Konkurencja na rynkach globalnych staje się coraz bardziej intensywna. Pojawiają się coraz to nowi, tańsi producenci. Dotyczy to zwłaszcza produktów masowych, gdzie nie działa ochrona w postaci unikatowych technologii i silnych marek. Właśnie takimi produktami są węgiel i nieprzetworzone surowce rolno-spożywcze. Na obu tych rynkach presja konkurencyjna potęguje się na naszych oczach.
Coraz więcej jest węgla z niskokosztowych odkrywkowych kopalń, chociażby z USA czy Australii. Koszty transportu szybko maleją. Względy ekologiczne i polityczne naciski popychają w kierunku użycia niskoemisyjnych substytutów, takich jak gaz czy energia ze źródeł odnawialnych, które także stają się tańsze i łatwiej dostępne. Ponadto dzięki nowym technologiom rośnie wydajność energetyczna gospodarki. Spadek popytu na węgiel i jego cen jest więc nieunikniony.
Sytuacja na europejskim rynku surowców rolnych jest nieco odmienna ze względu na niebotycznie kosztowną wspólną politykę rolną, która obficie subwencjonuje europejskich producentów rolnych, droższych niż na przykład amerykańscy. Efektem, na zasadzie „krótkiej kołdry”, jest brak środków na badania naukowe i edukację, co owocuje z kolei malejącą konkurencyjnością Europy. Sankcje rosyjskie stały się swoistym „wyzwalaczem” zakłócenia równowagi na europejskim rynku rolnym. Powstały bowiem spore nadwyżki. Sytuacja stanie się jeszcze trudniejsza po podpisaniu umowy o wolnym handlu między UE a USA. Amerykańskie rolnictwo jest bardziej produktywne od europejskiego, zwłaszcza na rynkach masowych produktów, niewyróżniających się szczególnymi walorami smakowymi czy ekologicznymi.
U nas zarówno branża górnicza, jak i rolnictwo cieszą się szczególnymi przywilejami niespotykanymi w innych gałęziach gospodarki, takimi jak: górnicze „-nastki”, „piórnikowe”, deputaty itp., a w rolnictwie KRUS, systemy dopłat i gwarantowanych cen lub wyłączenie spod podatku dochodowego. Na straży przywilejów stoją potężne związki zawodowe i zorganizowane siły polityczne. Bronią one nieefektywnego systemu gospodarowania, który charakteryzuje się nadmiernym zatrudnieniem oraz rozproszeniem produkcji, czyli zbyt dużą liczbą kopalń i gospodarstw rolnych oraz brakiem integracji z przetwórstwem surowca.
Koszty produkcji i jej rozmiary pozostają więc wysokie, niezależnie od popytu i cen na rynkach. Brakuje elastyczności i zdolności do adaptacji, które są warunkiem racjonalnego prowadzenia jakiegokolwiek biznesu. Co więcej, w miarę nasilania się konkurencji na rynkach luka produktywności staje się coraz większa i musi być pokrywana z rosnących państwowych dotacji, jeśli przywileje i anachroniczna struktura produkcji mają pozostać w obecnym kształcie.
Wszystkie te zagrożenia są powszechnie znane. W środowiskach związanych z górnictwem i rolnictwem narastają niepokój i obawa o utrzymanie przywilejów. Opór przed zmianami przybiera postać dobrze zorganizowanego buntu i masowych demonstracji, które nadają mu silny wydźwięk polityczny: swego rodzaju szantażu wobec kolejnych ekip rządzących. W warunkach umiarkowanego wzrostu gospodarczego uleganie tym naciskom (zwłaszcza po uprzednim targowaniu się) nie grozi na razie jakąś monstrualną katastrofą gospodarczą, jest więc dla rządzących kuszące ze względów politycznych.
Takie ustępstwa podkopują jednak fundamenty przyszłego rozwoju gospodarczego, ponieważ ograniczają pulę środków, które można przeznaczyć na rozwój: inwestycje modernizacyjne, inwestycje, badania, i utrwalają archaiczną, niekonkurencyjną strukturę gospodarki. Wyklucza to dogonienie najbogatszych krajów Europy i lokuje nas na stałe na jej peryferiach. Rządzący nie mogą pozostać obojętni wobec takiego zagrożenia. Gdyby zapytać o radę „czystego ekonomistę”, poradziłby nie zwracać uwagi na opór i konsekwentnie likwidować przywileje, otwierając pole dla działania sił rynku. Wymuszą one zmniejszenie zatrudnienia i konsolidację obu sektorów, czyli powstawanie większych, nowocześniejszych, bardziej wydajnych jednostek zdolnych do skutecznej konkurencji na rynkach międzynarodowych.
W warunkach demokracji jest to jednak propozycja całkowicie utopijna zarówno z powodów politycznych i społecznych, jak i ze względu na politykę rolną Unii Europejskiej. Jedynym wyjściem jest długofalowa polityka restrukturyzacji, obejmująca rozwój regionalny, tworzenie alternatywnych i atrakcyjnych miejsc pracy, edukację, intensywną modernizację i konsolidację tradycyjnych sektorów. Musi być ona uzgodniona z partnerami społecznymi i aktywnie przez nich wspierana. Zważywszy na doraźność i „improwizacyjny” charakter naszej polityki gospodarczej, określany trafnie jako „dojutrkowość”, oraz drastycznie niski poziom zaufania, to rozwiązanie także brzmi jak utopia. Wiadomo jednak przynajmniej, czemu zawdzięczać możemy naszą peryferyjność w Europie.
„Czysty ekonomista” poradziłby nie zwracać uwagi na opór i konsekwentnie likwidować przywileje, otwierając pole dla działania sił rynku