W Polsce mówi się o gospodarce rynkowej tak, jakby istniał tylko jeden jej model: zachodni. Z Ryszardem Ławniczakiem, profesorem Wojskowej Akademii Technicznej rozmawia Rafał Woś.
Jakie książki pan czyta?
Mogę panu opowiedzieć, jaką książkę chciałbym przeczytać.
Jaką?
Chciałbym przeczytać dobrą książkę o skandynawskim modelu gospodarczym. O tym, dlaczego na północ od nas żyją ludzie zamożni i szczęśliwi, którzy chcą płacić wysokie
podatki. Takie książki są, ale głównie w Skandynawii. Natomiast na polskim rynku wydawniczym ich nie ma.
Jak to nie ma?
Zwyczajnie nie ma. W Polsce mówi się o gospodarce rynkowej tak, jakby istniał tylko jeden jej model: anglosaski. Już tylko wspominanie o tym, że istnieją też modele alternatywne, natrafia zazwyczaj na pełen irytacji opór.
Nie przesadza pan?
Wiem o tym doskonale, bo w 1993 r., tuż po zakończeniu pobytu akademickiego w Norwegii, doprowadziłem do wydania u nas
książki „Alternatywne modele gospodarki rynkowej dla krajów transformacji gospodarczej”. Były tam opisane przypadki Hongkongu, Japonii, Chin i Skandynawii. Patrzono na mnie wówczas jak na wariata.
Od tamtej pory minęło 20 lat.
Ale polska opinia publiczna aż tak bardzo się nie zmieniła. Model skandynawski ideologicznie jest ciągle zbyt podejrzany. W pewnym sensie jest nawet gorzej.
Dlaczego?
Bo w Polsce od 25 lat opinia publiczna ćwiczy się w opowieści, że nasze
podatki są zbyt wysokie. Nieważne, że to nieprawda – ze wszystkich międzynarodowych zestawień wynika, że nasze obciążenia fiskalne należą do najniższych w Europie. Ale my się już do tej naszej „prawdy” przyzwyczailiśmy. I trudno przebić się u nas z opowieścią, że podatki to sposób finansowania działania państwa dobrobytu. I że w państwie dobrobytu nie ma nic złego. Ale to dopiero początek.
Bo?
Bo zmierzenie się z modelem skandynawskim wiązałoby się z zadaniem pytania: jak to możliwe, że np. Norwegia może być jednym z najbogatszych krajów świata, choć nie jest członkiem Unii Europejskiej.
Bo oni mają surowce.
To pomylenie kolejności. Norwegowie nie są członkami
UE i mogą kontrolować zasoby swojej ropy. A dochody z jej wydobycia służą do finansowania budżetu i świadczeń socjalnych. Każdy Polak zna firmę Statoil, prawda? Statoil to znaczy dosłownie „państwowa ropa”. To przykład rentownej i działającej efektywnie firmy kontrolowanej przez państwo, z której zyski czerpie większość obywateli w formie zdobyczy państwa dobrobytu.
I pan uważa, że taki model gospodarki rynkowej jest w polskiej debacie ekonomicznej zbyt słabo obecny?
Powiem więcej. To nie jest przypadek, że w Polsce – i w innych krajach transformacyjnych – model skandynawski nie jest popularny. On po prostu nie jest zbyt korzystny dla kapitału międzynarodowego, który zdecydowanie woli poruszać się w warunkach bardziej neoliberalnego modelu anglosaskiego.
Brzmi trochę jak teoria spiskowa
Ależ skąd. Już w latach 90. pionier badań nad dziedziną public relations Scott Cutlip napisał książkę „The Unseen Power of Public Relations”. Pokazał w niej, jaka jest potęga mediów w kształtowaniu klimatu opinii publicznej. Że to media decydują o tym, o czym się mówi, a czego nie dostrzega. Międzynarodowy kapitał o tym wie i inwestuje spore środki w odpowiednie kształtowanie gustów opinii publicznej.
W Polsce też tak jest?
Skoro jest to zjawisko widoczne we wszystkich zachodnich demokracjach – i to nawet tych dojrzałych – to nie ma sensownego wytłumaczenia, dlaczego nasz region miałby być wyjątkiem. W naszych rozważaniach na temat minionego 25-lecia powinniśmy brać ten element pod uwagę.
Ryszard Ławniczak - profesor Wojskowej Akademii Technicznej, Nadzoru Bankowego, wcześniej przez wiele lat związany z Uniwersytetem Ekonomicznym w Poznaniu, w przeszłości doradca ekonomiczny prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, były członek Komisji.