Rosyjskie władze coraz chętniej nakładają grzywny na amerykańskie firmy technologiczne. W perspektywie zwiększą się też kwoty do zapłacenia.

Najnowsze objawy niezadowolenia rosyjskich władz nie wiążą się z wydatkami, które byłyby znaczącą pozycją w rachunku zysków i strat globalnych korporacji. Ostatnie kary wynoszą bowiem 1–2 mln rubli, czyli 17–34 tys. dol. (82–164 tys. zł). 2 mln rubli moskiewski sąd nakazał we wtorek zapłacić producentowi iPhone’ów, a po 1 mln rubli platformie wideokonferencyjnej Zoom i serwisowi do pomiaru prędkości transferu danych Speedtest (należy do spółki Ookla z Seattle).
W kolejce po grzywnę czeka zaś aplikacja randkowa Tinder, też należąca do amerykańskiej firmy. Na celowniku rosyjskich władz znalazł się ponadto serwis pośrednictwa pracy Freelancer.com z Australii.
Jak informuje agencja Interfax, wszystkie spółki zostały ukarane za wykroczenie polegające na nieprzestrzeganiu obowiązku korzystania z baz danych znajdujących się na terytorium Federacji Rosyjskiej przy rejestracji, systematyzacji, gromadzeniu i przechowywaniu danych osobowych obywateli rosyjskich.
Apple wprawdzie początkowo zastosował się do tych wymagań, o czym w grudniu 2018 r. oficjalnie powiadomił rosyjskiego regulatora komunikacyjnego Roskomnadzor. Jednak po inwazji Rosji na Ukrainę Apple zawiesił swoją działalność na terenie Federacji – m.in. nie sprzedaje tam iPhone’ów i ograniczył funkcjonalność niektórych usług, w tym płatności Apple Pay. Gigant usunął również aplikacje rosyjskich mediów propagandowych RT i Sputnik ze swojego sklepu z aplikacjami mobilnymi App Store.
Przepisy, po które Kreml sięga teraz w rozgrywce z amerykańskim sektorem technologicznym, zostały uchwalone w 2014 r. Do wybuchu wojny w Ukrainie największą platformą społecznościową, przeciwko której zostały użyte, był należący do Microsoftu serwis dla profesjonalistów LinkedIn, który decyzją Roskomnadzor zablokowano w Rosji w 2016 r. Według rosyjskich władz dane użytkowników na terenie FR przechowuje obecnie ok. 600 różnych firm technologicznych. Jak podaje za regulatorem rynku agencja Interfax, są wśród nich Samsung, PayPal, Booking i LG.
Przepisów o lokalizacji danych nie przestrzegają natomiast serwis wideo Twitch (należy do giganta e-commerce Amazona), serwis społecznościowy Pinterest ani platforma do wynajmu kwater Airbnb. Każda z tych firm w końcu czerwca dostała za to 2 mln rubli kary. O połowę mniejszą grzywnę moskiewski sąd nałożył wtedy na firmę kurierską UPS.
W gronie stosujących się do rosyjskich wymagań nie ma też Tindera ani Freelancera. Ich rozprawy zaplanowano na 28 lipca. Maksymalna grzywna za takie wykroczenie wynosi 6 mln rubli.
Odmowa przechowywania rosyjskich danych w Rosji nie jest jednak jedynym powodem karania globalnych platform technologicznych z USA. Największe z nich – mające ponad 500 tys. użytkowników dziennie – muszą mieć w Rosji swoje przedstawicielstwa uprawnione do reprezentowania gigantów w kwestiach prawnych i korporacyjnych, a nie tylko np. punkty sprzedaży reklam. Takie biura trzeba było otworzyć do 1 lipca 2021 r. Jak podaje Reuters, zastosowały się do tego komunikator Viber (należy do Rakutena) i aplikacja do udostępniania zdjęć Likeme.
Przed 24 lutego ta lista była dłuższa. Apple otworzył swoje przedstawicielstwo w Rosji tuż przed wojną – ale sytuacja zmieniła się po inwazji na Ukrainę, gdy koncern zawiesił operacje w Federacji Rosyjskiej. Podobnie rzecz się ma z aplikacją do streamingu muzyki Spotify, która wprawdzie miała swoje biuro w tym kraju, ale zamknęła je w marcu.
Wkrótce tym i innym niestosującym się do przepisów o posiadaniu krajowego przedstawicielstwa firmom będą groziły kary, i to bardziej odczuwalne niż grzywny za lokalizację danych. Tydzień temu Duma przyjęła bowiem projekt ustawy, która dla korporacji internetowych niemających biura w Rosji przewiduje karę do 10 proc. obrotów danej firmy w tym kraju z poprzedniego roku – a w przypadku powtarzających się naruszeń – nawet 20 proc.
Dotychczas porównywalnie duże kary – od 5 proc. do 10 proc. krajowych rocznych obrotów – Moskwa wymierzała platformom internetowym za to, że nie usuwają treści, które Kreml uważa za nielegalne, lub że robią to zbyt opieszale. Pod koniec ubiegłego roku Google dostał za to grzywnę w wysokości 7,2 mld rubli, a Meta (Facebook) 1,9 mld rubli. W sumie po ówczesnym kursie było to przeszło 125 mln dol.
Obciążona karami rosyjska spółka Google złożyła w tym roku wniosek o ogłoszenie upadłości. Ale bankructwo nie osłabia zapału rosyjskich władz do karania giganta. We wtorek moskiewski sąd wymierzył mu grzywnę za odmowę zablokowania materiału wideo dostępnego na YouTube. Kwota jest niewielka – 60 tys. rubli. Na tym jednak nie koniec. Jak informuje Interfax, według rosyjskiego regulatora w serwisie pozostaje ponad 7 tys. materiałów uznanych za nielegalne. ©℗