W ostatnim roku dwie tezy zdominowały dyskusję o polskiej gospodarce. Po pierwsze powszechnie oczekiwano spadku inflacji. Po drugie spodziewano się bolesnego spowolnienia gospodarczego. W pierwszym przypadku przewidywania były zbyt optymistyczne, a w drugim zbyt pesymistyczne.
Inflacja rzeczywiście spadła w szybkim tempie – już w miesiącach letnich znalazła się poniżej zera i od tego czasu nie była w stanie się odbić. Ciekawe jest również to, jak zmieniały się oczekiwania co do zmian cen. Początkowo deflacja miała potrwać do jesieni 2014 r., potem do grudnia, następnie do marca, a teraz mówi się o jesieni bieżącego roku. Co więcej, obecnie ceny są ok. 1 proc. niższe niż rok wcześniej, podczas gdy cel banku centralnego to (plus) 2,5 proc. Tak niskie wyniki są wypadkową wielu czynników, ale głównymi winowajcami są szybko spadające ceny ropy naftowej oraz taniejąca żywność. Co prawda oba czynniki mają charakter zewnętrzny i nie zależą zbytnio od stanu polskiej gospodarki, ale nie zmienia to faktu, że ich wpływ na inflację jest namacalny i trudny do zignorowania.
Mniej spektakularna, ale zdecydowanie ciekawsza niespodzianka dotyczy wzrostu gospodarczego. Jeszcze pół roku temu prognozy dla polskiej gospodarki były obniżane przez większość ekonomistów, a przewidywania wzrostu PKB na III kw. oraz IV kw. ocierały się czasami o 2 proc. O takich poziomach wspominali nawet niektórzy członkowie Rady Polityki Pieniężnej. Za osłabieniem wzrostu miały stać sankcje unijno-rosyjskie, niechybne umocnienie złotego, niższy indeks koniunktury PMI oraz słaby wzrost w strefie euro. Pomimo tych wszystkich zapowiadanych klęsk wzrost gospodarczy jednak zaskoczył pozytywnie. Nie można mówić o boomie gospodarczym, ale jeżeli wzrost pozytywnie zaskakuje w każdym z trzech – czterech kolejnych kwartałów, trudno tego nie zauważyć.
Silny wzrost to bynajmniej nie efekt przypadkowej poprawy za granicą, lecz raczej ożywienia popytu krajowego. Konsumpcja rośnie w tempie zbliżonym do 3 proc., podczas gdy inwestycje w ostatnich trzech miesiącach minionego roku wzrosły prawdopodobnie o niemal 9 proc. Do tego rynek pracy nie okazuje najmniejszych oznak spowolnienia, a wręcz zaskakuje pozytywnie i to zarówno tempem spadku bezrobocia, jak i realnym wzrostem płac. Niestety, o ile w powszechnej dyskusji o polskiej gospodarce mocno zakorzeniła się świadomość niespodzianek deflacyjnych, o tyle silny wzrost wciąż wydaje się daleko na drugim planie.
W najbliższym czasie rozbieżności między inflacją a aktywnością gospodarczą powinny jeszcze narastać, ponieważ spadek cen ropy naftowej z grudnia i stycznia jeszcze nie miał okazji w pełni przełożyć się na dane makroekonomiczne. Wkrótce jednak okaże się, że deflacja może się jeszcze pogłębić. Z kolei konsumenci i firmy mogą skorzystać na niższych cenach paliw, prowadząc do wyższej konsumpcji nawet pomimo osłabienia złotego wobec franka. Niska inflacja oraz szybszy wzrost to dobra informacja dla wielu osób, ale nie dla banku centralnego, który jest zobowiązany dążyć do spełnienia celu inflacyjnego. Trzymając się ściśle litery prawa RPP powinna z determinacją dążyć do poluzowania polityki pieniężnej, aby podnieść ścieżkę inflacyjną. Z kolei kierując się duchem tego prawa, mogłaby sobie pozwolić na pozostawienie stóp bez zmian, bo szybki wzrost gospodarczy powinien w końcu – choć niezbyt szybko – sprowadzić inflację do celu. Dotychczas wygrywała ta druga interpretacja i RPP przez ostatnie kilka miesięcy wstrzymywała się od obniżek. Sytuacja jednak się zmienia, a po rozpoczęciu przez Europejski Bank Centralny programu zakupu aktywów, ryzyko napływu kapitału do Polski jest większe niż wcześniej. To z kolei mogłoby prowadzić do umocnienia złotego, spowolnienia wzrostu i pogłębienia deflacji. Niezależnie, czy chce się podążać za literą, czy duchem prawa, w takiej sytuacji obniżki stóp okazują się jedynym łatwo dostępnym rozwiązaniem. Dlatego zapewne to jeszcze nie koniec tych obniżek.
Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego