Państwa rywalizują dziś nie na jak najniższe podatki, lecz na programy wsparcia obywateli i przedsiębiorstw. Protekcjonizm może jednak przynieść kłopoty gospodarkom, których na niego nie stać. Takim jak polska.

Pod względem polityki gospodarczej znaleźliśmy się w innym świecie

Podczas kryzysu strefy euro państwom, które wpadły w tarapaty, serwowano brutalną politykę zaciskania pasa. Oszczędne Niemcy uchodziły za wzór zdroworozsądkowej polityki ekonomicznej, a zmniejszanie wydatków publicznych było warunkiem otrzymania unijnej pomocy w spłacaniu długów. Wyśmiewano rzekome lenistwo Greków i rozrzutność Włochów, a Komisja Europejska nakładała kary na nieprzestrzegających dyscypliny budżetowej.
Ledwie nieco ponad dekadę później klimat w światowej gospodarce zmienił się nie do poznania. Od czasu wybuchu pandemii państwa niemal ścigają się w tworzeniu tarcz antykryzysowych, a powodem do dumy stały się nie oszczędności, lecz kwoty wydane na ratowanie gospodarstw domowych. Zaufanie rynków można obecnie stracić, proponując wielkie obniżki podatków, co jeszcze kilkanaście lat temu zostałoby entuzjastycznie przyjęte przez inwestorów. KE oficjalnie machnęła ręką na przestrzeganie reguł budżetowych, zatwierdza kolejne plany pomocy publicznej jak leci, a Niemcy są na dobrej drodze, by stać się najbardziej rozrzutnym państwem w UE, chociaż mają rekordową inflację. Pod względem polityki gospodarczej w ciągu kilkunastu lat znaleźliśmy się w innym świecie.

Liz Truss. Niedoszła nowa Thatcher

Nowa premier Wielkiej Brytanii chciała być nowoczesną wersją Żelaznej Damy, jednak rzeczywistość sprowadziła ją do parteru. Liz Truss zapowiadała odwrócenie polityki prowadzonej przez Borisa Johnsona, szczególnie w kontekście zmian podatkowych. Nowy kanclerz skarbu Kwasi Kwarteng zamierzał obniżyć podstawową stawkę podatku dochodowego od osób fizycznych, zlikwidować najwyższą, a także wycofać się z podwyżki CIT oraz składek na ubezpieczenie społeczne. Według danych Institute of Fiscal Studies (IFS) na cofnięciu podwyżki składek społecznych każde z najlepiej zarabiających 10 proc. gospodarstw domowych miało zaoszczędzić 1,8 tys. funtów rocznie. Zysk najbiedniejszych 10 proc. miał wynieść niecałe 8 funtów rocznie. Według nowej premier było to uzasadnione.
– Ludzie najwięcej zarabiający płacą najwyższe podatki, więc w naturalny sposób obniżanie podatków przynosi największe korzyści tym, którzy płacą ich najwięcej – stwierdziła Truss w wywiadzie dla BBC One. – Debata ekonomiczna ostatnich 20 lat była zdominowana przez kwestię dystrybucji dochodów. Tymczasem notowaliśmy w tym czasie niski wzrost gospodarczy, a wzrost przynosi korzyści wszystkim – mówiła, przypominając o wyznawanej przez wolnorynkowców zasadzie, że przypływ podnosi wszystkie łodzie.
Pomysły gospodarcze rodem z lat 80. XX w. nie tylko nie spotkały się uznaniem ekonomistów, lecz wręcz zostały przez nich rozjechane. „Rząd przekonuje, że obniżenie najwyższej stawki PIT z 45 do 40 proc. będzie kosztować 2 mld funtów rocznie. Jeśli w reakcji na te zmiany nikt nie zwiększy swoich dochodów, to my szacujemy, że będzie to kosztować ok. 6 mld funtów” – napisali analitycy Institute for Fiscal Studies, wskazując przy tym, że na zmianach zyskają głównie zarabiający powyżej 155 tys. funtów rocznie. „Pan Kwarteng pokazał, że jest skłonny zaryzykować stabilność fiskalną, byle przeforsować te ogromne obniżki podatków. Jest przy tym gotów zlekceważyć ryzyko wysokiej inflacji i przywitać wyższe stopy procentowe” – stwierdził Paul Johnson, dyrektor IFS. „Pierwsze oznaki wskazują, że rynki, które będą musiały pożyczyć pieniądze potrzebne do wypełnienia powstałej luki fiskalnej, nie są pod wrażeniem” – ciągnął szef think tanku.
I nie były. Rentowność brytyjskich obligacji wystrzeliła tak bardzo, że Bank Anglii musiał uruchomić skup rządowych papierów dłużnych. Funt osłabił się do 1,03 dol. – najniższego poziomu w historii, a niedoszła Żelazna Dama wycofała się ze swoich planów i najpierw – po ledwie pięciu tygodniach – usunęła z rządu Kwartenga, a potem sama 20 października podała się do dymisji, przepraszając za błędy.

Interwencjonizm państwa powraca

Plan wielkiej obniżki podatków spalił więc na panewce. Rynki najwyraźniej nie zaufały słowom premier Truss, że ulżenie najlepiej zarabiającym wyzwoli siły witalne gospodarki i przyniesie niezwykły wzrost. Recepty rodem z lat 80. XX w. odeszły do lamusa razem z rozwiązaniami z pierwszej dekady XXI w. Ówczesna surowa polityka bywała podważana już w czasie kryzysu strefy euro, gdy coraz wyraźniej było widać, że zamiast uzdrawiać państwa Europy Południowej, pogłębia recesję. Nic więc dziwnego, że podczas obecnego kryzysu energetycznego mało kto chce słyszeć o zaciskaniu pasa. Rządowy interwencjonizm powrócił w pełnej krasie, co było tym łatwiejsze, że odpowiednie ścieżki wydeptano podczas pandemii. Państwa UE uruchomiły tak ogromne programy pomocowe na czas lockdownów, że wydatki rządowe w całej Wspólnocie wzrosły z 46 proc. PKB w 2019 r. do 53 proc. PKB w 2020 r. Według Eurostatu w zeszłym roku wydatki publiczne w 2021 r. w całej UE wyniosły niecałe 52 proc. PKB, a więc nadal były o 6 pkt. proc. wyższe niż przed pandemią.

Programy osłonowe związane z inflacją i rosnącymi cenami energii

Tegoroczne programy osłonowe związane z inflacją i rosnącymi cenami energii są niewiele mniejsze od tych z czasów pierwszych fal COVID-19. Według analizy Instytutu Bruegla do 21 września rozwiązania osłonowe wprowadziły wszystkie państwa UE, przy czym w połowie z nich programy te sięgnęły 2 proc. PKB lub więcej. Co ciekawe, największe wsparcie uruchomiły państwa Europy Południowej, w których sięgnęły one ok. 4 proc. PKB, chociaż akurat tam kryzys energetyczny jest najmniej dotkliwy. Wszystkie brane pod uwagę przez instytut rządy uruchomiły transfery pieniężne dla odbiorców wrażliwych, a większość także wsparcie dla przedsiębiorstw. Poza tym aż osiem państw UE wprowadziło jakąś formę regulacji cen detalicznych, co jeszcze niedawno spotkałoby się z tradycyjnym oskarżeniem o komunizm.
Ten rządowy interwencjonizm jest tym łatwiejszy, że od dwóch lat sprzyja mu KE, która podczas kryzysu strefy euro była pod tym względem niezwykle pryncypialna. W czasie pandemii zawiesiła ona reguły fiskalne nakazujące m.in. utrzymywanie deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB. W tym roku przedłużyła tę zasadę także na przyszły rok. – Nasza gospodarka doświadcza drugiego wstrząsu zewnętrznego w ciągu dwóch lat – stwierdził przy tym komisarz Paolo Gentiloni.
Poza tym KE łaskawym okiem patrzy teraz także na pomoc publiczną, której w 2008 r. odmówiła polskim stoczniom. W tym roku wprowadziła tymczasowe ramy kryzysowe, w których umożliwiła m.in. rekompensowanie przedsiębiorstwom energochłonnym kosztów energii – nawet do kwoty 50 mln euro na podmiot. Latem zatwierdziła także polski program wsparcia dla przedsiębiorstw o wartości łącznej 30 mld zł. Z zapytania europosła Zbigniewa Kuźmiuka wynika, że w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy KE mogła się zgodzić na pomoc publiczną w 24 krajach członkowskich na łączną kwotę nawet 435 mld euro.

Make stuff in America again. USA na powrót liderem światowej produkcji

Największe emocje budzi pomoc publiczna, którą zamierzają uruchomić Niemcy, które kilkanaście lat temu nakłaniały innych do dyscypliny i same uchodziły za wzór pod tym względem – chociaż w UE znalazłoby się wiele krajów, które utrzymywały w tamtym czasie finanse publiczne w o wiele lepszej formie (w tej grupie była też Polska). Zapowiedziany przez Berlin we wrześniu trzeci pakiet pomocowy o wartości 65 mld euro nie wzbudzał większych kontrowersji, gdyż obejmował głównie gospodarstwa domowe. Jednak plan przeznaczenia 200 mld euro na interwencję na rynku energii i zamrożenie cen gazu i prądu wzburzył liderów wielu państw członkowskich. Z tego opiewającego na 5 proc. niemieckiego PKB wsparcia skorzystają niemieckie przedsiębiorstwa, które i bez rządowych pieniędzy mają dużą przewagę kapitałową nad konkurentami z innych państw, szczególnie tych słabiej rozwiniętych. Można przypuszczać, że to zdopinguje pozostałych członków UE do jeszcze hojniejszego wspierania krajowych firm i w Unii nastąpi rywalizacja na państwowy interwencjonizm.
Tym bardziej że przykład płynie też zza oceanu, czyli ze stolicy światowego liberalizmu gospodarczego. W przeciwieństwie do nowej premier Wielkiej Brytanii prezydent USA Joe Biden miał ambicje przeprowadzenia daleko idącej podwyżki podatków. Zapowiadał m.in. podniesienie najwyższej stawki podatku dochodowego do 39,6 proc. Dokładnie tyle samo miała wynieść stawka podatku od dochodów kapitałowych, czyli m.in. dywidend. Finalnie Biden nie uzyskał pełnego poparcia w Kongresie, jednak w ramach uchwalonego latem Inflation Reduction Act udało mu się przeforsować 15-proc. podatek minimalny od zysków korporacyjnych przekraczających 1 mld dol. (początkowo miał być naliczany od zysków ponad 100 mln dol.), a także 1-proc. podatek akcyzowy od wykupu akcji. Dzięki Inflation Reduction Act budżet otrzyma dodatkowe 676 mld dol. w ciągu 10 lat. Równocześnie jednak 370 mld dol. zostanie skierowane na walkę ze skutkami kryzysu oraz transformację energetyczną.
Wśród demokratów odżywa także idea „patriotyzmu gospodarczego”, którego głównym orędownikiem jest kongresmen z Kalifornii Ro Khanna. Deputowany wzywa do odbudowy potencjału produkcyjnego USA i zachęca amerykańskie przedsiębiorstwa do lokowania produkcji nie poza granicami kraju, lecz w mniej rozwiniętych stanach. Jego koncepcja „New Economic Patriotism” zakłada reindustrializację Stanów Zjednoczonych, tworzenie „dobrych i uzwiązkowionych miejsc pracy” i uczynienie z USA na powrót lidera światowej produkcji. „We have to make stuff in America again” (Musimy znowu robić rzeczy w Ameryce) – stwierdził Khanna podczas spotkania ze związkami zawodowymi w Iowa, ewidentnie nawiązując do słynnego bon motu z kampanii wyborczej Donalda Trumpa. Według demokratycznego kongresmena wielka reindustrializacja Ameryki mogłaby znów połączyć bardzo podzielone obecnie społeczeństwo USA.
W ciągu kilkunastu lat polityka gospodarcza czołowych państw świata obróciła się więc o sto osiemdziesiąt stopni. Gospodarczy liberalizm jest w odwrocie, a państwa rywalizują nie na jak najniższe podatki, lecz na jak najhojniejsze programy wsparcia dla obywateli i przedsiębiorstw. Interwencjonizm państwowy przeżywa renesans, co jest pewną odmianą w porównaniu z bezduszną polityką zaciskania pasa z czasów poprzedniego kryzysu gospodarczego. Równocześnie jednak odradzający się protekcjonizm może przynieść kłopoty gospodarkom wschodzącym, takim jak Polska, które nie będą miały takich możliwości wspierania krajowych podmiotów jak najbogatsi. W gospodarce, niestety, każdy kij ma dwa końce. Miejmy tylko nadzieję, że te setki miliardów euro, dolarów i złotych faktycznie trafią na transformację energetyczną, a nie na konta bankowe firm, tak jak miało to miejsce w pandemii. ©℗
Fot. materiały prasowe