaś każde jej ograniczenie np. w postaci konieczności stosowania się do regulacji państwowych czy obligacji wspólnotowych w stylu troski o dobro wspólne, uznamy za zamach na nią, uzyskamy ustrój społeczny i ekonomiczny, który będzie musiał produkować skrajne nierówności oraz niesprawiedliwość.
Najlepiej zdawał sobie z tego sprawę John Stuart Mill oraz nawiązujący do jego filozofii myśliciele brytyjscy tworzący pod koniec dziewiętnastego wieku ruch tzw. Nowego Liberalizmu. Domagali się oni słusznie, aby liberalny kult wolności uzupełnić troską o dobro wspólne pojmowane m.in. jako troska o najsłabszych oraz o ekonomiczny i społeczny dobrobyt całej wspólnoty, a nie tylko tych, którzy na liberalnej wolności wygrywają. Podejście to doprowadziło w ostateczności do ustanowienia w Wielkiej Brytanii państwa socjalnego.

Hiperindywidualizm

Neoliberalizm absolutyzuje nie tylko wolność, lecz także rolę i prawa jednostki. O ile klasyczny liberalizm jak najbardziej słusznie domagał się praw dla jednostek, chcąc je wyrwać z na poły feudalnych zależności, o tyle neoliberalizm doprowadził tę troskę o interes jednostek do skrajności. Zastąpił umiarkowany indywidualizm takich myślicieli liberalnych jak J.S. Mill, którzy doskonale zdawali sobie sprawę, że nikt nie jest samotną wyspą i dlatego każdy powinien w swych działaniach brać pod uwagę nie tylko pragnienie swojej wolności, pragnienie wolności innych jednostek, lecz także znaczenie życia we wspólnocie obywatelskiej, w której nikt nie powinien zostać pozostawiony sam sobie bez pomocy innych, a szczególnie bez pomocy państwa, hiperindywidualizmem wynoszącym jednostkę i jej egoistyczny interes materialny do rangi jedynej instancji liczącej się w poszukiwaniu dobrego życia. W wyobrażeniu neoliberałów nie istnieje społeczeństwo pojmowane jako coś więcej niż tylko suma jednostek (M. Thatcher), te ostatnie zaś powinny nie wstydzić się swego egoizmu i bezwzględności, dążąc do zwycięstwa w bezlitosnej walce o dobra materialne („chciwość jest dobra”).
Wyraźnie obecny w neoliberalizmie socjaldarwinizm zaczerpnięty z nauk angielskiego liberała dziewiętnastowiecznego Herberta Spencera nakazywał neoliberałom myśleć o zwycięstwie i porażce w tej walce jako całkowicie zasłużonych. To z kolei prowadziło do akceptacji nierówności jako zawsze sprawiedliwych. Przy czym funkcję listka figowego miała w neoliberalizmie pełnić idea merytokracji oraz równych szans. Na sukces mieli zasłużyć najlepsi, a jedynym warunkiem tego, aby walka i wyścig były sprawiedliwe, miały być równe szanse.
Neoliberałowie pozostają ślepi na fakty, które w naukach społecznych od bardzo dawna uważa się za elementarne, a mianowicie, że w społeczeństwach z reguły nie ma mowy o równych szansach z powodów niezależnych od jednostek, takich jak miejsce urodzenia, zamożność rodziny, stan zdrowia, kolor skóry bądź pochodzenie etniczne, zaś zasady merytokracji są często zakłócane przez dziedziczone koneksje i bogactwo oraz solidarności klasowe czy edukacyjne (np. nie od dziś wiadomo, że w społeczeństwach takich jak amerykańskie czy brytyjskie absolwenci tych samych uczelni bądź członkowie tych samych korporacji studenckich popierają się w swych karierach zawodowych). Mówienie zatem o zasadach merytokracji i równych szansach w społeczeństwach, w których z reguły istnieją dziedziczne nierówności materialne i społeczne, zakrawa na ponury żart.

Nienawiść do państwa i kult wolnego rynku

Cechą charakterystyczną neoliberalizmu jest nienawiść do państwa wynikająca z przekonania, że jest ono instytucją z definicji złą, albowiem marnotrawną, upolitycznioną i – co za tym idzie – nieracjonalną ekonomicznie. Złemu państwu przeciwstawia się dobry wolny rynek, który neoliberałowie uważają za absolutnie sprawiedliwy mechanizm tworzenia i dystrybuowania bogactwa. Przy czym wolny rynek z narracji neoliberalnej to nigdzie i nigdy nieistniejący byt wyobrażony, który biorą oni jednak za rzeczywistość. Konstrukt ten służy im jako ideologiczny wytrych, za pomocą którego starają się oni skłonić wszystkich, aby zaakceptowali status quo, jakkolwiek niesprawiedliwe i krzywdzące byłoby ono dla obywateli.
Tymczasem taki wolny rynek ani nigdy nie istniał, ani też zaistnieć po prostu nie może, albowiem bez pomocy państwa, np. w postaci stosownego prawodawstwa, nigdy nie mógłby ani powstać, ani też trwać. Nie mówiąc już o tym, że jak udowadniają liczne kryzysy kapitalizmu wolnorynkowego, z ostatnim na czele, wolny rynek wcale nie jest niezawodnym mechanizmem tworzenia ładu spontanicznego, wywodzącego się zatem z nieplanowanych, spontanicznych działań sterowanych jedynie interesami własnymi uczestników gry rynkowej. Prowadzi on raczej do powstania nieładu, niezrównoważenia gospodarczego, dla którego lekarstwem często bywa interwencja państwa (jak to miało miejsce w trakcie ostatniego kryzysu, gdy zderegulowany rynek bankowy doprowadził świat na krawędź katastrofy ekonomicznej, a wtedy poszukiwał ratunku w interwencji państwa).
Niechęć neoliberałów do państwa nie wynika de facto z tego, że bez państwa rynek ten działałby lepiej, ale z tego, że państwo jest obecnie ostatnią instancją, która może wziąć go pod kontrolę w interesie wszystkich obywateli, narzucając np. stosowne prawodawstwo w zakresie ochrony praw pracownika, konsumenta czy dbając o ochronę środowiska. A także zapobiegając (coraz mniej skutecznie) tworzeniu się monopoli i karteli, form przedsiębiorczości, które – jak pokazuje historia – zapewniają zyski znacznie wykraczające poza zyski zwykłe i stąd stanowiące nieustanną pokusę dla uczestników gry wolnorynkowej.
W obliczu tego faktu niechęć do państwa to nic innego jak ukryte pragnienie, aby relacje pomiędzy ludźmi zostały w pełni utowarowione (tzn. aby rządziła nimi zasada indywidualnej korzyści materialnej), zaś niesprawiedliwe relacje asymetryczności typowe dla wolnego rynku pozbawionego jakiejkolwiek regulacji (asymetryczności informacyjnej sprzedającym i klientem, pomiędzy pracodawcą i pracownikiem, asymetryczności w relacjach pomiędzy wielkimi organizmami gospodarczymi jak korporacje i małymi przedsiębiorstwami) zostały uznane za w pełni uprawnione, zaś rezultat ich działania za sprawiedliwy społecznie. „Bolszewizm rynkowy” (wyrażenie wybitnego angielskiego filozofa polityki Johna Graya) typowy dla neoliberałów i owocujący ich przekonaniem, że wszelkie relacje międzyludzkie powinny być kształtowane na wzór wolnorynkowych relacji ekonomicznych (jak twierdził laureat ekonomicznego Nobla Gary Becker), prowadzi do opłakanych skutków społecznych w postaci moralnego degradowania całych sfer naszego życia (np. sportu czy nauki). Jak bowiem słusznie zauważa najpopularniejszy z żyjących filozofów polityki Michael Sandel, „kiedy dobre rzeczy w życiu przemieniamy w towar, to ulegają one wypaczeniu, degradacji”.

Fetyszyzowanie wzrostu PKB bez oglądania się na skutki uboczne

W naukach społecznych nie od dziś wiadomo, że wzrost PKB nie jest równoznaczny ze wzrostem dobrostanu społecznego czy tym bardziej jakości życia. PKB często wzrasta bowiem w wyniku działań, które mają bardzo ograniczone znaczenie dla wzrostu dobrobytu ogółu obywateli albo wręcz nie mają go w ogóle.
Dobrym przykładem tego stanu rzeczy jest wkład sektora finansowego do współczesnych gospodarek najbardziej rozwiniętych państw świata jak USA czy Wielka Brytania. Jego wyniki mają wpływ na wskaźnik wzrostu PKB, gdy tymczasem dziś już nikt nie ma wątpliwości, że działanie sektora finansowego we współczesnej gospodarce jest nierzadko przykładem „przelewania z pustego w próżne”, aktywnością, która niczego nie wnosi do ogólnego dobrostanu społecznego, lecz jest jedynie sposobem na wzrost zamożności osób już bardzo zamożnych, często kosztem tysięcy zwykłych obywateli, którzy są namawiani przez sektor finansowy, w tym banki, do działań sprzecznych z ich interesem (np. brania kredytów hipotecznych w walutach obcych, w których całe ryzyko kursowe zostało przerzucone na barki kredytobiorców, jak to miało miejsce w Polsce i kilku innych krajach europejskich w ciągu ostatnich dziesięciu lat).
Skutkiem ubocznym finansjeryzacji gospodarki współczesnej stał się wzrost niepewności oraz ogólnej nierównowagi gospodarczej na całym świecie, który bezpośrednio oddziałuje na zwykłych obywateli, pozbawiając ich poczucia bezpieczeństwa i możliwości długofalowego planowania swojego życia. Zaś skutkiem ubocznym fetyszyzowania wzrostu PKB stała się tolerancja dla działań gospodarczych mających fatalne skutki dla środowiska naturalnego (globalne ocieplenie), a także związane z procesem globalizacji przerzucanie wielu szkodliwych rezultatów działań gospodarczych na barki krajów biednych. Proces ten jest szczególnie widoczny w obliczu ekspansji myślenia i działania na krótką metę, czyli walki o szybki zysk bez oglądania się na długofalowe skutki jego osiągania. Znakiem tego procesu jest wciąż kurczący się okres trwałości sprzętu AGD oraz elektroniki owocujący niebywałym wzrostem marnotrawstwa materiałów i energii oraz koniecznością zagospodarowywania gór odpadów. Specjalizują się w nim biedne kraje azjatyckie i afrykańskie. W ten sposób tak chwalony przez neoliberałów wzrost PKB przekłada się często na niepowetowane skutki negatywne dla całego świata.
Krótki horyzont czasowy brany pod uwagę w działaniach ekonomicznych („po nas choćby potop”) znakomicie uwidocznił się w postępowaniu całego sektora finansowego w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Jego kompletna nieodpowiedzialność doprowadziła świat na krawędź katastrofy. A przypomnijmy, że sektor ten działał dokładnie wedle wskazówek neoliberałów czy wręcz libertarian (libertarianinem, wielbicielem prorokini libertarianizmu – Ayn Rand, był np. Alan Greenspan, wieloletni szef Fedu w USA): jak najmniej regulacji, jak najwięcej wolności.
Wymienione powyżej wady neoliberalizmu nie wyczerpują bynajmniej ich rejestru. Są jednak najbardziej znaczące, ze względu na ich dalekosiężne skutki. Doprowadziły one bowiem do ukształtowania się systemu społecznego i ekonomicznego, w którym nieznane od stu lat nierówności majątkowe są stowarzyszone z kompletnym upadkiem moralności wielu aktorów gry wolnorynkowej (jak np. bankierzy czy pracownicy agencji ratingowych). Zaś jednostki poddane rezultatom ich działania pozbawione zostały nadziei na dobre życie w harmonii z innymi i z naturą, skazane na permanentną niepewność oraz ciągłą konieczność udziału w wyścigu szczurów, w którym i tak zawsze wygrywają ci sami, czyli klasowo bądź rodzinnie uprzywilejowani (i oni też głównie korzystają na wzroście PKB, bo przypływ ekonomiczny podnosi tylko niektóre, a nie wszystkie łódki, jak twierdzą neoliberałowie). Społeczeństwa poddane odziaływaniu ideologii neoliberalnej tracą swą wewnętrzną spójność i popadają w stan anomii (braku jednoczących wartości). Obywateli zastępują pracownicy i konsumenci, z jednej strony skłaniani do bezpardonowej konkurencji, a z drugiej do konsumpcji na pokaz.
Wszystko to przyczynia się do wzrostu ludzkiego cierpienia, co w wielu krajach przybiera postać wzrastającej skali zaburzeń psychicznych (depresja), uzależnienia od narkotyków oraz samobójstw (dobrym przykładem tego stanu rzeczy jest Polska z narastającą falą samobójstw i epidemią depresji). Chory system ekonomiczny i społeczny, który powstał w wyniku oddziaływania ideologii neoliberalnej, oddaje ludzi coraz bardziej we władanie sił, nad którymi kompletnie nie panują. Powoduje to poczcie frustracji oraz wyalienowania, a czasami bezsilnej złości. Nie wie ona, przeciwko komu się skierować, gdyż pod wpływem ideologii neoliberalnej nauczyliśmy się traktować zjawiska ekonomiczne i społeczne jak zjawiska przyrodnicze, na które nie mamy z definicji wpływu. Podejście to widać w ostrzeżeniach ekonomistów, że coś się nie spodoba „rynkom finsowym” traktowanym przez nich jak bezosobowe siły o charakterze naturalnym. W tej sytuacji nie powinno dziwić zniecierpliwienie wybitnego politologa angielskiego C. Croucha wyrażone w jego książce pt. „The Strange Non-death of Neoliberalism” (Dziwne trwanie neoliberalizmu) tym, że neoliberalizm wciąż nie chce zejść ze sceny. Boję się, że przybrał on postać zombi, które jeszcze długo będzie nas straszyć swą twarzą bezwzględnego (pseudo)biznesmena czy (pseudo)bankiera wyznającego zasadę „zysk ponad wszystko”, dziennikarza oskarżającego każdego, kto myśli inaczej niż zgodnie z ortodoksją neoliberalną, o populizm czy ekonomisty nawołującego w telewizji do cięć i oszczędności zaraz po zaparkowaniu swego bardzo drogiego auta przed jej gmachem.