Belgijskie związki zawodowe mówią o "sukcesie" dzisiejszego strajku generalnego. Bierze w nim udział wielu pracowników administracji publicznej, szpitali, szkół, lotnisk i firm transportu publicznego. Jest to protest przeciwko polityce oszczędnościowej rządu. Związkowcom udało się zatrzymać ruch na torach, drogach i w powietrzu.

Związkowcy próbują wywierać nacisk na belgijskie władze już od kilku tygodni. Najpierw były demonstracje regionalne, w końcu zarządzono mobilizację w całym kraju. „Mówiliśmy, że dzisiejszy strajk był w dużej mierze do uniknięcia, gdyby ktoś chciał zasiąść z nami do stołu rozmów” - mówiła telewizji RTBF Marie-Helene Ska, sekretarz generalna związku zawodowego CSC.

Mimo presji rząd nie chce zrezygnować ze swoich planów, m.in. podwyższenia wieku emerytalnego z 65 do 67 lat od 2030 roku czy rezygnacji z indeksowania płac i świadczeń społecznych w przyszłym roku. „My chcemy znaleźć równowagę w działaniach, jakie zostały podjęte - tak, by nie stracili na nich tylko ci, którzy pracują lub pobierają świadczenia” - powiedział szef związku FGTB Marc Goblet. Belgowie, którzy nie wzięli udziału w demonstracjach, nie ukrywają niepocieszenia. Jak wynika z jednego z sondaży, 61 procent osób uważa, że strajk stanowi zagrożenie dla ich miejsc pracy, niewiele mniej ma nadzieję, że na dzisiejszych manifestacjach się zakończy. Tego jednak związkowcy nie gwarantują.
Podczas poniedziałkowego strajku nie obyło się bez incydentów, zwłaszcza gdy kierowcy samochodów próbowali przebić się przez blokady związkowców. W pobliżu jednego z brukselskich dworców kolejowych podpalono kable. Utrudnienia w ruchu pociągów mogą przez to wystąpić także jutro.